Z pozoru Bruno Duthoit jest francuską wersją Steve'a Jobsa – głęboko oddany pracy i produktowi wymagający menadżer. Ci, którzy z nim pracowali przekonują jednak, że na tym podobieństwa się kończą. Duthoit nie jest typem showmana. To nie on wymyśliłby iPoda. Ale to on skutecznie wprowadziłby go na rynek, wyznaczył odpowiednią cenę, kanały dystrybucji i zadbał o obsługę klienta. Jaki jest nowy prezes Orange? Opowiadamy o nim ustami tych, którzy go znają. Bo Duthoit był już w Polsce. Dekadę temu przekształcał telefonicznego monopolistę Telekomunikację Polską w rynkowy biznes.
Skupiony na zadaniu, pracujący po kilkanaście godzin dziennie, czasem odrealniony, ale z szacunkiem do człowieka. Jego kalendarz wypełniają zresztą głównie spotkania z podwładnymi. Czy zmiana w Orange, to właściwa decyzja na trudne czasy? Oby, bo te niewątpliwie dla firmy nadeszły. Francuz przyjeżdża do Polski dokładnie po to, co dekadę temu, na początku tysiąclecia. Nie po wygodną emeryturę na wschodnich krańcach Unii Europejskiej, ale po ostrą walkę. Na stanowisku prezesa Orange Polska zaczął ją wczoraj późnym popołudniem.
Generał w wojnie na wyniszczenie
"Czekają nas trzy lata, które będą wymagały ostrych działań" – tak sytuację firmy diagnozował jeszcze w lipcu ustępujący prezes spółki, Maciej Witucki. Nie sposób się z nim nie zgodzić; jej skonsolidowane przychody spadły w porównaniu z ubiegłym rokiem o ponad 8 proc, a zysk netto grupy zmalał rok do roku o ponad 68 proc. W najbliższym czasie TPSA czekają więc zwolnienia, redukcja kosztów i kolejne bitwy o klienta na rynku, na którym trwa właśnie wojna na wyniszczenie. Jest ona wielkim wyzwaniem nawet dla zaprawionych w bojach prezesów, jak Zygmunt Solorz.
Trudno powiedzieć, czy zmiana prezesa była dla spółki niezbędna, ale mówiło się o niej już od kilku miesięcy. Pod koniec lipca sprawę przypieczętowały władze francuskiej centrali Orange. W oficjalnym komunikacie poinformowały, że Witucki ustępuje, a na jego miejsce szykuje się już Bruno Duthoit.
Francuz jest absolwentem Politechniki Paryskiej oraz Wyższej Szkoły Telekomunikacyjnej. Z grupą Orange (dawniej France Telekom) jest związany od 1978 r. W latach 1996-98 był prezesem Orange Slovakia. W latach 2001-2006 pracował w zarządzie Telekomunikacji Polskiej, gdzie zajmował się marketingiem i sprzedażą.
- To były bardzo miłe lata - wspomina w rozmowie z naTemat Bruno Duthoit. - Urzekli mnie ludzie, kraj i jego historia. Byłem pod ogromnym wrażeniem pomysłowości Polaków i ich otwartości na innowacje. Do dziś utrzymuję kontakty nie tylko ze swoimi współpracownikami, ale także z przyjaciółmi, których wtedy poznałem. Polska to kraj z ogromnym potencjałem na rozwój. Dzięki zmianom, które wciąż się dokonują, postrzegana jest w Europie, jako kraj perspektywiczny, który ma wzrost gospodarczy pomimo kryzysu, panującego na Starym Kontynencie - dodaje.
Budowniczy, czy człowiek od przykręcania śruby?
Pobyt w Polsce w latach 2001 - 2006 nie był jego pierwszym kontaktem z naszym krajem. W rozmowie z naTemat Duthoit wspomina, że w jego rodzinnym domu rozmawiano o historii Polski i relacjach polsko - francuskich. Po raz pierwszy był w Warszawie pod koniec sierpnia 1980 roku, czyli wtedy, gdy w Gdańsku właśnie powstawała Solidarność.
