
- Musimy po prostu robić lepszy produkt. Nie ma żadnej walki, czy wojny. To brzmi fajnie w mediach, bo tworzy dynamizm, akcję i coś się dzieje. Rzeczywistość jest taka, że robimy swoje nie przeciwko komuś, ale dla kogoś – naszych użytkowników. Konkurencja, również w internecie jest dobrą rzeczą, bo skłania do koncentracji i rozwoju.
- Trudne pytanie. Przede wszystkim ojcem i lokalnym chłopakiem z Pruszcza Gdańskiego, a nie z żadnej Krzemowej Doliny. Dopiero później programistą, projektantem, przedsiębiorcą, coachem i często człowiekiem od załatwiania spraw wszelakich.
Wdaliśmy się w rozmowę z dwójką osób. Koledzy przedstawili mnie, jako Mariusza-Wielkiego Demotywatora. Nasi nowi znajomi popatrzyli się dziwnie, uśmiechnęli i z niedowierzaniem skwitowali „taa jasne, jaja sobie robicie, to niemożliwe”.
- Z bardzo prostego powodu. Polskim internautom brakowało właśnie takiego prostego serwisu. Pewnie, że była masa stron ze śmiesznymi zdjęciami, filmami, kawałami, które ktoś tam raz na jakiś czas wrzucał. I właśnie wtedy pojawiły się genialne w swej prostocie Demotywatory, które mogli tworzyć sami użytkownicy. Jasna i przejrzysta forma. Obrazek z podpisem i jazda. Każdy mógł się sprawdzić. Nastąpiła eksplozja kreatywności.
- Na początku nie było żadnego planu biznesowego. To był po prostu fajny pomysł, raczej hobby, które przekształciło się w coś naprawdę ogromnego. Zaczęło się od tego, że podobały mi się obcojęzyczne demotywatory, krążące po Internecie. Absurdalne, prześmiewcze, często z ironiczną powierzchownością, skrywające jakąś mądrą myśl, obserwację o życiu. Postanowiłem zaszczepić to u nas.
Na początku ja tworzyłem cała stronę, łącznie z opisem i generatorem demotywatorów. Była źle napisana, ale działała. Było na niej kilka prostych informacji, link do kilku galerii, wyjaśnienie o co chodzi, jak to się je. Dopiero po roku „chwyciło” mocniej i wtedy zleciłem zewnętrznej firmie wykonanie już trochę lepszej, stabilniejszej i bardziej zautomatyzowanej wersji serwisu. Na początku można było tylko generować demotywatory, potem Można było założyć konto, dodawać do ulubionych itp.
- Dziś wygląda to „troszkę” inaczej niż kiedyś. Na początku musiałem sam wszystko oglądać i pilnować. Teraz jest już nas trochę więcej.
- Mamy swoje normalne biuro w Pruszczu Gdańskim, w którym zatrudniamy już kilkanaście osób. Jest jeszcze kilku moderatorów w całej Polsce. Każdy ma swoje określone zadanie. Jest np. osoba, która zajmuje się odpisywaniem na maile. Jest też ktoś, kto pilnuje, żeby nie wrzucano niedozwolonych treści.
- Sami nie, ale „cenzor" w dużej mierze opiera się na zgłoszeniach użytkowników, którzy są bardzo pomocni i w 99 procent przypadków takie nieprzyjemne rzeczy nie wychodzą nawet na światło dzienne. Mają może po sto odsłon i znikają w archiwum.
Jak wygląda dzień pracy Wielkiego Demotywatora?
- Pracy jest dużo, a ja jestem nocnym markiem, więc różnie to wygląda. Do biura przychodzę koło 12, wcześniej spędzam trochę czasu w domu z synem. Na początku rundka po firmie, żeby zobaczyć, jak stoimy z naszymi projektami. Potem spotkania, czy to sprawy bieżące i koło 18-19 powrót do domu, gdzie znowu czeka synek.
Skądże. Jest jeszcze druga, nocna zmiana do 2-3 rano.
- Na weekend się wyłączam prawie totalnie, piątek wieczór, czy sobota to pełen relaks bez komputera. Do rzeczywistości wracam w niedzielę, wtedy trzeba już myśleć o poniedziałku.
