
Prostytucja jak fast food? Tak wygląda ona dziś w Zurychu, gdzie z problemem rosnącej liczby ulicznych prostytutek postanowiono poradzić sobie budując im infrastrukturę typu... drive-in. Projektem, dzięki któremu kobiety nie sprzedają się już w obskurnych uliczkach, a kolorowych boksach zachwycone są nawet szwajcarskie feministki.
REKLAMA
Seks to odrębna gałąź światowego przemysłu. Choć nie wszędzie legalna, jego nieodłączną częścią jest także prostytucja. Która w trudnych czasach kryzysu tylko się rozwija, a wielu szuka sposobu, by jak najwięcej najwięcej na niej zarobić. Mowa nie tylko o alfonsach, ale i politykach, którzy sprzedaż usług seksualnych chcieliby powoli zamienić w oczach społeczeństwa w biznes niczym nieróżniący się od innych. W Holandii po setkach lat funkcjonowania słynnych dzielnic czerwonych latarni postanowiono więc wreszcie prostytucję opodatkować. W Polsce tymczasem postanowiono dostosować się do unijnych norm i wliczać prostytucję do PKB.
I frytki do tego?
Jednak jeszcze dalej postanowili pójść właśnie w szwajcarskim Zurychu. Tam uliczną prostytucję postanowiono usankcjonować tak, by przypominała... fast foody. To nie żart. Władze Zurychu i szwajcarskie organizacje zajmujące się prawami kobiet uznały, że pracującym w najtrudniejszych warunkach prostytutkom z ulicy trzeba zbudować infrastrukturę, w której będą mogły oddawać się w higienicznych i estetycznych warunkach. Dlatego w szwajcarskiej aglomeracji zaczynają pojawiać się burdele (bo trudno nazwać to agencją...) typu drive-in. Korzystać z nich prawo mają tylko kierowcy. Wjeżdżają do boksu skonstruowanego na podobieństwo tanich myjni, zamawiają usługę i na miejscu ją odbierają.
Jednak jeszcze dalej postanowili pójść właśnie w szwajcarskim Zurychu. Tam uliczną prostytucję postanowiono usankcjonować tak, by przypominała... fast foody. To nie żart. Władze Zurychu i szwajcarskie organizacje zajmujące się prawami kobiet uznały, że pracującym w najtrudniejszych warunkach prostytutkom z ulicy trzeba zbudować infrastrukturę, w której będą mogły oddawać się w higienicznych i estetycznych warunkach. Dlatego w szwajcarskiej aglomeracji zaczynają pojawiać się burdele (bo trudno nazwać to agencją...) typu drive-in. Korzystać z nich prawo mają tylko kierowcy. Wjeżdżają do boksu skonstruowanego na podobieństwo tanich myjni, zamawiają usługę i na miejscu ją odbierają.
Wszystko dokoła jest czyste i kolorowe, zero typowej obskurnej scenerii. Na ten pomysł wpadł zuryski specjalista od polityki społecznej Michael Herzig. - Mieliśmy z tym problem, który tylko pogarszał się w ostatnich latach. Głównie ze względu na romskie kobiety, które są przymuszane do prostytucji. To była poniżająca sytuacja, którą trzeba było zatrzymać - tłumaczy. Dziś nadal są seksualnymi niewolnicami, ale w Zurychu mają spokojne sumienie, że zamiast prostytuować się na ulicach, robią to w o wiele ładniejszych warunkach.
Najważniejsza jest infrastruktura, mniejsza o kobiety...
Podobnie uważa Ursula Kocher z centrum dla kobiet Flora Dora. - To rozwiązanie ma kilka zalet. Kobiety mają większe wsparcie, bo jesteśmy w pobliżu. Infrastruktura jest lepsza. Każda kobieta może przyjść do nas i skorzystać z prysznica, czy toalety. Możemy z nimi porozmawiać, gdy inni nie podsłuchują. No i cały teren jest zamknięty i monitorowany - tłumaczy szwajcarska feministka.
Podobnie uważa Ursula Kocher z centrum dla kobiet Flora Dora. - To rozwiązanie ma kilka zalet. Kobiety mają większe wsparcie, bo jesteśmy w pobliżu. Infrastruktura jest lepsza. Każda kobieta może przyjść do nas i skorzystać z prysznica, czy toalety. Możemy z nimi porozmawiać, gdy inni nie podsłuchują. No i cały teren jest zamknięty i monitorowany - tłumaczy szwajcarska feministka.
A helweckie media przypominają, że Zurych jest pierwszym miastem, które tak udanie rozwiązało problem z tirówkami pochodzącymi głównie z Europy Wschodniej. Choć kosztowało to sporo. Projekt budowy publicznych burdeli typu drive-in pochłonął aż milion euro. Jak zwykle, gdy w grę wchodzą kwestie najważniejsze, o tych wydatkach w referendum zdecydowali mieszkańcy miasta.
Seksometr miejski z Bonn
Zurych nie jest jednak pierwszym miejscem na świecie, które tak obeszło się z uliczną prostytucją. Już prawie dwa lata temu specjalne boksy do prostytuowania się stworzono bowiem w niemieckim Bonn. Miasto słynie z tego, że usługi seksualne są tam dostępne na każdym kroku i najwyższej jakości. Dlatego postanowiono wreszcie na tym zarobić i kluby nocne oraz agencje towarzyskie opodatkowano. Urzędnicy długo zastanawiali się jednak, jak pieniądze wyegzekwować od kobiet pracujących na ulicy. Wtedy ktoś wpadł na pomysł, by postawić im wygodne boksy, a wstęp do nich biletować.
Zurych nie jest jednak pierwszym miejscem na świecie, które tak obeszło się z uliczną prostytucją. Już prawie dwa lata temu specjalne boksy do prostytuowania się stworzono bowiem w niemieckim Bonn. Miasto słynie z tego, że usługi seksualne są tam dostępne na każdym kroku i najwyższej jakości. Dlatego postanowiono wreszcie na tym zarobić i kluby nocne oraz agencje towarzyskie opodatkowano. Urzędnicy długo zastanawiali się jednak, jak pieniądze wyegzekwować od kobiet pracujących na ulicy. Wtedy ktoś wpadł na pomysł, by postawić im wygodne boksy, a wstęp do nich biletować.
Prostytutki w Bonn przed pracą muszą więc pobrać bilet ze swego rodzaju "parkomatu". Za 6 euro mogą sprzedawać się w wygodnych boksach między 20:15 a 6:00. W tym czasie na ulice wychodzą także niemieccy inspektorzy skarbowi, którzy niczym kontrolerzy w komunikacji sprawdzają bilety prostytutkom. "Na gapę" prostytuuję się jednak zaledwie ułamek kobiet. W pierwszym roku funkcjonowania tego systemu bez biletu na prostytucję złapano tylko siedem kobiet. Biletów wydano tymczasem prawie 6 tys.
