Wypas owiec to ciężka praca, ale widok gór jesienią wiele wynagradza.
Wypas owiec to ciężka praca, ale widok gór jesienią wiele wynagradza. Fot. Kamil Sikora / naTemat.pl

Wypas owiec kojarzy się mieszkańcom miast z samotnym przemierzaniem górskich hal i wygrzewaniem się w promieniach słońca. To tylko część prawdy, bo tak naprawdę to ciężka i niewdzięczna praca. Ale pewnie niejeden mieszczuch marzy czasem o tym, żeby wszystko rzucić i wyjechać wypasać te śliczne zwierzęta pod gołym niebem. Czy wytrzymałby? Wątpię.

REKLAMA
Ja wytrzymałem dwa dni. Nie uciekłem, musiałem wracać do pracy, ale to były naprawdę ciężkie dwa dni. W październiku dzień pracy bacy zaczyna się o godz. 5.00 (latem nawet o godz. 3.30). Budzik jest bezlitosny – dzwoni i trzeba wyjść spod nagrzanej pierzyny. W izbie jest pewnie kilka stopni powyżej zera. Na zewnątrz jakieś minus pięć. Po białej od szronu trawie idziemy wydoić kilka krów, które pasą się niedaleko szałasu bacy.
logo
Dwie bacówki Tadeusza Czechowicza. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Bacówka to prosty drewniany domek z desek. Nie jest ocieplany, więc przez szpary między deskami wieje wiatr. Tak samo jak przez dwa wielkie otwory, przez które ulatuje dym z paleniska umieszczonego w kilkudziesięciocentymetrowej dziurze w podłodze. Moi gospodarze mają dwie bacówki stojące obok siebie – w jednej pali się ogień (wszystko przesiąka dymem) i jest trochę ciemniej. Druga nie jest używana do produkcji oscypków, więc na szczęście nie ma gryzącego dymu. Nie można mieć jednak wszystkiego, jest w niej strasznie zimno.
logo
Żona bacy nagania owce "do doju". Fot. Kamil Sikora / naTemat

Sam baca – Tadeusz Czechowicz śpi kilkaset metrów dalej, w schronieniu przypominającym dużą budę dla psa. Swoich owiec musi pilnować także w nocy – w okolicy grasują wilki i niedźwiedzie.
logo
Jesienią potrzeba kilka warstw, żeby nie zamarznąć w nocy. Fot. Kamil Sikora / naTemat.pl

O świcie syn bacy, także Tadeusz, i jego matka doją krowy. Chciałem pomóc, ale chyba wzięli mnie za stereotypowego człowieka z miasta i nie skorzystali z propozycji. Na razie więc podziwiam rozgwieżdżone niebo. Widoku Perseusza, Jowisza czy Marsa nie zakłóca żadne światło. – To koniec świata – powiedział taksówkarz, który poprzedniego wieczora przywiózł mnie do bacówki. I rzeczywiście tak jest. U Czechowiczów nie ma prądu ani bieżącej wody, o internecie nie wspominając.
logo
Poranne dojenie krów… Fot. Kamil Sikora / naTemat.pl

Po wydojeniu krów czas na owce. Stado, którym opiekują się moi gospodarze liczy około 500 sztuk, z czego setka należy do Tadeusza Czechowicza. Od przyjścia na świat jagniąt minęło już sporo czasu, więc owce niemal nie dają mleka. – Jedna da tyle, że zapełniłoby literatkę, inna nie zapełni nawet komory fajki – mówi mi Tadeusz junior. Ale teraz większość zwierząt przepuszcza się dalej, bo nie mają już mleka. Nieuchronnie zbliża się redyk, czyli powrót z wypasu na zimowisko.
logo
… i owiec. Fot. Kamil Sikora / naTemat.pl

Czechowiczowie pochodzą z Ratułów na Podhalu. Każdej wiosny i każdej jesieni muszą więc pokonać pieszo ponad 100 kilometrów. Zajmuje im to sześć dni, a po drodze śpią u różnych gospodarzy. – Trzy lata temu złapał nas śnieg – opowiada mi syn bacy. – Spadło półtora metra, musieliśmy iść w koleinach – relacjonuje. Czy w tym roku pogoda będzie łaskawsza, okaże się w najbliższym tygodniu, kiedy zabiorą swoje owce z Soblówki w Beskidzie Żywieckim.
logo
Owce uwielbiają grzyby i jabłka. Fot. Kamil Sikora / naTemat.pl