- Nie, ludzie na ulicy mnie raczej nie kojarzą. W tej dziedzinie biznesu taka sława nie jest potrzebna, bo dla użytkowników to bez znaczenia kto tworzy stronę - Jan Kowalski czy Mariusz Składanowski. Nazwisko kojarzą ludzie z branży.
W wywiadzie dla "GW"
Dla wielu zawieszenie ''demota'' na ''głównej'' jest jak zdobycie Virtuti Militari... Niektórzy próbują miesiącami. Wrzucają po kilka prac dziennie.
CZYTAJ WIĘCEJ
- Demotywator po wrzuceniu na stronę musi przebrnąć pierwszy etap. Nie może zostać zminusowany przez naszych dzielnych użytkowników, którzy siedzą i od rana do wieczora przeglądają najnowsze prace w poczekalni. Jeżeli będzie całkiem fajny, dostanie dużo plusów to zauważamy go w wewnętrznym rankingu. Jeżeli ma dobrą ocenę, czyli w granicach 80% pozytywnych to może od razu trafić na główną. Jeżeli sami mamy wątpliwości, czy może się spodobać, to wrzucamy go do polecanych. Jeżeli tam się spodoba, to jest duża szansa, że przyjmie się też na głównej.
- Nie ma jednej recepty. Musi to być coś ewidentnie śmiesznego, albo ciekawego i niezwykłego. Może to być też mądra myśl lub obserwacja dotyczące życia, na przykład prawdy o kobietach i mężczyznach. Czasem ważniejszy jest tekst, czasem samo zdjęcie. Jak zauważyliśmy dość trudno się wymysla fajne podpisy, a w dobrym demotywatorze najważniejsze jest, żeby podpis i zdjęcie ze sobą współgrały, uzupełniały i wzmacniały przekaz. Czasem więc fajne zdjęcia przepadają, bo są okraszone dziwnym podpisem. Przy blisko 4 milionach stworzonych już demotywatorów coraz ciężej o o oryginalność, poprzeczka rośnie.
Najlepsi mają po kilkaset prac na stronie głównej
1. Malva1987 - 473
2. Xyhoo23 - 465
3. RafalOskar - 322
4. Aberis - 271
5. Qrdebije - 248
CZYTAJ WIĘCEJ
- Mój gust jest istotny i ważny, ale czasami dociera do mnie, że niestety nie mam już 20 lat. (O Boże, mam prawie dwa razy więcej ;-)) Krecą nas podobne rzeczy, ale pojawiają się koncepcje, których nie do końca rozumiem, ale skoro bawią czytelników, to też wchodzą na główną.
- Na stronę główną każdego dnia trafia 40-50 demotywatorów. Codziennie kilka z nich to moje ulubione z danego dnia. Nawet, jak już nie zajmuję się tyko i wyłącznie zawartością strony to zawsze i tak mam sesyjkę z demotywatorami. Wiem co się dzieje, staram się być na bieżąco w internecie, ale faktycznie w dużo mniejszym stopniu niż na początku działalności. Kiedyś to ja byłem osobą, która wciskała czerwony guzik „na główną”. Teraz jest już trochę większa ekipa.
- Przy takich ilościach ciężko wskazać coś konkretnego. To już prawie 4 miliony prac. No, ale jest jeden, który wyjątkowo utkwił mi w pamięci, jeszcze z czasów, gdy sam je tworzyłem. Zdjęcie Lorda Vadera, który stojąc po kostki w wodzie przelewa wodę z morza do butelki. Pod tym podpis: sens – to zdjęcie nie ma żadnego. Jest w tym totalny absurd, ale jakoś tak mi zostało.
- To pytanie bardzo szerokie, niczym pytanie o sens życia, na ten temat można napisać niejedną książkę. Dzisiaj w internecie popularniejsze niż kiedyś zrobiły się mocne żarty z tematów tabu, na granicy, czasem celowo łamiące zasady dobrego smaku. Wielką furorę robią animowane gify. To niesamowite, jak ludzi w Polsce i na świecie kręcą gify! Stały się nową formę wyrażania i prezentowania emocji i zgarniają tysiące „lajków” dziennie. Musiałem się przez chwilę do nich przyzwyczaić i przekonać, ale teraz wiem, że za moment trafią i do telewizji. Dużo łatwiej powiedzieć za to, co lub kto nas wkurza.
