Zauważam, że patriotyzm u „młodych, wykształconych, z wielkich ośrodków” jest rzeczą nietypową. Bardziej kojarzy się weteranami wojennymi i łysymi chłopakami, którzy lubią się bić za nasz kraj, mimo że nikt ich o to nie prosi. Spełniam wszystkie kryteria zawarte w cudzysłowie w pierwszym zdaniu – mam dwadzieścia lat, studiuję, mieszkam w Warszawie i... kocham Polskę. Ale jest to dość specyficzna miłość. Niesplamiona cudzą krwią, daleka od szowinizmu narodowego.
Polacy są najsłabsi w łóżku, Polacy się nie myją, Polacy śmierdzą, Polacy to złodzieje, a Polska to najgorszy kraj do życia – takie rzeczy można przeczytać często. Bardzo ciekawy jest fakt, że kiedy napiszą tak o nas w zagranicznych serwisach i gazetach, obrażamy się na śmierć. Ale za to my sami mówimy o sobie w taki sposób z jakimś dziwnym upodobaniem. Nie pamiętam, żeby na przykład Niemcy albo Włosi pisali na swój temat, że są śmierdzącymi zakałami Europy. Za to podobne teksty o Polsce widywałam często.
Pora na truizmy: w każdym kraju są źli i dobrzy ludzie, w każdym jest bieda i bogactwo, wszędzie jest bezrobocie i wakaty. Nie ma miejsca na świecie, gdzie nie dochodziłoby do przekrętów, nieprawidłowości i niesprawiedliwych osądów, chyba, że jest bezludne. W każdym kraju system krzywdzi. Z drugiej strony rozumiem, że ci, którzy tej krzywdy doświadczyli chcą o tym powiedzieć i szukają wsparcia. Najlepszą reakcją na to jest współczucie, pomoc i próba wdrożenia jakichś pozytywnych zmian, których niestety nie da się wprowadzić siedząc i narzekając w domu, że polaczki to jakaś przeklęta nacja.
Zawsze mnie dziwiło to plucie na samych siebie i wyśmiewanie „polactwa”. Gdybym napisała, że Polacy to złodzieje, nikt by się nie zdziwił. Gdybym jednak stwierdziła, że Weroniki Lewandowskie to złodziejki, byłoby niepokojąco – sugerowałoby to, że mam ze sobą jakiś problem. Czemu? Przecież tak samo jestem Weroniką Lewandowską, jak jestem Polką. Wszystkim, którzy stwierdzą, że jestem młoda, naiwna i niewiele widziałam, muszę odpowiedzieć, że widziałam już naprawdę sporo. Jednakże mam świadomość, że to mogło się zdarzyć wszędzie, nie tylko Polsce i nie widzę powodów, dla których miałoby się jej za to "obrywać".
Kiedy ktoś mnie pyta, nazywam siebie patriotką, ale później muszę się z tego tłumaczyć, bo patriotyzm jest często postrzegany w bardzo dziwny sposób. Nie znajdziecie mnie na Marszu Niepodległości (ani na kontrmarszu) z racą i cegłówką wymierzoną w policję. Nie mam prawicowych poglądów. Nie do końca przekonuje mnie tradycyjny model rodziny. Przestałam chodzić do kościoła. Okazuje się, że chyba jestem bardziej wrogiem Ojczyzny, niż jej dumną córką.
Mój patriotyzm nie jest podszyty martyrologią i celebrowaniem klęsk. Uwielbiam za to świętować zwycięstwa. Ale nie takie okupione „krwią i blizną”, tylko te, przez które nikt nie ginie, ani nie cierpi. Nie zamierzam wyjeżdżać, mimo że za granicą mogłoby mi być lepiej. Lubię, kiedy coś nam się udaje. Lubię, kiedy wygrywamy. Uwielbiam czytać o polskich naukowcach, którzy w przeciwieństwie do tych amerykańskich, nie są pretekstem do głupawych żartów. Uwielbiam słyszeć o sukcesach polskich muzyków, oraz o zdolnych dzieciakach, które wybijają się na międzynarodowych olimpiadach przedmiotowych i konkursach dla młodych naukowców. Sama znam brązowego medalistę. Ale o tych wszystkich ludziach niestety nie usłyszycie w ogólnopolskich mediach. Za to o pani, która pokazała majtki – owszem. O tym, że śmierdzimy, także.
Chwalmy się tym, co mamy. Nie zaprzepaszczajmy pracy poprzednich pokoleń. Miasta pięknieją, mimo tego, jak obeszły się z nimi wojny. Warszawa, stworzona właściwie od zera, goni europejskie stolice, chociaż nikt nie dawał jej szans. Nasz dorobek artystyczny, który rozbiegł się po całym świecie „dzięki” wojnom, jest i tak wart podziwiania, mimo że niewielu ma na to ochotę. W jednostce także tkwi siła. Nie bez powodu istnieje możliwość obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej, o której wielu ludzi zapomina, mimo że uwielbia wyrażać swój sprzeciw lub poparcie poprzez dołączanie do wydarzeń na Facebooku.
Powinniśmy być dumni z tego, co nam wyszło. A wyszło dużo. Ważne jednak, aby ta duma nie przerodziła się w pogardę i nienawiść do pozostałych, a była jedynie inspiracją do dalszego rozwoju i zmian. Jeszcze wiele trzeba poprawić, ale na szczęście pojawia się coraz więcej ludzi, którym na tym zależy. Można być patriotą nie wywieszając flagi na 11 listopada, ale tak jak moi wczorajsi rozmówcy, wskrzeszać modernistyczny design. Z drugiej strony można patriotą nie być, nawet kiedy flaga dumnie łopocze na balkonie, lecz naszym hobby jest generowanie polsko-polskich wojenek.
Przyspieszmy kroku i bierzmy sprawy w swoje ręce. Przestańmy sami sobie pluć pod nogi, niezależnie od poglądów i opcji politycznych. Ja, i wielu podobnych do mnie ludzi jesteśmy z Was dumni. Wy także bądźcie. To pomoże nam wszystkim.