Taki dystans nie jest im straszny, bo z pół-tysięcznym stadem owiec trzeba się sporo nachodzić. Owce nie stoją w miejscu i nie jedzą potulnie trawy. Juhas ma do pomocy trzy psy, ale gdy tam byłem, bardziej zajmowały się one pilnowaniem owiec przede mną, niż zaganianiem ich z powrotem do stada.
logo
W pilnowaniu owiec pomaga trójka psów. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Kiedy tylko owce wyczują, że w pobliżu są ich przysmaki, czyli jabłka i grzyby, trudno utrzymać je na hali. Teraz, gdy brakuje świeżej trawy trzeba się przenosić z jednej łąki na drugą, więc chodzenia jest sporo. Całe szczęście kiedy owce znajdą zasobne w pokarm miejsce, można na chwilę przysiąść. W tle słychać szmer potoku i szum drzew. Ten spokój zaburzają tylko co jakiś czas wystrzały petard. Kiedy stado zbliża się do lasu, trzeba odstraszyć wilki, bo w pobliskiej wiosce zagryzły już kilka psów.
logo
Mleko ogrzewa się i dodaje podpuszczki. Fot. Kamil Sikora / naTemat.pl

Jeśli tylko nie pada deszcz, podczas wypasu jest sporo czasu na podziwianie piękna polskich gór i złotej jesieni. Jeśli kogoś góry zachwycają latem, jesienią są jeszcze bardziej olśniewające. Ale nie można pozwolić sobie na zbyt długie chwile zapomnienia, bo owce nie szanują krajoznawczego zapału juhasów.
logo
Przed dodaniem podpuszczki trzeba podgrzać mleko. Fot. Kamil Sikora / naTemat