Po wyjeździe z Polski w 2006 roku, Duthoit zajmował się telekomami w innych częściach Europy i świata. Dziennikarze branżowych mediów o jego działaniach niewiele potrafią jednak powiedzieć. "Puls Biznesu" ocenił tylko, że nowy prezes TPSA będzie człowiekiem od "dokręcania śruby", a "Gazeta Prawna" zastanawiała się, czy w ogóle poradzi sobie z wyzwaniem.
Mariusz Gaca, prezes PTK Centertel i szef sprzedaży Orange, oskarżenia prasy podsumowuje krótko: nie fair. – Nie wiem, czy dziś w naszym regionie jest ktoś bardziej doświadczony w tym zakresie od niego – mówi i przypomina, że w latach 2001-2006 Duthoit był jedną z osób, która pomagała zrestrukturyzować Telekomunikację Polską po prywatyzacji – przejęciu giganta przez France Telecom. – W 2001 roku przyszedł do firmy, w której nie było działu marketingu, sieci dystrybucji, systemów obsługi klienta; były jedynie biura obsługi. Komercyjne oblicze firmy to jego praca, wszyscy, którzy przychodzili po nim, budowali na tym fundamencie – mówi.
Duthoit budował praktycznie od podstaw także w Armenii. Stworzył tam z marką Orange bardzo silną konkurencję dla pozostałych operatorów. - Jestem przekonany, że w biznesie, podobnie jak w życiu, liczy się wiarygodność, lojalność i cierpliwość. W dzisiejszym świecie, gdzie panuje ostra konkurencja te trzy cechy mogą stać się kluczem do sukcesu firmy. Jednak nic nie jest dane na zawsze. Dlatego na zaufanie klientów trzeba pracować każdego dnia - mówi Duthoit dla naTemat.
Przychodził pierwszy, wracał ostatni
Mariusz Gaca przekonuje mnie, że w firmie panuje względny spokój. – Wiele osób, które tu pracują już go zna, ludzie pamiętają jak on działa, jak myśli. To ułatwi sprawę – mówi.
Duthoita pamięta choćby Piotr Czarnecki, dziś prezes Raiffeisen Bank Polska, a w 2002 dyrektor generalny Pionu Klientów Biznesowych w Telekomunikacji Polskiej. – TPSA była pod stała presją rynku i regulatora, bowiem traciła monopol, musiała się odchudzić i otworzyć na działanie w innych obszarach. Pracowaliśmy przy największej restrukturyzacji w ostatnich latach w Europie, rzeczywiście od świtu do nocy. I Bruno był zawsze pierwszy i wychodził ostatni.
O tym do dziś krążą w firmie anegdoty. Jak ta, w której Francuz żegnał się z menadżerami na święta. Podając rękę jednemu z nich zapytał, czy spotkają się w poniedziałek. Sam, po jednej nocy spędzonej z rodziną we Francji, zamierzał wtedy wrócić do biura (w poniedziałek wypadał drugi dzień świąt). Kiedy menadżer powiedział mu, że on będzie dopiero we wtorek, Duthoit miał się roześmiać i powiedzieć: "A, tak, zapomniałem, że wy w Polsce świętujecie dwa dni".
- Nie oczekiwał od innych, że pracować będą w takich godzinach jak on, nie terroryzował ludzi. Motywacja do ciężkiej pracy wynikała z atmosfery wspólnego projektu, którą tworzył. Z zaangażowania, które pokazywał, a które zarażało kolejne osoby - mówi jeden z dawnych współpracowników i przypomina kolejną historię. Gdy Duthoit w Polsce obchodził 50-te urodziny jego ludzie zorganizowali dla szefa imprezę w jednym z klubów. - Pamiętam jego zakłopotanie, kiedy stanął w środku klaszczącego tłumu. Nie jest showmanem. Zajmowanie się sobą to nie jego styl.
Menadżer z VHS
– Jest tytanem pracy – ocenia Piotr Czarnecki. A Piotr Muszyński, dziś wiceprezes Orange Polska do spraw operacyjnych, dodaje, że do tego samego potrafi skłonić innych. – Kiedy przyszedłem do firmy poznałem pragmatyka, który miał bardzo precyzyjną wizję i realizował ją z niebywałym, wciągającym zaangażowaniem. My także od początku usłyszeliśmy od niego, że będziemy mieli kupę roboty, i że będzie ciężko – mówi i przypomina sobie początki współpracy z Duthoitem.
