Posłowie PiS pojechali na delegację z firmy, więc zachowywali się jak większość Polaków na delegacji. Było wesoło i nie zawsze przyzwoicie. Ale ponieważ zostali nagrani, ze zwykłego wyjazdu służbowego zrobiła się całkiem spora afera. Tymczasem moralne wzburzenie z powodu zachowania Adama Hofmana i jego kolegów to poza, udawana świętoszkowatość albo po prostu przewrażliwienie.
W Mielcu była dobra impreza. Widać to na nagraniach, które opublikował na swojej stronie tygodnik "Wprost", by poprzeć ostrą tezę jaką postawił na okładce. "Eksperci: To, co robi Adam Hofman, jest molestowaniem seksualnym" – napisali dziennikarze obok zdjęcia polityka. Mariusz Błaszczak, szef klubu PiS zdradził już, że Hofman zamierza pozwać za to redakcję. Proces pewnie będzie skomplikowany, bo jego podstawą będzie słowo przeciwko słowu – jeden ekspert będzie mówił, że to molestowanie, drugi, że nie.
Jednak nawet wygrany proces nie naprawi wizerunkowych szkód, jakie poczyniła publikacja "Wprost". Ale czy rzeczywiście jest za co tak bardzo krytykować grupkę wesołych polityków i pracowników Prawa i Sprawiedliwości? Swoją drogą nie sądzę, żeby impreza posłów PiS była na tyle ważną sprawą, żeby trafić na okładkę tygodnika opinii.
Wyjazd posłów na Podkarpacie można porównać do zwykłego wyjazdu na służbową delegację. Kika dni poza domem, to doskonała okazja do nadrobienia imprezowych zaległości i zintegrowania się ze współpracownikami. Szczególnie, jeśli firma nie daje im możliwości poznania się poza pracą. Jak widać firma Prawo i Sprawiedliwość do takich należy, więc okazję wykorzystano.
Jestem przekonany, że w podobnej sytuacji większość z nas postąpiłaby tak samo. Wiadomo przecież, że kiedy szef nie patrzy, solidność pracowników się zmniejsza. W biurze zaczynają latać żarty, ktoś wyskakuje na chwilę do sklepu, a kolega obok zaczyna przeglądać filmiki na YouTube. A co dopiero, kiedy szef jest kilkaset kilometrów od nas.
Dlatego po dniu ciężkiej pracy (po kampanijnym dniu z Jarosławem Gowinem byłem znacznie bardziej zmęczony niż po dniu w redakcji) członkowie partii postanowili się rozerwać. Nie dziwię się, bo przy tak stresującej i wymagającej ciągłego skupienia pracy czasem potrzebna jest chwila oczyszczenia myśli. Jedni robią to jadąc nad jezioro lub zbierając grzyby (jak Janusz Piechociński), inni osłabiają ból świata alkoholem. I właśnie tak robi większość z nas. W piątkowe popołudnie Facebook i Twitter grzeją się do czerwoności od wpisów o "piąteczku" i imprezowych planach w weekend.
Ważne, żeby następnego dnia być gotowym do pracy. Oczywiście każdy reaguje na alkohol inaczej, ale dla niektórych nie ma większej różnicy, czy nie prześpią nocy z powodu imprezy, czy z powodu oglądania telewizji. Nie było mnie następnego dnia z posłami PiS podczas spotkań z wyborcami, ale jestem przekonany, że gdyby tylko któryś z nich nie był w formie, usłyszelibyśmy o tym w mediach. Te – jak widać – dokładnie śledziły ich poczynania.
Sporo krytyki wzbudził nie tyle stan posłów podczas imprezy, co rozmowy, jakie prowadzili. Adam Hofman i Tomasz Kaczmarek ("Agent Tomek") otoczeni wianuszkiem współpracownic mówili o rozmiarach członka Adama Hofmana. Nie jest to Wersal i szczyt pruderii, ale czy rzeczywiście te rozmowy są tak odrażające? To, co mówi Hofman bardziej przypomina żarty grupki studentów podczas zakrapianej imprezy niż molestowanie seksualne. Ze śmiechów, jakie temu towarzyszą wnoszę też, że co najmniej tak samo dobrze jak Hofman, bawiły się jego towarzyszki.
Nie sądzę, by Hofman był chamem, który tego typu rozmowami raczy obcych ludzi. Jeśli dobrze się znają, takie rozmowy to nic zdrożnego. W gronie bliskich znajomych można sobie na takie żarty pozwolić – szczególnie jeśli wie się, jakiej granicy nie wypada przekraczać. Na nagraniu nie widać, żeby granica została przekroczona – oburzenie było raczej udawane i przerywane śmiechem.
Nie widzę tutaj też związku z wartościami, jakie zdaje się wyznawać Hofman. Między katolikiem a zakonnikiem jest różnica. Sprośne żarty nie są najcięższym przewinieniem, jakiego może dopuścić się osoba podająca się za wierzącą. Nie wiem, co prawda jak tolerancyjna jest żona Hofmana, ale jeśli ma do niego zaufanie, i ona nie będzie chyba robiła problemów.
Gorzej, że za Hofmanem ciągną się podejrzenia o to, że korzystał z usługo domu publicznego. W 2010 roku ktoś szantażował posła zdjęciami rzekomo zrobionymi w takim miejscu. Za spokój chcieli 20 tys. zł, grozili też śmiercią jego żonie. Hofman zapewnił, że ma czyste sumienie, a o wszystkim poinformował ABW. Ale z czytelnikami bywa tak, że bardziej w pamięć zapadają im oskarżenia niż późniejsze dementi.
Dlatego do Hofmana przylgnie łatka niewiernego kobieciarza. Czy to powinna być podstawa oceny jego dokonań politycznych? Chociaż nie zgadzam się z treścią i formą tego, co mówi Hofman, sądzę, że postrzeganie go przez pryzmat tego nagrania będzie krzywdzące. Bo polityk ma dobrze pracować w Sejmie, a nie być abstynentem i zachowywać się pruderyjnie jak mnich. Nawet jeśli to polityk prawicowy.