Amerykanie uznali, że tzw. governement shutdown to wina nie rządzących Demokratów, a opozycyjnych Republikanów. Bo to oni, by osiągnąć swoje polityczne cele, sterroryzowali Kongres i dopuścili do shutdownu. Teraz Republikanie zbierają żniwo swojej postawy – ich słupki poparcia drastycznie spadają. Jaką lekcję z tego może wyciągnąć polska opozycja?
Amerykanie wkurzeni na prawicę
Nie zmienia to faktu, że obywatelom USA nie spodobało się, że politycy doprowadzili do częściowego paraliżu państwa tylko po to, żeby realizować swoje polityczne cele. I tak jak w 1995 roku, kiedy doszło poprzednim razem do shutdownu, tak i teraz społeczeństwo oskarża o sytuację nie rządzących Demokratów, a opozycyjnych Republikanów.
GOP, jak w skrócie nazywa się Republikanów, mógł bowiem po prostu zgodzić się na budżet i problemu by nie było. Prawicowcy jednak w zamian za poparcie budżetu żądali, by opóźnić wejście w życie tzw. Obamacare – flagowej reformy Baracka Obamy, wprowadzającej m.in. obowiązkowe ubezpieczenia społeczne dla wszystkich.
Polityczny terror nie wyszedł Republikanom
Amerykanie najwidoczniej uznali, że Obamacare to mało ważny powód do tego, by aż tak paraliżować pracę rządu. I z ostatniego sondażu Instytutu Gallupa wynika, że społeczeństwo za shutdown wini właśnie Republikanów. Co więcej, ich poparcie jest dzisiaj najniższe od 1992 roku, kiedy instytut zaczął badać poparcie dla partii.
Obecnie tylko 28 proc. badanych popiera GOP. To o 10 punktów procentowych mniej, niż jeszcze we wrześniu. Aż 62 proc. Amerykanów niedobrze ocenia Republikanów – to także rekord od czasu, kiedy Gallup robi swoje badania.
"Partia Republikańska wyraźnie otrzymała silniejszy cios od Amerykanów" – napisał szef Instytutu Gallupa Frank Newport. Wynika z tego, że Republikanie niewiele nauczyli się z historii. W 1995 roku bowiem, gdy doszło do pierwszego shutdownu za rządów Billa Clintona, Republikanie też byli oskarżani o doprowadzenie do takiej sytuacji. Z kolei Billa Clintona za winnego uważało wówczas raptem 27 proc. badanych – przy 51 proc. oskarżających GOP.
PiS czasem jak GOP
Czy z tej sytuacji wnioski może wyciągnąć polska opozycja? Zwyczajem bowiem jest, szczególnie od kiedy polityka w zasadzie podzieliła się między PiS i PO, że partia opozycyjna bombarduje wszystkie działania rządu, wszystkimi możliwymi metodami.
Najlepszy tego przykład mieliśmy przy głosowaniu nad zwiększeniem wieku emerytalnego. Chociaż nawet prezydent Lech Kaczyński, który dla PiS-u jest wyznacznikiem postępowania, popierał podniesienie wieku, to partia Jarosława Kaczyńskiego głosowała przeciwko. Choć wtedy znakomita większość ekspertów wskazywała, że niestety – ale podniesienie wieku jest, jakkolwiek drastyczne, po prostu niezbędne dla dalszego funkcjonowania państwa.
PiS, kiedy tylko może, bombarduje wszelkie projekty rządu. Podobnie jak Republikanie w USA – robi to, by odnosić polityczne czy wyborcze korzyści. Tymczasem na przykładzie Stanów widać, że taka taktyka może przynieść tylko odwrotny skutek. Czy PiS nie powinien wyciągnąć wniosków z sytuacji w USA, gdzie hamowanie rządu za wszelką cenę właśnie wyszło opozycji bokiem?
Rząd powinien się potykać, a nie upadać
Politolog dr Jarosław Flis twierdzi, że to kwestia umiaru. - Opozycja powinna rzucać rządowi kłody pod nogi. Dobrze jest dla niej, kiedy rząd się potyka, ale niedobrze, kiedy pada przez to całe państwo – wskazuje dr Flis.
Jak wskazuje politolog, dla opozycji zdecydowanie lepiej jest, kiedy rząd się gorączkuje, a opozycja bierze wszystko na chłodno. I odwrotnie. A dla obywateli? - Tak naprawdę nie jest dobrze, jeśli którakolwiek ze stron gorączkuje się tak bardzo, że w pewnym momencie przegrzewa się przez to państwo – komentuje dr Flis.
