Funkcjonariusze w Białymstoku dostawali dodatkowe pieniądze na patrole. Tak naprawdę jednak nie ruszali się zza biurka. W sprawie tych fikcyjnych patroli śledztwo wszczęła Prokuratura Okręgowa w Białymstoku.
Pod koniec maja tego roku w Białymstoku doszło do niebezpiecznych wydarzeń na tle rasistowskim. Nieznani sprawcy podpalili drzwi do mieszkania jednej z czeczeńskich rodzin. W sprawę zaangażowały się najwyższe organy w państwie, z premierem na czele. Donald Tusk wspólnie z ministrem spraw wewnętrznych Bartłomiejem Sienkiewiczem obiecali, że zrobią wszystko aby problem zniknął. "Idziemy po was" – grzmiał wówczas Sienkiewicz.
Wygląda jednak na to, że póki co w Białymstoku policji nie spieszy się do poprawienia bezpieczeństwa. Funkcjonariusze z tego miasta mieli otrzymywać dodatkowe pieniądze za patrole w zagrożonych rasizmem terenach miasta. W rzeczywistości, policjanci siedzieli za biurkami w swoich pokojach. Sprawa ujrzała światło dzienne w momencie, gdy zaczęto przyglądać się dlaczego pomimo "ekstra funduszy" w zagrożonych terenach wciąż dochodzi do incydentów.
Sprawą zajęła się już prokuratura. "Śledztwo prowadzone jest w sprawie oszustwa i obejmuje policjantów z wydziału patrolowo-interwencyjnego Miejskiej Komendy Policji w Białymstoku" – powiedział "Rzeczpospolitej" Adam Kaszub – rzecznik prokuratury w Białymstoku.