Nowy projekt Jarosława Gowina rozwija się po cichu, ale politycy tej partii mają już swojego idola. Tak jak dla PiS-u to Viktor Orban, premier Węgier, tak dla gowinowców to Tony Abott, zaprzysiężony właśnie na premiera Australii. – Australijczycy odwrócili się od partii, która chciała wprowadzić rewolucję obyczajową. Tu akurat widzę dużo analogii do sytuacji, którą mamy w Polsce – mówi Jacek Żalek w "Bez autoryzacji".
Patrząc na wojnę miedzy Prawem i Sprawiedliwością a Solidarną Polską, nie obawia się pan, że wasza nowa inicjatywa także stanie się celem ataku partii Jarosława Kaczyńskiego, jeśli zostaniecie uznani za zagrożenie?
Jacek Żalek: Generalnie kampania wyborcza rządzi się swoimi prawami, czasami jest prowadzona kampania negatywna, ale w mojej ocenie to nie tylko kwestia prowadzenia kampanii przesądza o powodzeniu danego ugrupowania. Każdy, kto prowadzi kampanię wyborczą musi się liczyć z przekraczaniem pewnych granic uczciwej rywalizacji wyborczej.
Wydaje mi się, że jeżeli minister Gowin zdecyduje się stanąć na czele nowego ugrupowania, to zakładam, że będzie to ugrupowanie wolne od uwikłań, które konkurencja mogłaby wyciągnąć na światło dzienne i w ten sposób szkodzić ugrupowaniu. Myślę, że raczej będzie to – w mojej ocenie i życzyłbym sobie tego – ugrupowanie reprezentujące przede wszystkim interesy młodego pokolenia.
Dzisiaj młode pokolenie czy pokolenie moich rówieśników nie jest w pełni reprezentowane przez żadną z partii politycznych, bo one wszystkie odwołują się do podziałów z lat 80., z Okrągłego Stołu. Cały czas polska polityka jest zakotwiczona w podziałach wyrosłych w okresie Stanu Wojennego. I z tym trzeba przede wszystkim zerwać, stawiając nie na ludzi, którzy są obarczeni i w jakiś sposób uwikłani w tamte spory, tylko właśnie na ludzi młodych. Ludzi, którzy są wolni i nieobarczeni tamtą mentalnością, tamtymi sporami, konfliktami.
W takim wypadku czarny PR nie przyniósłby skutku, bo prawdziwa cnota krytyki się nie boi. Tutaj jestem dobrej myśli, że nawet próby prowadzenia negatywnej kampanii nie przyniosą skutku, jeżeli nie będzie pretekstu, by taką kampanię prowadzić. Chociaż czasem niektóre media angażują się po jednej ze stron i takie zaangażowane media rzeczywiście unikają obiektywnego spojrzenia na rzeczywistość. Ale na szczęście wyborcy, którzy mają świadomość swoich potrzeb, są też świadome tego, że takie media są zaangażowane. Także ich skuteczność jest ograniczona coraz bardziej.
Jeśli do nowej inicjatywy przyłączy się Jerzy Buzek, to na premiera, który rządził cztery lata można wiele rzeczy wyciągnąć. Niekoniecznie prawnych, ale politycznych.
Wyborca będzie sobie wyrabiał opinię nie na podstawie samych ataków. Wyborcy kierują się przede wszystkim – a przynajmniej zakładam się, że ich to interesuje – kwestiami programowymi i ewentualnie wiarygodnością tych osób. To już od partii zależy, czy zdecyduje się zaprosić w swoje szeregi ludzi, którzy są wiarygodni, których karta historii przemawia za tym, że są ludźmi godnymi zaufania, czy też nie. To każda partia dokonuje wyboru zapraszając, czy też nie, odpowiednich kandydatów.
A pan zaprosiłby Jerzego Buzka?
To kwestia tak naprawdę… Ja bym nikogo nie wykluczał. Każdy, kto uważa, że ważna, a z punktu widzenia kryzysu, dzisiejszych wyzwań – najważniejsza wydaje się gospodarka, ma otwarte… powinien mieć otwarte drzwi do ugrupowania, które chce powrotu do odpowiedzialnej polityki gospodarczej naszego państwa.
Rozumiem więc, że trwają rozmowy i namawianie Jerzego Buzka.
Partia polityczna to nie jest proces namów, to jest poważny projekt, który powinien przede wszystkim zaczynać się od wytyczenia celów. Później, jeżeli te cele spełniają oczekiwania Polaków, każdy powinien mieć prawo, jeżeli się z tymi celami identyfikuje, dać temu wyraz i możliwość zapisania się do takiego ugrupowania. Tak powinien wyglądać ten proces. To nie powinno być skrzykiwanie się polityków, ale proces wytyczania celów, który znajduje oparcie w szerokim spektrum społecznym
"Dał nam Tony Abbot, nowy premier Australii, przykład, jak zwyciężać mamy" i z jego doświadczenia będziecie czerpać.
Tak, bez wątpienia ten polityczny projekt Tony'ego Abotta jest inspirujący dla tych wszystkich, którzy mają odwagę upominać się o ambitny program. On dwa lata temu stworzył koalicję, której media i sondaże wyborcze nie dawały żadnych szans. Był obiektem kpin, do ostatnich chwil z sondaży wynikało, że przegra, a wczoraj został zaprzysiężony na premiera – odniósł ogromne zwycięstwo.
Nie krył swoich przekonań, bardzo konserwatywnych. Zważywszy na to, że Australia jest krajem protestanckim, jego deklaracja, że jest katolikiem, zapewne mu nie przynosiła specjalnej popularności. Ale był politykiem, który miał odwagę mówić to co myśli. Mam nadzieję, że teraz będzie mógł zorganizować to, co obiecał Australijczykom, bo to bardzo ambitny program.
Po pierwsze Australijczycy – i to też jest znamienne – odwrócili się od partii, która chciała wprowadzić rewolucję obyczajową, chciała wprowadzić paramałżeństwa homoseksualne. Tu akurat widzę dużo analogii do sytuacji, którą mamy w Polsce.