W czasie kiedy Tadek przeprowadza owce w kolejne miejsca wypasu, jego ojciec zabiera się za mleko z porannego i wieczornego dojenia. Trzeba je znowu ogrzać do temperatury ciała owcy. Zaprawione podpuszczką ciepłe mleko odstawia się na godzinę w wielkiej drewnianej balii, aby ścięło się białko. Z grudek sera baca formuje kule, które po wyciśnięciu nadmiaru wody trafiają do formy.
logo
Baca zbiera ścięte mleko. Fot. Kamil Sikora / naTemat
logo
Baca odcedza grudki sera. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Uformowane oscypki trafiają na 24 godziny do solanki, a z niej nad palenisko. Przez kilka dni, w delikatnym dymie będą nabierały złotej barwy. Ja byłem uwędzony już po kilku godzinach, a łez wylałem więcej niż podczas krojenia cebuli. Z kilkudziesięciu litrów mleka otrzymuje się około 15 oscypków. Od wydojenia owiec do zrobienia oscypków mija 2,5 godziny. Temperatura rośnie bardzo powoli, więc moi gospodarze rozgrzewają się wiśniówką.
logo
Z oscypków trzeba odcisnąć nadmiar wody. Najlepszą prasą są ręce. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Mimo, że do zimy daleko, matka natura nie rozpieszcza górali. W nocy dokuczają siarczyste mrozy, przed którymi ani trochę nie chronią cienkie ścianki szałasu. Za dnia, kiedy wychodzi się z owcami na halę, zimny wiatr. Nawet świecące słońce nie jest w stanie rozgrzać zziębniętych pasterzy. Przez ponad 9 godzin wypasu można się łatwo przeziębić, a organizm potrzebuje tyle energii na produkcję ciepła, że w zjada się dwa razy więcej niż podczas intensywnie przepracowanego dnia w biurze.
logo
Charakterystyczny wzorek nadaje drewniana foremka, kształt - ręce bacy. Fot. Kamil Sikora / naTemat
logo
Zyntyca - mi smakowała, ale w redakcji nikt się nie odważył. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Głód gasi żentyca (górale mówią na nią zyntyca). To pozostałość po wyrobie sera i bundzu, która składa się z grudek ściętego mleka, wody i tłuszczu (ok. 4 proc.). Ale oczywiście to nie wystarczy – dlatego podstawa żywienia to tutaj chleb z podwędzanym boczkiem i kiełbasa. Może to i mało finezyjne, ale za to syte. Nie ma szansy na wypad na lunch czy obiad – coś ciepłego można zjeść dopiero wieczorem. Przez cały dzień jesteśmy zdani na kanapki i butelkę zyntycy.
logo
Słony smak oscypki uzyskują dzięki 24-godzinnej kąpieli w solance. Fot. Kamil Sikora / naTemat
logo
Przez kolejne kilka dni oscypki będą wędziły się w dymie znad paleniska. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Specyficzny język/gwara, jakim posługiwali się moi gospodarze, była momentami zupełnie niezrozumiała. Pisze to człowiek wychowany na pograniczu kultury kaszubskiej, borowiackiej i kociewskiej. Kiedy baca lub jego syn mówili coś do mnie, starali się jeszcze wplatać do wypowiedzi polskie wyrazy i miałem szansę domyślić się, o co chodzi. Ale z ich rozmów między sobą często nie byłem w stanie zrozumieć ani słowa.
logo
Owce zrobią wiele, by znaleźć swój przysmak, czyli jabłka. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Chociaż widoki są niesamowite, to ile można je podziwiać? Dlatego dzień z owcami dłuży się niemiłosiernie. Na krótką metę taki oddech i spowolnienie są cenne – można się wyciszyć, przemyśleć kilka spraw, odpocząć. Ale co robić, kiedy już wszystko przemyślimy? Życie na hali nie dostarcza zbyt wielu nowych tematów do rozważań. Trzeba nieustannie doglądać owiec, więc o czytaniu wierszy Kazimierza Przerwy-Tetmajera czy rozpraw filozoficznych prof. Józefa Tischnera można zapomnieć.
logo
Tadek Czechowicz wypasa owce, kiedy jego ojciec wyrabia oscypki. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Wypas owiec nie jest też zbyt dochodowym zajęciem. Oscypki kosztują kilkanaście złotych, więc dziennie zarabia się na nich ok. 200 złotych. A część trzeba oddać właścicielom łąk, na których pasie się owce. Bardzo tania jest wełna (ok. 1,5 zł za kilogram) i skóry. Sytuację poprawiają nieco dopłaty programu "Owca plus", który prowadzi województwo śląskie.
logo
Widoki to niewątpliwie zaleta tej pracy. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Władze chcą pomóc utrzymać tradycyjną formę wypasu. Tacy bacowie jak Tadeusz Czechowicz są ginącą mniejszością. Jedyne elementy nowoczesności w ich życiu to: radio na baterie (nie bez problemów odbiera radiową Jedynkę) i samochód.
logo
Owce nie należą do strachliwych zwierząt. Szczególnie, jeśli ma się w dłoni jabłko. Fot. Kamil Sikora / naTemat
logo
Zwierzęta lubią pozować do zdjęć. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Dzięki niemu wiosenne wyjście na wypas nie oznacza niemal półrocznej rozłąki z domem. Kiedy kilka dni przed moim przyjazdem zrezygnował (uciekł) pomocnik, pasterz pojechał do domu po matkę, bo dwie osoby to za mało, by zająć się stadem.
logo
Złota polska jesień. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Po całym dniu wypasu przychodzi czas na wieczorne dojenie. Około 18.30 owce są zamykane w zagrodzie. A potem czas spać, bo przecież następnego dnia znowu trzeba wstać o piątej. – No, kolejny dzionek zleciał – mówi Tadek. Widać, że trochę męczy go rutyna i brak rozrywek.
logo
Ostatnie chwile wieczornego wypasu. Tym razem w poszukiwaniu grzybów. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Z drugiej strony mówi, że lubi to, co robi. – Tata jest bacą 41 roków, ja przychodzę z nim od dziecka. Kiedy tyko mogłem urywałem się ze szkoły i siedziałem z nim na bacówce – mówi. Ale dobrze wspomina też rok w wojsku, bo poranne wstawanie nie było dla niego problemem, a przynajmniej chociaż jedne wakacje spędził w innym otoczeniu.
logo
Tadek Czechowicz prowadzi owce do zagrody. Położy się spać chwilę po nich, bo następnego dnia znowu musi wstać o 5. Fot. Kamil Sikora / naTemat

Bo bacówka to miejsce, gdzie romantyczne wizje rodem z "Janosika" zderzają się z monotonią codzienności. I nawet piękno gór, zmieniających się wraz z porami roku, nie jest w stanie jej zmienić.