Wojna domowa z zabójstwami polityków i zamachami samobójczymi w kurortach turystycznych – w przypadku Egiptu to wcale nie scenariusz science-fiction. Jeśli atmosfera nie ostygnie, jest nawet bardziej niż prawdopodobny. Poniżej prezentujemy odpowiedzi na pięć kluczowych pytań związanych z wydarzeniami, o których mówi teraz cały świat.
W środę 14 sierpnia służby bezpieczeństwa dostały od władz Egiptu rozkaz siłowej likwidacji dwóch dużych obozów, jakie ponad miesiąc temu rozbili w Kairze zwolennicy obalonego w wyniku zamachu stanu prezydenta z Bractwa Muzułmańskiego, Mohameda Mursiego.
W obozach koczowało tysiące osób: przyrządzali posiłki, spali w namiotach, mieli własną ochronę, kontrolowali wszystkie wejścia. Słowem, zbudowali w stolicy własne mini-miasteczko.
Funkcjonariusze służb weszli tam z samego rana. Użyli gazu łzawiącego, broni małego kalibru, a w końcu także ostrej amunicji. Towarzyszyły im buldożery, które szybko oczyściły miejsca protestu. Z okolicznych dachów strzelali snajperzy.
Zwolennicy obalonego prezydenta uzbrojeni byli głownie w kamienie i koktajle Mołotowa, ale niektórzy z nich mieli także broń palną, w tym karabiny.
Z najnowszych informacji egipskiego Ministerstwa Zdrowia wynika, że w ciągu ostatnich dwóch dni zginęły 624 osoby, w tym 578 cywilów i 46 funkcjonariuszy. Bractwo Muzułmańskie twierdzi z kolei, że śmierć poniosło 2 tys. osób. Pewne jest, że bilans nie jest zamknięty – wciąż trwa liczenie ofiar.
2. DLACZEGO SŁUŻBY INTERWENIOWAŁY?
Oficjalna wersja ministerstwa spraw wewnętrznych mówi, że demonstracje zwolenników prezydenta Mursiego zagrażały porządkowi i bezpieczeństwu publicznemu. Przedstawiciele rządu otwarcie przekonują, że sympatycy Bractwa to "terroryści", a na dowód przytaczają relacje osób, które rzekomo padły ofiarą ataków islamistów w pobliżu dwóch obozów.
Poza tym argumentem za siłowym rozwiązaniem były skargi mieszkańców Kairu, którym przeszkadzał hałas i zanieczyszczenia produkowane przez protestujących.
Policja co najmniej dwukrotnie stawiała zwolennikom Mursiego ultimatum: "albo pójdziecie do domów albo wkroczymy". Ci jednak nie zdecydowali się na wycofanie.
3. DLACZEGO PROTESTOWALI?
Bo 3 lipca armia obaliła demokratycznie wybranego prezydenta (o przyczynach przeczytasz TUTAJ). Od tego momentu Mursi przetrzymywany jest w nieznanym miejscu. Oskarżono go o zabijanie żołnierzy i spiskowanie z radykalnym palestyńskim Hamasem. Z kolei czołowym działaczom Bractwa Muzułmańskiego postawiono zarzuty nawoływania do przemocy.
Protest zwolenników Mursiego jest pokojowy, choć władza uważa inaczej. Kiedy tuż po obaleniu prezydenta w zamieszkach przed koszarami Gwardii Republikańskiej zginęło 42 osób, oskarżyła demonstrujących, że sami przemocą sprowokowali brutalną reakcję armii.
Mimo tamtych wydarzeń i ostatniej masakry w Kairze sympatycy prezydenta zapowiadają, że nie zejdą z ulic ani nie będą negocjowali z rządzącymi dopóki nie zostanie on przywrócony na stanowisko.
4. KTO JEST Z KIM?
Układy polityczne w Egipcie zmieniają się bardzo szybko. Najpierw w sojuszu przeciwko Mursiemu i Bractwu Muzułmańskiemu zjednoczyły się wszystkie siły: od ultrakonserwatywnych salafitów przez ruch Tamarod (zbierał podpisy pod petycją o usunięcie prezydenta) i partie lidera świeckiej opozycji Mohameda El-Baradeiego po Al-Azhar (najbardziej wpływowa instytucja islamska w Egipcie) i koptyjskiego papieża Tawadrosa.
Kiedy jednak armia i policja zaczęły używać przemocy, kolejne elementy tej układanki zaczęły się wykruszać. Najpierw zbuntowali się salafici, potem niektórzy świeccy działacze, a ostatnio w proteście przeciwko brutalności służb z posady wicepremiera rządu zrezygnował sam El-Baradei.
Prawda jest jednak taka, że większość Egipcjan wciąż popiera działania obecnych władz i jest pełna uwielbienia dla szefa armii Abdel Fattaha el-Sisiego, który dowodził akcji usunięcia prezydenta Mursiego. Oni także uważają, że Bracia Muzułmanie to terroryści i trzeba się z nimi rozprawić. W naTemat pisaliśmy o tym, jak wysoką cenę za wsparcie zamachu stanu płacą Koptowie, którzy stają się teraz celem ataków odwetowych.
Sympatykom obecnej władzy nie przeszkadza to, że Egipt pod rządami armii i nominowanych przez niej ludzi coraz bardziej upodabnia się do Egiptu z okresu rządów Hosniego Mubaraka. Dowodem są choćby ostatnie decyzje personalne – z 20 nowo mianowanych gubernatorów 19 to generałowie "z przeszłością". Z kolei ostatnio brytyjski "Guardian" doniósł, że w policji reaktywowano złej sławy jednostkę odpowiedzialną za inwigilację ugrupowań politycznych.
5. JAKIE MOGĄ BYĆ KONSEKWENCJE?
Wszystko wskazuje na to, że Egipt jest na prostej drodze do wojny domowej. Obierając kurs na konfrontację władza ryzykuje radykalizację Bractwa Muzułmańskiego, które może zmienić metody walki. "Nadchodzi spirala przemocy. Najprawdopodobniej przyjmie formę powstańczej taktyki, z zamachami samobójczymi i zabójstwami włącznie" – przewiduje w rozmowie z magazynem "Time" Michael Wahid Hanna, ekspert ds. polityki międzynarodowej z Century Foundation.
Jeśli taki scenariusz się ziści, możemy nagle znaleźć się z powrotem w latach 90., kiedy w czarnej serii zamachów terrorystycznych zginęło ponad 1000 osób. Wtedy, podobnie jak ponad 20 lat temu, turyści, w tym Polacy, w kraju piramid nie będą już bezpieczni.