Adam "Nergal" Darski w filmie "AmbaSSada" wciela się w rolę ministra spraw zagranicznych III Rzeszy Joachima von Ribbentropa
Adam "Nergal" Darski w filmie "AmbaSSada" wciela się w rolę ministra spraw zagranicznych III Rzeszy Joachima von Ribbentropa Fot. P. Bujnowicz/M.Piskorek/FabrykaObrazu/NextFilm

- Rozprawianie się z tabu jest moją prywatną misją. Świętości, dekalogi, paradygmaty… to kajdany, sznury, które wiążą nam ręce i kneblują usta - przekonuje Adam "Nergal" Darski, który w najnowszym filmie "AmbaSSada" Juliusza Machulskiego wciela się w rolę Joachima von Ribbentropa. W przeddzień premiery mówi w rozmowie z naTemat, że film może wywołać "zdrowe trzęsienie ziemi", opowiada, jak trafił na plan oraz dlaczego chciałby zagrać... księdza pedofila.

REKLAMA
No to się zaczęło” – napisałeś na Facebooku po tym jak do sieci trafił klip zapowiadający „AmbaSSadę’. Zadowolony, że rozpętała się taka burza?
Adam „Nergal” Darski: Dopiero wróciłem z wakacji, więc te kontrowersje do mnie bezpośrednio nie docierały, ale tak, słyszałem, że środowiska prawicowe bardzo się oburzyły, także kibice Legii chyba mieli jakiś problem, bo „Sen o Warszawie” jest hymnem ich klubu. Zdradzę Ci małą tajemnicę. Wdowa po Niemenie epizodycznie pojawia się w filmie, więc piosenka została użyta poniekąd z jej błogosławieństwem, co powinno co poniektórym rozwiać wątpliwości. Podsumowując: nie, nie szydzimy z polskiego barda, mamy szacunek do Warszawy i jej historii, ale jednocześnie wiemy, jakimi zasadami rządzi sie satyra. Bawimy się formą i mam nadzieję, że jest to zabawa w dobrym stylu, ze sporym mrugnięciem oka do historii Polski i do siebie samych.

Ale chyba musieliście się spodziewać, że reakcja będzie taka, a nie inna.
Gdybym nie znał zasad jakimi rządzi się nasz kurwidołek, to bym się pewnie zdziwił. A tak… przyglądam się z boku, jak zwykle. Obserwuję, wyciągam wnioski i się uczę. Przede wszystkim cieszy mnie tak silny feedback, bo wszystko, co determinuje dialog, rozmowę i prowokuje do myślenia, jest wartością samą w sobie. Jak inaczej miałbym to skomentować? Z moim skrajnie liberalnym, czy jak mówią złośliwi „lewackim” podejściem do świata, taka reakcja nie jest w stanie zaskoczyć i nie robi na mnie żadnego wrażenia. Gram muzykę, która przez znakomitą większość społeczeństwa uznawana jest za zło publiczne, więc dla mnie to chleb powszedni. To powietrze, którym oddycham.
Ten klip i cały film to „tania prowokacja”? Takie komentarze też się pojawiają.
Siedzieliśmy kilka dni temu z Juliuszem na lunchu i rozmawialiśmy między innymi o tym, że Polska jest krajem, w którym bardzo łatwo zrobić coś, często nieświadomie czy przypadkowo, co z automatu staje się prowokacją. Często zadaję sobie pytanie, co by było gdybym urodził się w Szwecji, Szwajcarii albo np. Australii. Społeczeństwa cywilizowane, wysoko rozwinięte, te wielkie rewolucje i przemiany obyczajowo-kulturowe mają dawno za sobą. Czy żyjąc tam tworzyłbym taką muzykę? Czy w ogóle byłbym artystą? Szczerze w to wątpię. Dynamika życia i zmian w Polsce jest ogromna i to mnie napędza, jest katalizatorem działania. I fakt, że Polska wciąż jest krajem wielu tabu poniekąd usprawiedliwia mój artystyczny byt. Rozprawianie się z tabu jest moją prywatną misją. Świętości, dekalogi, paradygmaty… to kajdany, sznury, które wiążą nam ręce i kneblują usta. Choć młodzieńczy bunt mam dawno za sobą, to wiem, że tak długo, jak żyję, nie przyjmę konformistycznej postawy. Nie ugnę karku.
Czyli ten film ma się rozprawić z tabu, wywołać dyskusję o granicy komedii, o tym, z czego można się śmiać, a z czego nie?
Przede wszystkim jest to film, który ma wywołać uśmiech. Ni mniej, nic więcej. Możemy próbować obciążać go balastem powagi, prowokować kolejne dyskusje, tylko po co? Nie robiłbym z tego jakiegoś wielkiego zagadnienia. Mam po prostu nadzieję, że wziąłem udział w projekcie, którego znakiem rozpoznawczym jest duży uśmiech i jakość. A czy przy okazji rozprawimy się z tabu? Być może. Jeśli trzyminutowy klip spowodował oburzenie, to idąc tym tokiem myślenia półtora godzinny film powinien spowodować prawdziwe trzęsienie ziemi. W sumie to też byłoby bardzo zdrowe. Potrzebujemy takich strzałów w ryj, choćby po to, żeby się budzić, żeby karmić rodzącą się świadomość ważnych zmian. Chwała Machulskiemu, że podejmując temat z założenia lekki i komediowy, daje szansę na refleksję. .
logo
Fot. P. Bujnowicz/M.Piskorek/FabrykaObrazu/NextFilm

