Po tym, jak Sebastiana Grzywacza i jego partnerki Doroty nie wpuszczono do restauracji Blue Cactus z psami przewodnikami, w internecie rozpętała się burza. Ale okazuje się, że Polska do niewidomych jest całkiem nieźle przystosowana. A oni sami doskonale sobie radzą. Chodzą do kina, teatru, cieszą się życiem i sobą. - Nie jestem niepełnosprawny, mam tylko pewne ograniczenie. Pracuję, biegam, chodzę do kina, używam smartfonów i komputera – opowiada mi Grzywacz.
Sytuacja z Blue Cactusem wywołała dyskusję o sytuacji niepełnosprawnych, szczególnie niewidomych. Na restaurację posypały się gromy za to, że robiła problemy osobom z psami-przewodnikami. Sebastian Grzywacz na wspomnienie tej sytuacji jednak nie zgrzyta zębami, nie ma pretensji do całego świata. Nawet mówi o tym z uśmiechem. - Nie zranili mnie, nie skrzywdzili, nie oczekuję żadnych przeprosin. Chodzi tylko o to, żeby następnym razem byli świadomi jakie jest prawo, żeby wpuścili takich ludzi – mówi mi o sytuacji z Blue Cactusem.
Prawo bowiem jest takie, że osoby z psami przewodnikami mogą wejść do każdego lokalu gastronomicznego – i knajpa ma obowiązek ich przyjąć. Zawsze. Sebastian i Dorota więcej do Blue Cactusa już nie pójdą, bo sytuacją byli zażenowani – tak samo jak jej nagłośnieniem. Jak podkreślają, w oświadczeniu wydanym przez restaurację opis sytuacji był nie do końca prawdziwy, ale nie mają zamiaru drzeć o to kotów – bo oni, jako tako, nie ucierpieli. Chcą pokazać, że pies przewodnik to nie jest wielka, groźna bestia.
Jak wszyscy inni ludzie
Spotykamy się w lokalu Fundacji Inicjatyw Psycho-Edukacyjnych PO-MOCNI. Sebastian tam pracuje, Dorota – jego partnerka – udziela się jako wolontariusz. Ona na co dzień jest office managarem w biurze prawnym. Oboje zadbani, schludni, niesamowicie serdeczni i pogodni. W oczy rzucają się ich psy: czarny Pako i rudy Rol. Rolek. Oba bardzo duże – nawet dla mnie, a mierzę dwa metry wzrostu – i po prostu piękne. Lśniąca, krótka sierść, imponująca budowa i widoczna z kilometra absolutna wierność.
Zarówno Pako jak i Rolek są bardzo przyjazne – nie łaszą się, ale nie są w ogóle agresywne. Jedziemy moim autem na zajęcia z dziećmi autystycznymi, którymi zajmuje się fundacja PO-MOCNI – a psy stanowią jeden z elementów ich edukacji. Oba psy, mimo mojej nieco rozpraszającej dla nich obecności, są niesamowicie posłuszne i doskonale wytresowane. - One nas prowadzą przez życie. Od nich zależy nasze życie i zdrowie. To jest symbioza, one są bardzo przywiązane emocjonalnie. Z człowiekiem komunikują się wzrokowo, widzą emocje na twarzy. W ten sposób odczytują, jaki mamy humor – wyjaśnia Sebastian.
Wsiadamy do samochodu. Po drodze rozmawiamy o tym, jak to jest być niewidomym w Polsce.
"Chciałem umrzeć"
Sebastian kiedyś widział. Wzrok stracił 6 lat temu, w 2007 roku. - To był wypadek motocyklowy. Miałem dobry kask, który cały popękał, wziął na siebie całe uderzenie. Odkleiła mi się rogówka, przestałem widzieć. Dzięki temu dzisiaj w ogóle żyję – wspomina. Gdyby nie kask, zamiast być niewidomym, prawdopobonie nie przeżyłby wypadku.
Pierwsze cztery miesiące były dla niego kompletnym szokiem. - Chciałem umrzeć, dosłownie. Zastanawiałem się co zrobić, żeby popełnić samobójstwo. Po 4 miesiącach zacząłem się zbierać. Pomogli mi w tym przyjaciele. Jeden z nich, gdy kiedyś poprosiłem o kanapkę, odpowiedział mi: sam sobie zrób. Byłem wtedy oburzony, przecież jestem niewidomy. Było mi wstyd robić kanapki, tak niezdarnie posługiwać się nożem. Potem pomyślałem, że przecież faktycznie mogę to zrobić sam. I tak zacząłem coraz lepiej, normalnie funkcjonować – wspomina Sebastian Grzywacz.