- Dawniej negatywnym bohaterem był Kaczyński. Teraz pałeczkę przejął premier Tusk i awansował na wroga politycznego numer jeden, zwłaszcza od czasów afery z ACTA.
- Użytkownicy reagują na bieżąco. Każdy chce być pierwszy i zaczyna się wyścig. Idą święta i zaczną się porządki, więc każdy próbuje wyprzedzić resztę i wrzucić demotywatora z przedświątecznym trzepaniem dywanów. Jeden taki demot trafia na główną i pozamiatane – temat zamknięty do następnego święta. Wyścig zaczyna się na nowo. W Internecie wszystko dzieje się naprawdę bardzo szybko. W zeszłym tygodniu mogliśmy pożartować z mięsnego jeża. Nagle wszędzie pojawiły się remixy, przeróbki itd. Minęło kilka dni i już nie wypada go wrzucać, bo wszyscy powiedzą, że to stare, nudne i już było.
- Okres największego wzrostu mamy już niestety dawno za sobą. Teraz jesteśmy na etapie mocnej stabilizacji, notując ponad 10 milionach unikalnych użytkowników miesięcznie.
- Największa ruch przypada na wieczór. Teraz robi się nieco cieplej, więc ta godzina przesuwa się jeszcze trochę do przodu. Generalnie tak, jak w przypadku programów rozrywkowych prime-time przypada na godziny od 18 do 23, wtedy przychodzi największa fala ludzi. Główna grupa odbiorców jest w przedziale wiekowym 15-24 z lekką przewaga kobiet.
- Na szczęście mamy niedrogie serwery we Francji. Poza tym nasz serwis nie jest bardzo skomplikowany i udaje się go łatwo zoptymalizować dla tak dużej ilości odwiedzin.
- Utrzymujemy się tylko z reklam. Koszt utrzymywania wszystkich serwisów to kilkanaście, do kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie.
- Tak, oczywiście.
- Kwot nie zdradzę, ale bycie wydawcą i sprzedawanie reklamy w Internecie jest czymś zupełnie innym niż prowadzenie np. sklepu internetowego, który wciąż wymaga ogromnych nakładów finansowych, logistyki, rozwiązań systemowych. Prowadzenie popularnego portalu jest pod tym względem o wiele prostsze.
Demotywatory to nie wszystko
Demotywatory stworzyły niejedno "dziecko". Mariusz Składanowski jest również właścicielem innych popularnych serwisów: Komixxy, Mistrzowie, Wspaniali, Piekielni, StudentPotrafi, Filmixxy i wiele innych. Co ciekawe, Mariusz jest jednym z twórców innego znanego serwisu rozrywkowego JoeMonster.
- Powstawanie nowych serwisów to reakcja na zapotrzebowanie. Kiedy zauważam jakiś trend na Demotywatorach to pada pytanie czy nie zrobić z tego nowego serwisu. Tak powstały Komixxy, bo ludziom brakowało miejsca, gdzie mogliby wyrazić trochę więcej treści. Dzięki trafnym ripostom powstali np. Mistrzowie itd. Nie tworzymy ich dlatego, żeby napędzać siebie nawzajem. To wynik przypadku.
- W branży rozrywkowej zawsze jest jakieś ryzyko, że produkt się znudzi. Dlatego cały czas wprowadzamy i będziemy wprowadzać innowacje. Ostatnio były to filmiki, zupełnie niedawno animowane gify oraz nowe funkcje społecznościowe. Po to, żeby ludzie mogli zaprzyjaźnić się nie tylko z serwisem, ale i z innymi jego użytkownikami.
- W ciągu ostatnich kilku lat internet niesamowicie zmienił się przez Facebooke’a. Nie jest tajemnicą, że ponad połowa naszych wejść pochodzi właśnie stamtąd, na szczęście potrafimy rozmawiać językiem „social media”
- Zawsze jest miejsce na coś nowego, z tym, że nigdy nie wiadomo na co. Każde wyrokowanie teraz o tym, czy co ma szanse powodzenia za rok jest skazane na niepowodzenie. Wszyscy, nawet medialni giganci, myślą co stworzyć, żeby „załapało”. A czy złapie, to już trzeba samemu sprawdzić.