Gdzie są wasi fryzjerzy? - zapytałem szefa salonu, w którym o godz, 10 rano było pusto. – Pewnie jeszcze śpią, po wczorajszej imprezie na Placu Zbawiciela – odpowiedział uśmiechnięty Krzysztof Kostro. Jak to możliwe? Bo w salonie "FreelanceStudio" każdy fryzjer jest sam sobie szefem, a fotel wynajmuje na godziny. Jak działa pierwszy w Polsce salon coworkingowy dla fryzjerów?
Krzysztof Kostro: Z fryzjerami jest tak, że każdy prędzej czy później chce spróbować swojego własnego biznesu.
A to kosztuje.
Koszty założenia własnego salonu relatywnie nie są wysokie. Owszem, są fotele, krzesła jakieś narzędzia itd. Ale najważniejsze jest to, do czego człowiek się przywiązuje, czyli człowiek. Zdolny człowiek. Nie ma żadnej lojalności między fryzjerką a salonem. Podkreślam, żadnej.
Dlatego wiele osób pracuje we własnym domu.
Zgadza się. I gdy fryzjerka przenosi się z Żoliborza na Mokotów czy odwrotnie, to klientka również. Do fryzjera nie chodzi się trzy razy dziennie. Dlatego wybieramy tę fryzjerkę, która wie jak nas ostrzyc. Wie, jak nas czesać. Obserwując to wszystko, wymyśliłem koncept, aby stworzyć idealne miejsce pracy dla fryzjerów.
Jak pan wpadł na ten pomysł?
Uczestniczyłem w wielu rozmowach i zaobserwowałem, że wielu fryzjerów występuje o dotacje unijne, aby rozpocząć własną działalność gospodarczą. Później mordują się przez dwa lata, aby nie musieć tych 15, czy 20 tysięcy oddawać. Zamykają salony i wracają grzecznie do poprzednich pracodawców.
To szerokie zjawisko?
Bardzo szerokie. Słyszałem wiele takich historii. Dziś np. gdyby chciał pan wystąpić jako fryzjer o dotację na otwarcie salonu, usłyszy pan: "Nie. Takich rzeczy już nie robimy". Za dużo osób próbowało i zbyt wielu osobom się to nie udało.
Dlaczego te firmy upadają? Sam pan mówił, że koszt założenia salonu nie jest stosunkowo wysoki.
Ci, którzy są dobrzy, choć mam na myśli zwykłych ludzi, a nie gwiazdy fryzjerstwa, są przygniatani przez codzienną szarość obowiązków. Rachunki, zniszczony kran, przepalona żarówka itd. Oni chcą się koncentrować na tym, na czym się znają i robią to najlepiej.
Mówiąc językiem fryzjerski, mają "zbyt wiele na głowie".
Człowiek twórczy jest mega niezorganizowany. Może nie zawsze, ale często. Nowocześni fryzjerzy czasem nie nadają się do tego, aby ich włożyć w ramy ośmiogodzinnego dnia pracy i kazać mu siedzieć przy konsolecie. On się do tego nie nadaje.
Jest na razie mały ruch w salonie, gdzie są wasi fryzjerzy?
Pewnie jeszcze śpią. [śmiech] Wczoraj imprezowali na Placu Zbawiciela i niedługo będą wstawać do pracy. Freelancerzy mają w sobie coś z artysty. Oni nie muszą tu siedzieć non stop i płacić miesięcznego abonamentu. Mogą wynająć fotel na godzinę, wtedy, kiedy chcą. Dziś pracują, później cztery dni ich nie ma. Nawet jeśli kupią abonament miesięczny i następny miesiąc chcą spędzić na wakacjach, to świetnie. A w tym czasie nie muszą płacić za utrzymanie biura.
Jeśli oni sprawdzą się w tym trybie pracy, w tej koncepcji, jest duża szansa, że później poradzi sobie również we własnym biznesie. Jeśli jednak nie wyjdzie mu u nas, może mieć problemy w przyszłej działalności, a przy tym tracić zainwestowane pieniądze i energię.