Czerwony w głowie, pomarańczowy "naprawdę"
Dojeżdżamy do przedszkola, w którym odbywają się zajęcia dla dzieci. Mała grupa kilku maluchów. Od razu są zafascynowane psami. Pako i Rolek zachowują się tak godnie, jak tylko można: cierpliwie znoszą głaskanie, przytulanie, miętoszenie i wszelkie inne czułości. Zabawa trwa kilkadziesiąt minut. Psy leżą, niemal niewzruszone. Sebastian i Dorota zachęcają dzieci do zabawy. Widać, że wszystkim sprawia to przyjemność.
Gdy wychodzimy, dochodzi do zabawnej sytuacji: Sebastian prosi o podanie jego plecaka, pomarańczowego. Plecak jest czerwony – mówi mu znajomy z fundacji. - No widzisz, a powiedziano mi, że będzie pomarańczowy. Ale mi to bez różnicy, dla mnie już zostanie czerwony w głowie – śmieje się Sebastian. Do swojego "ograniczenia" podchodzi z dużym dystansem.
Wszyscy pomagają
Wracamy do centrum, by sprawdzić czy w jakimś lokalu odmówią nam wejścia z psami i jak w ogóle porusza się człowiek z psem przewodnikiem po mieście. W końcu nie jest łatwo – samochody, setki ludzi, słupki, krawężniki, schody, progi, śmietniki, ławki. Wszystko to jest potencjalną przeszkodą, którą pies po prostu omija. Rolek jest doskonale wytresowany. Zatrzymuje się przed każdymi schodami, ulicami, bez problemu lawiruje między ludźmi.
Jak wyjaśnia mi Sebastian, psów przewodników nie wolno zaczepiać. Dlatego, że to je rozprasza, a wbrew pozorom wcale nie jest tak, że pies raz wytresowany już zawsze będzie wszystko umiał. - Tresurę trzeba podtrzymywać – podkreśla Sebastian. Dorota za wiele dobrze wykonanych zadań i poleceń – na przykład zatrzymanie przed schodami - daje swojemu labradorowi psie przysmaki. Nagród nie można dawać za często, żeby nie spowszedniały.
Dwa razy podczas przechadzki po centrum Dorota i Sebastian puszczają psy wolno, żeby pobiegały po trawie – gdy tylko pobiegną za daleko, Sebastian głośno je wzywa. - Trzeba używać tonu głosu, który nie zna sprzeciwu – zaznacza. I faktycznie, jeden-dwa okrzyki wystarczą, żeby psy błyskawicznie przybiegły.
Docieramy do pierwszego miejsca – jedna z najmodniejszych restauracji w centrum. Zawsze pełno ludzi. Moi towarzysze wchodzą z psami do środka, ja zostaję na zewnątrz. Kelner, jak widzę przez szybę, przyjmuje ich z uśmiechem. Kilka minut rozmowy i para wychodzi zadowolona. - Nie było żadnego problemu. Można wchodzić z psami. Nigdy tu nie byliśmy, może powinniśmy tu przyjść? - zastanawia się Dorota.
Idziemy dalej – z pasażu Wiecha, przez patelnię, do Złotych Tarasów. Podziemiami. Psy prowadzą doskonale – nie zdarza się wpadanie na ludzi czy potykanie. Sebastian do tego ma doskonały zmysł orientacji. Dla mnie to niesamowite patrzeć, jak doskonale Sebastian wie, dokąd iść i jakie polecenia wydawać psu. W lewo, w prawo, naprzód, równaj – Rolek wszystko rozumie. Równaj to znaczy: przybiegnij do mnie i stań u mojego boku.
Wchodzimy do Złotych Tarasów. Nieco zdziwiony ochroniarz zbliża się do nas z niezbyt wyraźną miną. Ale szybko dostrzega, że to nie są po prostu ludzie, którzy przyszli paradować po centrum handlowym z psami. Pyta, czy w czymś pomóc. Na temat psów nie rzuca ani słowa.
