- Ta zasada, którą ostatnio głosił premier Tusk, że najtańsza - i w związku z tym najlepsza, jak można sądzić - jest rodzina bezdzietna, to jest zasada, którą można ocenić jako likwidacyjną. To jest zasada likwidowania narodu polskiego - powiedział Jarosław Kaczyński, prezentując nowy program polityki prorodzinnej swojego ugrupowania. Przerażeni wizją zagłady, postanowiliśmy sprawdzić, czy prezes PiS przypadkiem odrobinę nie przesadził.
Według "Słownika języka polskiego" PWN, pojęcie "likwidacja" ma pięć znaczeń. Zazwyczaj oznacza zniesienie, usunięcie lub rozwiązanie czegoś. Nie rzadziej w języku potocznym występuje jako synonim zabicia kogoś na polecenie jakiejś organizacji. W administracji to postępowanie zmierzające do uregulowania spraw organizacyjnych i majątkowych, a dla bankowców obliczanie i spłacanie należności. Kiedyś "likwidacji" dokonywało się natomiast robiąc zestawienie kosztów. Biorąc pod uwagę okoliczności w jakich Jarosław Kaczyński ogłosił, że rząd Donalda Tuska prowadzi likwidację narodu polskiego, bez zastanowienia można odrzucić więc ostatnie trzy definicje.
Prezesowi musiało więc jednak chodzić o to, że koalicja PO-PSL próbuje nasz naród rozwiązać, lub nawet zabić na czyjeś polecenie. Gdy jednak rozejrzymy się dokoła, próżno szukać okupanta. Nic nam nie wiadomo również, by nad Wisłą rozgorzała wojna domowa. Krajem nie rządzi krwawy dyktator, a człowiek, który niedawno wywalczył drugą kadencję w wolnych wyborach. Mamy 27 marca 2012 roku i Polska w żaden sposób nie przypomina tej z 17 września 1939. Nic nie upodabnia jej też do któregoś ze zwaśnionych etnicznie państw Afryki, czy Bałkanów z lat 90-tych. Bo słysząc "likwidacja narodu" natychmiast przed oczami większości z nas pojawiają się właśnie takie obrazy. Likwidować Polaków, Żydów, Romów chciał przecież Adolf Hitler. W Rwandzie zlikwidować się nawzajem próbowały narody Hutu i Tutsi. Podobnie, jak przywódcy krwawej wojny na Bałkanach, z generałami Ratko Mladiciem i Ante Gotoviną na czele.
Co miał zatem na myśli Jarosław Kaczyński, czy Polacy powinni obawiać się więc, że taki los zgotuje im także premier Donald Tusk? Dla pewności postanowiliśmy zapytać o to ekspertów - historyka i językoznawcę.
Tomasz Nałęcz: To nie jest zwykły związek frazeologiczny
- Tego rodzaju określenia przekraczają granice rozwagi. Oznaczają brak szacunku dla naszej przeszłości. Bo historia Polski układała się na tyle dramatycznie, że rzeczywiście to określenie "likwidacja narodu polskiego" było bardzo realnym niebezpieczeństwem - mówi naTemat prof. Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta ds. historii i dziedzictwa narodowego. Przypominając, że najbardziej realne zagrożenie likwidacją groziło Polakom w czasie II wojny światowej, kiedy hitlerowcy i sowieci prowadzili przeciw nam politykę eksterminacji zakrojoną na szeroką skalę.
- Dzisiaj polityk powinien zważać na słowa, jeżeli używa tego określenia. To coś w historii Polski znaczy. To nie jest tylko, ot taki, związek frazeologiczny, którym można lekkomyślnie szafować. Rozumiem potrzebę polemiki. Rozumiem nawet potrzebę używania ostrych słów w życiu publicznym, ale nasza przeszłość wymaga elementarnego szacunku - uważa profesor.
Zdaniem Tomasz Nałęcza, dzisiejsze słowa są w ustach prezesa PiS szczególnie nie na miejscu. - Jeśli chodzi o politykę demograficzną, o dzietność polskich rodzin, myślę, że Jarosław Kaczyński powinien szczególnie miarkować słowa. Jasne jest, że w wolnym kraju każdy może wybrać sobie taką drogę życia, jaka mu się podoba, Jednak jeśli ktoś tkwi w recydywie starokawalerstwa i polityka demograficzna jest jego osobistą, największą słabością, to nie powinien tak brutalnie traktować innych - dodaje.
"Kaczyński popełnił retoryczne nadużycie"
Nie mniej krytycznie retorykę Jarosława Kaczyńskiego w sprawie polityki prorodzinnej rządu ocenia językoznawca SWPS, prof. Włodzimierz Gruszczyński. - Tutaj nawet nie trzeba mieć wiedzy językoznawczej. Wystarczy wiedzieć, co oznacza "likwidacja", "naród", a co "polski" - mówi nam ekspert. W ocenie filologa, tego typu słowa obrazują niski poziom kultury wypowiedzi polityków. Profesorowi także likwidowanie narodu kojarzy się z warunkami wojennymi, czy okupacyjnymi.
- To rzecz zupełnie niesłychana - używając zwrotu ulubionego przez autora tego sformułowania. Moim zdaniem, użycie takiego pseudo-argumentu w sytuacji zupełnie normalnej jest skandaliczne. Likwidacja narodu zakłada zbrodnię ludobójstwa, a tutaj chyba jednak nie ma cienia podstaw, by o czymś takim myśleć, czy mówić serio - ocenia Gruszczyński.
- Przeniesienie tego samego sformułowania na obecne, cywilizowane warunki, włączenie tego w niby normalny dyskurs polityczny, jest - najdelikatniej mówiąc - nadużyciem retorycznym. To olbrzymia przesada - podsumowuje naukowiec.