Przychodzą do was tzw. klienci z ulicy? Którzy po prostu przechodzili obok?
Nie mamy klientów z ulicy. Szczerze mówiąc nawet nie dbamy o to, aby ich mieć. Ci, którzy chcieliby skorzystać z naszych usług fryzjerskich, muszą wejść na stronę internetową lub znać fryzjerów. My nie robimy konkurencji naszym freelancerom. Oni przyprowadzają do nich swoich klientów. Fryzjerzy nie rywalizują ze sobą, co czasem widać w salonach. Atmosfera jest naprawdę fajna.
Ingerujecie jakkolwiek w pracę fryzjerów?
Mnie nie obchodzi, czy ktoś zajmuje się lakierowaniem, czy modelowaniem. Mnie interesuje tylko to, że fryzjer przychodzi o godzinie godz. 12.00 i wychodzi np. o godz. 14.00. Płaci wówczas za dwie stawki godzinowe. Mnie nic więcej nie interesuje.
Proste zasady.
Dokładnie. Gdy fryzjer przychodzi do naszego salonu, jego też nic nie interesuje. On ma stworzone cieplarniane warunki pracy, a na mojej głowie jest, aby o to dbać. Każdy fryzjer korzysta ze swoich kosmetyków, my w to nie ingerujemy. Robimy wszystko, aby stworzyć takie warunki dla tego fryzjera, by czuł się tu jak u siebie. Jak szef własnej firmy, którym de facto jest.
Fryzjerzy nie "biją się" o miejsca?
Każdy ma swoje ulubione miejsce. Sylwia lubi pracować przy oknie, obok strzyże Sebastian itd. To są ich nawyki, o które my dbamy i pielęgnujemy.
Od kiedy działacie?
Na pomysł wpadłem w styczniu 2012 r. a już w maju otworzyliśmy salon.
Odkrył pan niszę?
Tak, jest to nisza. Ale cały czas nie wygląda to jeszcze tak, jak powinno. Ludzie lubią jadać takie dania, które znają. A mój pomysł jest nowością. Oczywiście, że jak jest dobry kelner, to jest w stanie pana ośmielić i skłonić do spróbowania czegoś nowego. Później klient jest szczęśliwy, że ktoś go namówił, bo zjadł pyszne danie. Musiał jednak zaryzykować i komuś zaufać.
A trudno jest namówić na "nowe danie", jakim jest wasz salon?
Spotyka się on z wielkim niezrozumieniem. Wiele osób woli wynajmować fotel w jakimś zapyziałym salonie na przedmieściach. Kiedyś przyszedł do nas znany człowiek ze środowiska i stwierdził, że w Warszawie jest dużo "zakładów" i jeden salon. Coraz więcej osób to dostrzega.
Do waszego salonu nie przyjdzie "fryzjer Stefan". Miejsce i tryb pracy podpowiada, że to raczej rozwiązanie dla nowych "młodych i zdolnych". Kim są fryzjerzy, którzy u was strzygą?
Mamy na stronie internetowej opis działalności i każdego fryzjera, który pracuje w naszym salonie. Oni piszą o sobie całą prawdę. Co tydzień pojawiają się nowi, zazwyczaj są to bardzo młodzi ludzie. Mają fajne kontakty i doświadczenie. To muszą też być ludzie, którzy są bardzo świadomi i mają pomysł na siebie. Przepracowali sporo czasu w salonach i chcą się uwolnić, zarabiać więcej. Dziś dzwoni do nich prywatny telefon, a nie stacjonarny w salonie.
No dobrze. A teraz najważniejsze. Jak to wygląda finansowo.
