Podobno w wieku trzech lat własną krwią podpisała zobowiązanie, że będzie tańczyć do końca życia. A potem tańczyła: w warszawskim Teatrze Wielkim, w Casino de Paris i w klubie należącym do Onassisa. Podobno była z Toeplitzem i Kisielewskim, a romansowała z Mrożkiem. Podobno jest właścicielką kilkunastu mieszkań w Paryżu, ale na emigracji nie zaczynała jak burżujka: pracowała jako kelnerka, szatniarka oraz robotnik budowalny. Na pewno urodziła się 73 lata temu we Lwowie. I jest legendą polskiego tańca.
„Got to Dance. Tylko taniec”, talent show emitowany przez telewizję Polsat, nie powala swoją – niezbyt oryginalną – formułą. Talentem nie olśniewają również prowadzący oraz zgromadzeni w programie uczestnicy. Jest jednak jeden powód, dla którego warto oglądać show Polsatu. Ten powód ma upodobanie do ekstrawaganckich fryzur oraz makijażu rodem z filmów science fiction, jest wyposażony w charyzmę oraz życiorys tak poplątany, że nie wymyśliłby go żaden scenarzysta. Krystyna Mazurówna, bo o niej mowa, po latach wróciła do Polski, by zasiąść w jury programu. I przypomnieć o sobie rodakom.
W Polsce lat 60. była ikoną. Dzisiaj młodzi telewidzowie lepiej kojarzą – również zasiadającą w jury „Got to Dance” – Joannę Liszowską, niż tancerkę, którą Polki oskarżały niegdyś o to, że wycięła sobie trzy żebra (bo tak smukłej talii, jak u Mazurówny, nie da się przecież osiągnąć za pomocą ćwiczeń). O Mazurównie zrobiło się ostatnio głośno z uwagi na jej udział w talent show, a także za sprawą jej publicznej wypowiedzi na temat dokonanych przez nią (kilku) aborcji. Trafiła tym samym na języki, razem z Marią Czubaszek. Aborcyjny „coming out” tancerki nie spodobał się Polakom, mimo że Mazurówna powiedziała otwarcie: „Każda kobieta z mojego pokolenia to zrobiła”.
Warto jednak pamiętać, że Krystyna Mazurówna nie musi walczyć o popularność szokującymi (niektórych) wyznaniami. Ona miała już Warszawę u stóp. Była solistką Teatru Wielkiego. Nosiła się jak gwiazda filmowa w czasach, w których kobiety za szminkę potrafiłyby zabić. Romansowała z najbardziej rozchwytywanymi mężczyznami „swinging Warsaw”. Z Krzysztofem Teodorem Toeplitzem żyła przez kilka miesięcy, urodziła mu zresztą potem syna, jednak zdradziła go ze Sławomirem Mrożkiem. Jej małżeństwo z amantem Tadeuszem Plucińskim skończyło się fiaskiem, bo Mazurówna zaangażowała się emocjonalnie w romans z nie wylewającym za kołnierz Wackiem Kisielewskim. Muzyk miał niestety także skłonność do hazardu. Na scenie partnerował jej za to, gustujący raczej w mężczyznach, Gerard Wilk, bożyszcze swojej epoki.
Sylwetka Serge'a Gainsbourga
Dla takich ludzi, jak Mazurówna, niepokornych, kolorowych, w PRL-u nie było miejsca. Po tym, jak rzuciła etat w Teatrze Wielkim, oszołomiona wizją praktykowania tańca współczesnego, nie zaś klasycznego baletu, a w dodatku do „dezercji” namówiła jeszcze kolegów z zespołu, zaczęła mieć kłopoty z władzą. Założony przez Mazurównę zespół tańca Jazzowego – Fantom – miał szansę na międzynarodową karierę, jednak ówczesny establishment krzywo patrzył na artystyczną samowolkę, jaką uprawiali tancerze Mazurówny. Dyrektor telewizji zalecił jej, żeby zainteresowała się tańcem ludowym a la Mazowsze. Starsi koledzy z branży słali donosy do organów kultury. Efekt był taki, że tancerze z zespołu Mazurówny, zamiast pojechać w tournée po Europie, trafili do wojska. A jej postawiono ultimatum: władza wypuści tancerzy, jeśli ona wyjedzie z kraju. Tak oto Mazurówna, w 1968 roku, wsiadła na pokład samolotu lecącego do Paryża. Z biletem w jedną stronę. Towarzyszył jej synek oraz partner, Wacek Kisielewski.
Z czego żyła w Paryżu przez pierwsze miesiące Mazurówna? Twierdzi dzisiaj, że z pieniędzy, które przemycił dla niej w bagażu dyplomatycznym ceniący kulturę ambasador. Kasa pochodziła podobno ze sprzedaży warszawskiego dobytku gwiazdy – Krystyna przed wyjazdem spieniężyła samochód, pralkę, lodówkę oraz telewizor. Kasprowi, swojemu synkowi, kupowała kotlety. Sama trwała na przymusowej diecie. Tym bardziej, że z Kisielewskim rozstała się szybko. Nie miała wsparcia.
Przełomowy okazał się casting, na który trafiła przypadkiem, właściwie wprost z ulicy. Tancerz i choreograf Victor Upshow dostrzegł talent Krystyny, która wcześniej o pracę pytała…w kasach teatralnych. O sukcesie zadecydował przypadek: jedna z tancerek Upshowa spóźniła się akurat na próbę, a Krystyna, błąkająca się po teatrze, wskoczyła na jej miejsce. Potem zadziałał efekt domina. Z klubu Onassisa, w którym Upshow później wystawiał swój spektakl, Mazurówna awansowała do Casino de Paris. Latami tańczyła tam kankana i uprawiała zmysłową gimnastykę. Równolegle ustatkowała się w związku z Jean-Pierrem Bluteau, urodziła syna Baltazara oraz córkę Ernestynę (miał być Melchior, bo Mazurówna pragnęła urodzić Trzech Króli, ale nie wyszło).
Po czterdziestce Mazurówna zdekonstruowała życiową małą stabilizację. Zostawiła męża, wdała się w romans z kierowcą rajdowym i założyła „Ballet Mazurowna”. Dzielnie pracowała na swoją legendę. Nieprzypadkowo jej autobiografia, wydana u nas pod koniec ubiegłego roku, nosi tytuł „Burzliwe życie tancerki”. Wreszcie, Mazurówna w wieku 45 lat postanowiła rzucić taniec. Imając się różnych i raczej wyczerpujących zajęć (pracowała na przykład w okienku informacyjnym w metrze, na budowie, była kelnerką w restauracji) dorobiła się pieniędzy, za które kupiła pierwsze mieszkanie. Potem, na kredyt, kupowała kolejne rudery w Paryżu i przerabiała je na nadające się do wynajmowania apartamenty. Dzisiaj posiada tych mieszkań kilkanaście i żyje właśnie z nieruchomości, a nie z tańca. Dotrzymała tymczasem słowa, danego w wieku trzech lat swojej siostrze Basi, tuż po powrocie z amatorskiego teatru: tańcem chce się zajmować do końca życia. Nie tylko sama potrafi nadal zatańczyć na scenie jak młódka, ale i z werwą ocenia cudze tańczenie. A że te oceny (myślę tutaj o „Got to Dance”) są ciekawsze niż sam taniec, który Mazurówna ocenia? To już nie wina tancerzy. Mazurówna jest tylko jedna.