Kilkunastu restauratorów z całej Polski zapytaliśmy, co robią z jedzeniem, którego nie uda im się sprzedać. Większość ucinała temat, inni przyznawali, że wszystko trafia na śmietnik. Tylko w jednym lokalu z Gdańska niepotrzebne już jedzenie szybko trafia jako dobroczynny katering dla podopiecznych jednego z domów dziecka.
Już od października przedsiębiorcy nie będą musieli opłacać podatku VAT od dokonanych darowizn żywnościowych. Zmiany w prawie to długo oczekiwana odpowiedź na potrzeby organizacji pozarządowych i firm, które były zmuszane słono dopłacać do dobroczynności. Większość z nich skutecznie odstraszyła głośna historia piekarza z Legnicy, którego fiskus doprowadził do bankructwa, bo ten rozdawał chleb bezdomnym. I nie płacił za to podatku...
Restaurator też dobroczyńca?
Wielu przedsiębiorców pomagało jednak mimo tego. Podatek od darowizn żywnościowych brano często za koszty promocji, którą zwykle daje działalność charytatywna. Nic więc dziwnego, że wielkie sieci handlowe szybko poinformowały, że gdy tylko nowe prawo wejdzie w życie, one przekażą potrzebującym produkty, których termin ważności będzie się kończył. Podobnie zrobi z pewnością także wielu właścicieli małych sklepów, którzy od lat wspomagają nie tylko banki żywności, ale przede wszystkim lokalne schroniska dla bezdomnych, domy dziecka, czy hospicja.
To oni wymogli na rządzących zniesienie VAT-u od darowizn żywnościowych i raczej nikt nie będzie musiał ich teraz namawiać do tego, by niepotrzebnych już produktów nie wyrzucali na śmietnik. Jednak wiele jedzenia, którym mogliby posilić się najbardziej potrzebującym nadal może się marnować. Gdy handlowcy od dawna szukali sposobu, by mimo kuriozalnych przepisów pomagać innym, tony produktów spożywczych wyrzucane są wciąż w polskich restauracjach.
W knajpie zjedli wszystko
Próbowaliśmy sprawdzić, co z jedzeniem, którego nie udało się sprzedać poprzedniego dnia i innymi niepotrzebnymi już w kuchni produktami robi się w kilkunastu popularnych restauracjach w całej Polsce. Większość menadżerów była zdziwiona, że niesprzedanego jedzenia nie trzeba po prostu wyrzucać. Wielu restauratorów w ogóle nie chciało na ten temat rozmawiać. Niektórzy zasłaniali się nawet tajemnicą handlową. Inni zapewniają, że gotują tak dobrze, że nic w kuchni nie zostaje.
- My prowadzimy nasz biznes tak, że po prostu nie ma strat. Wszystko gotujemy w ten sposób, że każdego dnia przygotowujemy odpowiednią ilość produktów. Wieczorem raczej może nam czasem czegoś zabraknąć, niż żebyśmy mieli problem z nadprodukcją - zapewniają mnie w warszawskiej Restauracji PAPU. - Może gdzie indziej coś zostaje, ale u nas nie.
Pomogliby, ale...
O podobnej zaradności przekonują także gastronomowie z renomowanych lokali w Łodzi, Wrocławiu i Katowicach. Nieco inaczej mówi o tym tylko Andrzej Bogdański z restauracji Metamorfoza w Gdańsku. Menadżer tego lokalu również podkreśla, że w jego restauracji wszyscy próbują sprawić, by marnowało się jak najmniej jedzenia, ale przyznaje jednak, że zawsze coś zostaje. I szczerze dodaje, że wtedy trafia to na śmietnik, bo Metamorfozę od prowadzenia działalności dobroczynnej tego typu skutecznie odstraszały dotychczasowe przepisy. Restaurator jednocześnie podkreśla, iż jest przekonany, że wielu jego kolegów po fachu z pewnością zechce pomagać, gdy dowie się o zmianie prawa. - Myślę, że wielu ludzi będzie teraz oddawało niepotrzebne im już produkty osobom potrzebującym. To na pewno się sprawdzi - ocenia.
Wśród garstki tych, którzy potrzebującym pomagają już od dawna, jest natomiast gdańska restauracja "4 strony świata". Tu twierdzą, że zwykle w lokalu coś jednak zostaje i wtedy jest to odpowiednio pakowane i przewożone jako swego rodzaju katering dla podopiecznych jednego z trójmiejskich domów dziecka. - Gdzie to jest naprawdę jedzone. Bo wcześniej pomagaliśmy innej placówce. Jednak tam tylko ładnie się uśmiechali, dziękowali, a potem... jedzenia trafiało na śmietnik - mówi Marcin Matusiak.
Wystarczą dobre chęci
Menadżer "4 stron świata" przyznaje jednak, że w jego branży darowizny żywnościowe robi się trochę trudniej, niż na przykład w sklepach. Żeby jedzenie nikomu nie szkodziło, trzeba o nie odpowiednio zadbać, a potem przekazać opakowane zgodnie z najwyższymi standardami. W jego lokalu ten trud sobie zadają, ale wielu restauratorów nie chce tracić czasu. Ani pieniędzy, bo Marcin Matusiak nie ma wątpliwości, że konkurencja często stara się za wszelką ceną sprzedać także to, co teoretycznie szybko powinno się popsuć. - Czy restauracjom jest trudno pomagać? To wszystko tylko kwestia odrobiny chęci... - zapewnia.
Problemem okazuje się jednak właśnie też to, że od restauratorów paradoksalnie nikt nie oczekuje pomocy w postaci... jedzenia. - Często dostaję telefony z prośbą o wsparcie, szczególnie dla dzieci. Jednak za każdym razem, gdy mówię, że nasza restauracja może pomóc na przykład zawożąc tym potrzebującym dzieciakom pizzę, albo przygotowywać im kanapeczki, wtedy taka oferta jest odrzucana - stwierdza Matusiak.