Choć był menadżerem, wychodził z biura i osobiście nagrywał na kasety VHS ówczesne Biura Obsługi Klienta Telekomunikacji. Pokazywał je prezesowi. A na nagraniach, jak w "Misiu": kolejki zdenerwowanych klientów, panie pijące kawę i malujące paznokcie, szef przechadzający się w klapkach po biurze.
Duthoit uważa, że współczesny menedżer powinien być szczególnie wyczulony na potrzeby klientów oraz pracowników, mieć wręcz dobrze rozumianą obsesję na punkcie satysfakcji klientów z usług firmy. Między innymi dlatego rękami Muszyńskiego Duthoit jednoczył wtedy kilkanaście różnych systemów billingowych w jeden. Kilkadziesiąt różnych infolinii w jedną.
Dla ekipy, którą zbudował dziesięć lat temu – wówczas młodych, trzydziestokilkuletnich menadżerów – Duthoit był niekwestionowanym autorytetem. Nazywali go "tatą" i byli oddani do tego stopnia, że gdy Duthoit zakończył przekształcanie komunistycznego molocha w rynkową firmę i wyjechał z Polski, oni w większości odeszli z firmy. Dziś byłych pracowników TPSA można szukać na najwyższych stanowiskach w firmach energetycznych, czy bankach.
Z ziemi polskiej do: słowackiej i etiopskiej
Historie o pracy Bruno Duthoita przypomina mi momentami biografię Steve'a Jobsa – podobnie oddany pracy, podobnie zdeterminowany, podobnie wymagający. – Kiedy idziesz do niego na spotkanie musisz być bardzo dobrze przygotowany. Bruno jest typem, który bardzo dużo słucha, robi to uważnie. Zawsze zadaje też trafne pytania, w firmie mówiło się, że jeśli idziesz do niego z jakimś dossier, to po godzinie spotkania będzie znał je równie dobrze, jak ty - przypomina sobie Mariusz Gaca.
Na pewnym etapie rozwoju Apple, kluczem do sukcesu stało się wyciąganie najlepszych menadżerów ze znanych firm (choćby szefa marketingu Pepsi). Duthoit postępował tak samo. Muszyńskiego francuski headhunter znalazł na stanowisku prezesa znanej wówczas marki REMA 1000. Janusz Moroz przyszedł z Coca-Coli. Lech Paczyński z Henkela.
Na tym podobieństwa z Jobsem się kończą – jak charakteryzują go byli współpracownicy, Bruno Duthoit nie znosi bowiem efekciarstwa. To nie on jest od wymyślania gadżetów. On jest od wprowadzania ich na rynek. – Podczas dyskusji nad problemami do rozwiązania aktywizuje swoich współpracowników mentorską metodą dociekliwych pytań: o ryzyko, efekty, zasoby, wyniki, sposoby osiągnięcia celu – wspomina Piotr Czarnecki, a wtóruje mu Mariusz Gaca: – Bruno nie poddaje się presji czasu, ani emocjom, analizuje decyzje zanim je podejmie. Jeśli potrzebuje czasu na zastanowienie, poprosi o niego.
Menadżerowie, z którymi rozmawiałam, przekonują, że Duthoit jest analitykiem, czowiekiem, który potrafi widzieć big picture, biznesowy szeroki kadr.
Choć czas wolny niemal dla niego nie istnieje, chwile, których nie spędza firmie poświęca na literaturę francuską XIX wieku i muzykę. Szczególnie lubi koncerty Dvoraka, a jego ulubiona książka to "Pamiętniki zza grobu" François-René de Chateaubrianda.
On sam złożył do grobu wiele nierentownych usług TPSA. Piotr Muszyński wspomina, jak wspólnie z prezesem Duthoit likwidowali telegram, który kosztował klienta 3,5 zł, a Telekomunikację 17 złotych. Duthoit poświęcił różnym telekomom 35 lat. W dzisiejszej TPSA stoją przed nim być może największe wyzwania.