Obskurne toalety w PKP i śmierdzące "Toitoie" zamiast publicznych szaletów to polski standard, do którego zdążyliśmy się już (niestety) przyzwyczaić. Dziwić może jednak fakt, że często niemal tak samo żałosne warunki załatwiania swoich fizjologicznych potrzeb proponują nam rzekomo "eleganckie" i "ekskluzywne" lokale, w których często zostawiamy sporo grosza. Czy choćby złotówka z tych sum idzie na toalety? Chyba nie.
To nie są zdjęcia z szaletu w Pcimiu Dolnym, ani z toalety na zapleczu baru mlecznego w jakimś zagubionym pod wschodnią granicą zapyziałym miasteczku. Tak “wykwintnie” prezentują się WC w samym sercu stolicy prawie czterdziestomilionowego kraju.
Co więcej, nie mamy do czynienia z fotografiami z podrzędnych pubów czy niedoinwestowanych publicznych toalet: tak przyjmowani są bywalcy jednej z najmodniejszych warszawskich knajp i klienci reprezentacyjnego centrum handlowego.
Toaleta ma znaczenie
Każdy, kto trochę podróżował, dobrze wie, że toalety w miejscach publicznych sporo mówią o danym kraju. Przykład? Dziury kloaczne, zwane też “toaletami kucanymi”, które z Polski w zasadzie zniknęły, wciąż popularne są na Bałkanach czy w Europie Wschodniej. I niech nikt nie mówi, że nie odbija się w tym jakaś cywilizacyjna przemiana, która stała się naszym udziałem. Toaleta ma znaczenie. Poczuje to każdy, kto jadąc z Polski czy Węgier zatrzyma się na serbskim campingu.
I choć wydawać by się mogło, że nasz kraj od lat jest już częścią “Zachodu” i “pierwszego świata”, to nawet w samym centrum Warszawy spotka nas zaskoczenie. Nie chodzi nawet o brak publicznych toalet, o którym dużo mówiono rok temu w związku z EURO 2012. Prezentowane w tym tekście zdjęcia "wucetów" pochodzą z eleganckich “Złotych Tarasów” i ekskluzywnej “Charlotte”, gdzie przesiaduje warszawska śmietanka towarzyska.
Te miejsca są czyste, modne, zadbane, dopieszczone w najdrobniejszych szczegółach, ale... tylko z wierzchu. Zapuszczenie się do skrytych w ich wnętrzach toalet, pokazuje, że warstwa “nowoczesności” jest bardzo cienka.
Zarzuty można mieć tak do administratorów czy właścicieli tego typu obiektów, jak równie często, ich użytkowników. Pierwsi najwyraźniej nie dbają o zachowanie standardów, drudzy równie bezrefleksyjnie brudzą i dewastują dostępne dla każdego przybytki.
Toaleta jak kuchnia?
Wyjątkowo dziwi jednak to, że nie mamy do czynienia z pierwszym lepszym szaletem, tylko z toaletami w eleganckich i, co równie ważne, całkiem drogich miejscach. Ich słono płacący klienci mają chyba prawo oczekiwać, że WC będzie trzymało równie wysoki standard, co obsługa, stan pozostałych pomieszczeń, czy kuchnia. Tymczasem nieraz zdarza się, że jeśli nawet w toalecie nie jest brudno, to wygląda ona jak żywcem przeniesiona z lat głębokiej PRL-owskiej siermięgi.
Ktoś mógłby powiedzieć, że narzekanie na brudne czy stare i zaniedbane toalety to typowy przykład “problemów pierwszego świata” i w gruncie rzeczy temat nie jest wart uwagi. I przewrotnie przyznam mu rację, bo rzeczywiście troska o higienę i czystość (także toalet) jest jednym z wyróżników “pierwszego świata”. Wśród skał Afganistanu czy pośród afrykańskiej dżungli stan toalety pewnie nikogo nie obchodzi - cud, jeśli w ogóle w okolicy jest sedes. Tym bardziej jednak, jeśli jako kraj aspirujemy do elitarnej grupy państw nazywanych właśnie “pierwszym światem”, nie powinniśmy zapominać również o toaletach.
P.S. Do zdjęć z eleganckich warszawskich wnętrz dołączam jeszcze inną fotografię, którą zrobiłem wiosną w legendarnej Stoczni Gdańskiej, kolebce “Solidarności”, zaraz obok słynnej bramy.
Zapytałem dozorcę, gdzie jest toaleta. Okazało się, że nie mam raczej na co liczyć, no chyba, że skorzystam z jego “służbowego” WC. Nie protestowałem, ale przyznam, że to, co zobaczyłem, zdziwiło mnie. Ciekawe, czy z tej samej toalety korzystają także zagraniczni turyści, zwiedzający jedno z najważniejszych miejsc w dwudziestowiecznej historii Polski.