Decyzja o zaproszeniu Nergala do komedii o nazistach też wyglądała dla wielu na prowokację... Jak ty się w ogóle znalazłeś w obsadzie?
Taka interpretacja mi nie przeszkadza, ale wiedz jedno: ja naprawdę śpię spokojnie, bo wiem, że wziąłem udział w czymś, co obiektywnie jest naprawdę dobre. Na moje szczęście nie jest to kolejna debilna romantyczna komedia, których w Polsce pełno. Natomiast jeśli chodzi o moją historię w tym filmie, to zdecydował przypadek. Swego czasu udzieliłem tygodnikowi „Newsweek” wywiadu, w którym poruszyliśmy bardzo poważne kwestie natury narodowej, patriotycznej, a także spraw duchowych i religijnych. Kilka dni po publikacji dostałem sms: „Panie Adamie, serce rośnie, jak widzę, że młodzi Polacy coraz częściej myślą jak Gombrowicz, a nie jak Sienkiewicz. Gratuluję wywiadu, Juliusz Machulski”…

...”czy zagra pan u mnie Ribbentropa”?
Nie, nie tak od razu. Odesłałem w odpowiedzi sms: „TEN Machulski?”. Odpisał, że tak i że jak przy okazji będę w Warszawie, to on zaprasza na kawę. Zachowałem sobie tego smsa w sercu, bo odebrałem to jako wielki komplement i kurtuazję jego strony. Jakiś czas potem byłem na nagraniu w Warszawie do „The Voice of Poland”. Kiedy w dzień spacerowałem ulicą Piękną natknąłem się na Julka i jego zonę. Akurat wychodzili na lunch. 20 minut później przy zupie rozmawialiśmy już o scenariuszu. Nie było więc żadnej strategii werbowania mnie do filmu, ale kiedy w pewnym momencie Ewa Machulska zauważyła, że ja to w sumie mam nordycką urodę i zapytała, czy nie myślałem, by zagrać w filmie, zdębiałem! Po krótkiej chwili pomyślałem jednak, dlaczego nie? Wysłali mi scenariusz, przeczytałem zachwyciłem się, a reszta jest historią…