Jeśli freelancer ma pracę codziennie, to najbardziej opłaca mu się wykupić abonament. Wtedy nie ma żadnych limitów i przychodzi kiedy chce. Kosztuje to 1999 zł. Może siedzieć od rana do wieczora codziennie i nic go nie interesuje. Zapewniamy szampon, maskę i ręczniki do wycierania, a kosmetyki ma własne. Kawa, herbata, obsługa i sprzątanie również spoczywa na naszej głowie. Jeśli mamy mniej klientów, możemy wynająć stanowisko na godzinę, za 25 złotych.
Czy trzeba mieć własną działalność?
Mnie to nie interesuje. Ja im wystawiam paragon fiskalny. Nie jestem urzędem skarbowym, mam firmę i płacę podatki. Fryzjerstwo nie jest działalnością koncesjonowaną. Jeśli przyjdzie ktoś, kto chce posiedzieć sobie na fotelu i wypić kawę, bo mu się u nas podoba, albo zdecyduje się umówić z koleżanką - zapraszamy. To miejsce jest dla wszystkich.
A z obserwacji branży, to dobry moment na to aby zostać fryzjerem?
Zajmuję się kilkoma biznesami i przyglądam się wielu profesjom. Obserwuję to pod kątem ludzi, którzy mogliby pracować dobrze w redakcji i okazuje się, że takich ludzi nie ma. Mogliby pracować dobrze jako kucharze, nie ma takich ludzi. Mogliby pracować dobrze jako kelnerzy i też jest z nimi problem.
A gdzie są pana zdaniem?
Czasem ktoś do mnie dzwoni i mówi: Mam świetną fryzjerkę, mistrzyni świata, jest doskonała, ale salon się zamknął i straciła pracę. Mi od razu się to nie podoba. Bo jak ktoś jest dobry w tym co robi, nie musi nikogo o nic prosić. To praca się sama o niego prosi. Nie mówię, że tak jest wszędzie. 200 kilometrów od Warszawy pewnie jest inaczej i bezrobocie istnieje. W tym mieście bezrobocia nie ma. Jeśli ktoś nie chce pracować, nie możemy go nazwać bezrobotnym. Możemy go nazwać leniem.
Ludzie nie chcą iść do pracy za 2 tysiące, bo to będzie zagrażało ich godności osobistej. Nie pójdą do takiej pracy, bo nie będą pracowali na kapitalistów. Ale moim zdaniem jest to głupota, bo od czegoś trzeba zacząć.
A wracając do fryzjerów?
Jeśli chodzi o fryzjerów - freelancerów, którzy chcą pracować w tym mieście, to praca jest. Wystarczy przejrzeć ogłoszenia. Rozumiem, że są ciężkie czasy i nie zarabiamy 2 tys. euro tylko 2 tys. złotych.
U nas w salonie jest miejsce dla tych najlepszych, którzy są najfajniej zorganizowani i najmocniej stoją na nogach. Mają swoje pomysły i wiedzą jak to realizować i do czego zmierzają.
Ja wiem, że miejsca w salonach w Warszawie można wynajmować już od 1500 zł. Ale tam nie ma tej elastyczności i atmosfery. Ludzie chcą mieć czasem swój kącik, aby zostawić swoje rzeczy. Ale trzeba umieć liczyć. Wystarczy wynająć fotel na 5 godzin, umówić klientki jedna po drugiej i zarobić przykładowo 300 złotych na każdej. To już jest 1500 złotych.
Z czego wynika ten brak zrozumienia?
Z braku elastyczności. Podobnie sytuacja wygląda z mieszkaniami. Można kupić własne cztery kąty, tylko po co? Dziś pracuje pan na Mokotowie, wynajmuje pan mieszkanie na Mokotowie. Zatrudnią pana w Łodzi, to nie będzie pan codziennie dojeżdżał. Biorąc pod uwagę koszty kredytu, lepiej sobie odłożyć i potem kupić za gotówkę, niż kredytować i płacić horrendalne stawki. Ale czasem ludzie nie potrafią tego policzyć. To się naprawdę nie opłaca.