Psy bardzo odpowiedzialne
Ciekawe są reakcje spacerujących po galerii. Niektórzy się dziwią, inni nieco krzywią. Większość jednak patrzy z podziwem na sprawność, z jaką poruszają się zarówno psy, jak i ich właściciele. Bo Sebastian i Dorota idą przed siebie pewnym krokiem, całkiem szybko – nie ma mowy o jakimś przemykaniu bokiem, chyłkiem, skulonych postaciach.
Udajemy się do Wedla na gorącą czekoladę. Pracownicy na widok dwóch wielkich psów nie mrugnęli nawet okiem. Pako i Rolek grzecznie się położyły. Potrzebują sporo odpoczywać, bo jak zaznacza Sebastian – ich zadanie jest bardzo męczące. - Te psy są cały czas skupione, a przecież mają mózg mniej rozwinięty, niż ludzie. Ich rola polega nie tylko na tym, by prowadzić, ale też wyczuwają zagrożenia, słuchają poleceń. To dla nich bardzo męczące psychicznie, więc dużo odpoczywają – opowiada Sebastian.
Gdy kończymy gorącą czekoladę mówię, że mamy jeszcze iść do urzędu miasta na Nowogrodzkiej i Empiku. Sebastian od razu mówi: - Ja tam często bywam. Nigdy nie miałem problemu. Ani w urzędzie, ani w Empiku.
Jak wyjaśnia, przypadek Blue Cactusa był jedynym, kiedy odmówiono im wejścia. - Czasem zdarza się, że np. ochroniarz podejdzie i zwróci uwagę. Ale wtedy wystarczy wyjaśnić, że jest się niewidomym i nikt nie robi problemu. Takie uwagi zazwyczaj wynikają z niewiedzy. Ludzie też wyobrażają sobie niewidomych jako takich niezadbanych, skulonych, z białą laską i w ciemnych okularach. Ja też kiedyś myślałem tak stereotypowo o niewidomych – przyznaje Sebastian.
Niewidomy nawet w kinie
Dzisiaj już wie, że ten stereotyp bardzo odbiega od rzeczywistości – Sebastian i Dorota sami mu zaprzeczają. - Człowiek niewidomy może sobie bez problemu poradzić. Ja znalazłem pracę na wolnym rynku, nie pobieram renty. Pracuję, biegam, wychowuję dziecko, jeżdżę na wczasy. Używam smartfona i komputera – obsługuję go skrótami klawiszowymi. Wszystko robię jak normalny człowiek. Nie uważam się za niepełnosprawnego, mam jedynie pewne ograniczenie – opowiada Sebastian.
Moi bohaterowie nie mają żadnych problemów z tym, żeby wchodzić gdziekolwiek. Nawet do kina. Brzmi nierealnie? A jednak – to też jest możliwe, tak samo jak spektakle w teatrze. - Wszystko dzięki audio-deskrypcji. Polega ona na tym, że opisy scenografii, bohaterów, ich ubrań, wszystko czego nie widzimy, jest opisane i wplecione między dialogi – wyjaśnia Dorota.
Tak samo para chodzi do muzeów. Niedawno byli w Muzeum Narodowym. Tam przewodnicy po prostu opowiadają, co jest np. na obrazie. Sebastian mówi, że niektórym może się to wydawać bez sensu, ale porównuje to do czytania książek. - Kiedy wyobrażasz sobie coś z książki, to masz przed oczami tego obraz, a nie czarne literki na papierze. Tak samo ja po opisie widzę obraz – tłumaczy.
Wielokrotnie Sebastian podkreśla, że problemów w Polsce z pomocą dla niewidomych nie ma. Wręcz przeciwnie – jego zdaniem, jest coraz lepiej, nawet coraz więcej stron internetowych fundacji, firm czy instytucji jest przystosowanych dla takich osób. Sebastian i Dorota nie boją się chodzić z psami po mieście, robią to pewnie i sprawnie.
Gdy rozstajemy się, Sebastian mówi, że tak jak wszyscy inni, starają się żyć pełnią życia. Pewnie też dlatego, gdy pytam, czy gdzieś ich nie podwieźć, Sebastian mówi z uśmiechem: - Nie, dzięki, pójdziemy już dalej sami. Skoczymy sobie na piwo.