Jak wypadł debiut na planie?
Pracowało mi się świetnie, byłem bardzo zdyscyplinowanym początkującym aktorem. Mimo, że to sytuacja incydentalna, traktowałem rzecz bardzo profesjonalnie. Nie wchodziłem w ten temat jak jakaś arogancka, zarozumiała gwiazda rocka (śmiech). Miałem konsultacje językowe z nativem, sumiennie uczyłem się dialogów i roli, ćwiczyłem przed lustrem, nagrywałem się na dyktafon. Ciężko samemu oceniać swój występ, ale jeśli reżyser jest zadowolony, to pozwala mi to spać spokojnie. Rozmawiamy w przededniu pierwszego pokazu przedpremierowego w Gdańsku, gdzie zjawi się wielu przyjaciół i liczna rodzina. O tremę nie będzie więc trudno. Jednocześnie będzie to pierwszy prawdziwy test, jak film działa na ludzi.
logo
Fot. P. Bujnowicz/M.Piskorek/FabrykaObrazu/NextFilm

Zagrałeś z Więckiewiczem, jednym z najlepszych polskich aktorów.
To dla mnie ważne przeżycie i doświadczenie. Z jednej strony Machulski, kultowy reżyser, a z drugiej Więckiewicz, facet, który w ciągu kilku lat zbudował pozycję jednego z najlepszych polskich aktorów – absolutnie wyjątkowy i plastyczny. To, jak podchodzi do roli, jest niebywałe. „AmbaSSada” była kręcona tuż po „Wałęsie”, a teraz oba filmy mają premierę jeden po drugim. Niewiarygodne jest to, jak Robert potrafił przeskoczyć z roli męża stanu w poważnym, martyrologicznym wręcz filmie, do roli wodza III Rzeszy w komedii. Mała schizofrenia, prawda? (śmiech)
W kilku wywiadach dziennikarze pytali cię, czy będziesz kontynuował karierę aktorską. Odpowiadałeś: „nie wiem”. To może chociaż masz postać, którą przynajmniej hipotetycznie chciałbyś zagrać. Może ksiądz-gej, jak już mówimy o rozprawianiu się z tabu.
A może ksiądz pedofil? (śmiech). Znając wrażliwość kręgów okołokościelnych kolejny proces murowany! Mnie z katolicyzmem jest tak nie po drodze, że taka rola fajnie przełamałaby stereotyp i byłaby ciekawym wyzwaniem artystycznym. Ale nie wybiegajmy za bardzo w przyszłość. Skupiam się na tym, co jest w tej chwili, a dzieje się wystarczająco dużo. Premiera „AmbaSSady”, a za chwilę ruszam z Behemoth na egzotyczną trasę po Japonii, Chinach, Australii i Nepalu. Chwilę później wydajemy dziesiąty album „The Satanist” i rozpoczynamy światowy tour. I na tym skupiam wszystkie swoje siły i energię.
Jeśli już o „kręgach okołokościelnych” mowa, to zakończę mniej przyjemnym przypomnieniem, że twój antyfan Ryszard Nowak z Komitetu Obrony przed Sektami właśnie wytoczył ci kolejny proces. Ponoć spaliłeś krzyże podczas czerwcowego koncertu w Warszawie.
Z tego, z jaką analityczną pasją i namaszczeniem podchodzi do mojej twórczości, wnioskowałbym raczej, że być może jest kryptofanem. Tymczasem już w listopadzie gramy w Polsce kilka koncertów pod wspólnym tytułem „Czarna Polska Jesień”. Wszystkich ciekawych, co dzieje się na scenie podczas naszych spektaklów, zapraszamy! Jeśli mowa o sprawach mniej przyjemnych, to intuicja mówi mi, że wszystkie zawiadomienia do prokuratury będą lądowały w koszu, a listopadowy, ostatni już wyrok w sprawie o podarcie Biblii, będzie dla mnie pomyślny. Tak mi dopomóż Bóg.