
Nikt nie ma wątpliwości, że największy wpływ ma na to kryzys gospodarczy. Młodzi Polacy nie decydują się na zakładanie rodziny, bo ich na to nie stać.
Eksperci wyliczyli, że w 2008 roku wydatki na dziecko do ukończenia przez nie 20 lat, wynosiły 160 tys zł. W 2011 roku to już 190 tys zł.
Jego zdaniem, nie ma sensu wydłużać wieku emerytalnego, skoro całe pokolenia czekają, żeby tę pracę znaleźć. - Co z tego, że sztucznie spowodujemy, że będzie się rodziło więcej dzieci, skoro jak dorosną będą chciały wyjechać z Polski, bo nie znajdą tu pracy. Problemem nie jest dzietność Polaków, a atrakcyjność Polski dla jej obywateli. Dzisiaj atrakcyjna nie jest. Mechaniczne zwiększenie liczby Polaków nic tu nie pomoże, bo po wejściu w wiek produktywny wyemigrują - podkreśla Sadowski. - Szacuje się, że 1,5-2 mln Polaków pracuje zagranicą. Tam zaczynają rodzic dzieci i to na tamtych emerytów pracują - dodaje.
Młodzi Polacy nie decydują się na dzieci, bo blokuje ich sytuacja ekonomiczna. Utrzymanie dzieci kosztuje. I to nie mało. - Politycy nie rozumieją najwyraźniej przyczyn sytuacji ekonomicznej kraju. Jeśli nawet młode pokolenie pracuje, to znacząca część tych pieniędzy trafia do ZUS i US, a pozostałą częścią spłaca kredyt hipoteczny (jeśli mieli szansę takowy dostać). Sposobem na kryzys ekonomiczny Polski nie jest samo wydłużenie wieku emerytalnego i nagły przyrost naturalny, tylko zapewnienie miejsc pracy dla każdego Polaka - uważa ekonomista.
Według szefa klubu parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości Mariusza Błaszczaka, zmiany w systemie emerytalnym proponowane przez rząd Donalda Tuska wypędzą młodych na emigrację, a starszych skażą na głodowe zasiłki. Na antenie TOK FM podkreślił dzisiaj, że najnowsze dane GUS wskazują, iż bezrobocie w Polsce od czterech miesięcy rośnie. Jego zdaniem, to dowód, że pomysły rządzących zakończą się klęską. W wyniku której emeryci będą nadal mieli bardzo niskie świadczenia, a na rynku pracy zabraknie miejsca dla młodych.
Najtańsza jest rodzina bezdzietna
Jarosław Kaczyński przedstawił dzisiaj na specjalnej konferencji prasowej, zorganizowanej na placu zabaw, pomysły swoje partii które mają odpowiedź na pytanie: co zrobić, żeby dzieci było więcej? Jak stanowczo podkreślił prezes PiS: - Zasada premiera Tuska, że najtańsza, a więc można rozumieć, że i najlepsza, jest rodzina bezdzietna, to zasada mająca na celu likwidację narodu polskiego. My tę zasadę odrzucamy.
PiS przedstawił pakiet ustaw wspierających rodziny wielodzietne, tzw. pakiet "Teraz rodzina", który ma wesprzeć rodziny wielodzietne. Proponowane rozwiązania mają pomóc młodym, którzy chcą założyć rodzinę, znaleźć pracę i mieszkanie.
Rodziny miałyby dostawać również specjalny bon rodzinny, oprócz tego wsparcie finansowe na żłobki i przedszkola oraz kartę rodzinną, która zwalniałby je m.in. z opłat za korzystanie z transportu publicznego.
- Gdyby teraz w Polsce zamiast jednego dziecka rodziły się same bliźniaki i w ten sposób podwoilibyśmy liczbę obywateli, i tak nic by to nie dało. Te dzieci pomogłyby przecież sytuacji ekonomicznej kraju dopiero za około 25 lat, kiedy weszłyby w wiek produktywny - podkreśla Kluzik-Rostkowska.
Jej zdaniem spadek dzietności w Polsce nie jest żadną nowością. - Ostatnie pokolenia wyżu demograficznego to przecież lata 1982-1983. Później było już tylko gorzej - podkreśla.
Największy przyrost naturalny w UE ma Irlandia (ok. 3 dzieci na kobietę)
Na drugim miejscu jest Francja. Na jedną Francuzkę w wieku rozrodczym przypada 2,07 dziecka.
Rok 2011 był już czwartym rokiem z rzędu, w którym to na statystyczną francuską kobietę przypadała dwójka dzieci.
Tłumaczy się to dobrze zorganizowaną polityką rodzinną państwa, atrakcyjnymi ulgami dla rodzin z dziećmi oraz rozbudowanym systemem pomocy socjalnej.
CZYTAJ WIĘCEJ
Najniższy przyrost naturalny na świecie mają:
Niemcy –1
Włochy –0,3
Szwecja –0,4
Ujemny przyrost naturalny jest odnotowywany w Niemczech regularnie od 1972 roku. W 2010 roku urodziło się tam 678 tys. dzieci, ale w tym samym czasie zmarło 859 tys. ludzi. Ujemny przyrost naturalny (minus 181 tys.).
Była minister uważa, że największym problemem jest to, że kobiety mają problem z dostępem do pracy. - Dzietność w Polsce, a dostępność Polek do rynku pracy ma ścisły związek, bo nasz rynek pracy nadal dzieli się na płci. Jeśli kobieta decyduje się dziecko, to najwyżej na jedno, żeby jak najszybciej wrócić do pracy. Nadal nie zmieniła się też mentalność mężczyzn, którzy wychowanie dziecka automatycznie łączą z kobietą. W tych warunkach, jak kobieta, która nie ma zagwarantowanego powrotu do pracy, ma się decydować na dziecko. Wiele ustaw, wspierających rodzinę zostało już wprowadzonych, ale to wszystko wymaga czasu. Zmienił się już nastrój wobec rodzicielstwa. Zwolnienie kobiety po urlopie macierzyńskim jest piętnowane. Jednak to wszystko wymaga jeszcze mentalnej zmiany postrzegania kobiet na rynku pracy. To perspektywa wielu lat, ale państwo musi prowadzić politykę demograficzną, która ma przede wszystkim na celu wprowadzenie równego dostępu do pracy.
- Kobiety, jako matki, są w Polsce nieco deprecjonowane. Siedzenie w domu nie przynosi prestiżu. Co więcej nie zmieniło się podejście mężczyzn, którzy nadal bardzo rzadko angażują się w sprawy domowe - uważa dr Dołowy.
Jednak, również według niej, zasadniczym czynnikiem, wpływającym na spadek liczby dzieci w kraju, jest brak prawdziwej polityki rodzinnej, która nie daje rodzinie poczucia bezpieczeństwa. - Młodzi ludzie nie mają stabilności ekonomicznej, nie mają też pewnej pracy. To powód, dla którego rzadziej i później decydują się na dzieci. A jeśli już, to najwyżej na jedno - uważa dr Dołowy.
Jej zdaniem dzieci mogłoby się rodzić więcej. - Mimo, że w krajach zachodnich również obserwuje się spadek dzietności, to jednak w tych, w których prowadzi się zaangażowaną politykę rodzinną w ostatnich latach zaczęło się tych dzieci rodzić więcej. W Polsce młodzi ludzie niestety nie mogą podejmować decyzji ze względu na siebie, ale przede wszystkim ze względu na czynniki ekonomiczne - dodaje.