Radykalizm niebezpieczny
Oczywiście, w Polsce nie może dojść do shutdownu – co znacznie ogranicza opozycji możliwość szkodzenia państwu. Do tak dramatycznej sytuacji politycy po prostu nie doprowadzą. Dlatego też politolog dr Rafał Chwedoruk wskazuje, że na naszym podwórku większą naukę niż z samej kwestii bombardowania rządu, można wyciągnąć z radykalizacji przekazu Republikanów.
Nie jest bowiem tajemnicą, że Republikanie w tej chwili są pod silną presją Tea Party – skrajnie prawicowego skrzydła partii. Z doniesień amerykańskich mediów wynika, że to właśnie Tea Party najsilniej lobbowało za "ciśnięciem" rządu USA do samej granicy, do shutdownu. W ten sposób radykalny przekaz skrajnego, ale nie największego skrzydła partii, zdominował całą partię.
Dr Rafał Chwedoruk przestrzega polską opozycję właśnie przed takim losem. - Jeśli w Polsce jedna z dwóch partii ma szanse na władzę, to powinna uważać na radykalny przekaz – ocenia politolog. Podkreśla przy tym, że w USA, ze względu na system wyborczy oparty o jednomandatowe okręgi wyborcze, partie często muszą walczyć o mniejsze grupy wyborców i "egzotyczne", radykalne poglądy łatwiej dochodzą tam do głosu w mainstreamie.
Macierewicz szkodzi?
Dopóki w partii jest tylko skrzydło radykalne, to nie grozi jej spadek poparcia. - Ale kiedy partia zostanie nośnikiem tych skrajnych treści, to może być uznana za nieodpowiedzialną w kwestii rządzenia państwem – podkreśla dr Chwedoruk.
Polscy politycy, w tym PiS, wiedzą o tym. Im bliżej wyborów, tym mniej partia promuje Antoniego Macierewicza, a bardziej wysuwa na pierwszy plan Mariusza Błaszczaka czy prof. Piotra Glińskiego – uznawanych za spokojniejszych, mniej radykalnych. - Oni bardziej się opłacają przy realnej perspektywie rządzenia. Proszę zauważyć, że akurat pozostałe partie właśnie eksponują Macierewicza – wskazuje politolog.
Donald Tusk także już zorientował się, że radykalizm nie pomaga w podbiciu serc wyborców. - Dlatego nawet reformy kontrowersyjne społecznie ubiera w taką prospołeczną otoczkę – dowodzi dr Chwedoruk. Wygląda więc na to, że najważniejszą lekcję nasi politycy już mieli – i powoli zrywają z radykalizmem.
Opozycjo, ucz się
Czy jednak mogą nauczyć się czegoś z sytuacji w USA w dziedzinie samego sprzeciwiania się wobec rządu? Tutaj dr Chwedoruk ma wątpliwości, bo jak twierdzi, dzisiaj PiS jest bardziej zapatrzony w Budapeszt, niż Waszyngton. Tam zaś Wiktor Orban wygrał wybory właśnie dzięki temu, że przez cały czas, konsekwnetnie, sprzeciwiał się propozycjom rządowym. Gdy niezadowolenie z rządu sięgnęło zenitu, on zyskał, bo został zapamiętany jako ten, który twardo sprzeciwiał się rządowej polityce. - Czyli skorzystał ze spadku poparcia partii rządzącej. To samo robi PiS z Platformą – wyjaśnia dr Chwedoruk. - PiS jest wciąż przekonany, że sprzeciw jest teraz najlepszą metodą działania – dodaje.
Tym bardziej, że obecne niezadowolenie z rządów Tuska bije rekordy i jak zaznacza politolog, PiS ma dzisiaj poczucie, że może bardzo dużo i nie ponosi w zasadzie współodpowiedzialności za rządzenie. Jednocześnie jednak dr Chwedoruk przypomina, że w kwestii OFE Prawo i Sprawiedliwość zgadza się z PO, że należy reformować system emerytalny i niezbyt przychylnie patrzy na OFE.
- PiS mógł w tej sytuacji sprzeciwić się rządowi i zyskać tym samym głosy np. Młodych ludzi, którzy często są bardziej przekonani do OFE, niż ZUS-u – wskazuje politolog. I dodaje, że PiS jednak tego nie zrobił, nie szukał poparcia za wszelką cenę, wziął na siebie współodpowiedzialność. - Może więc z polską prawicą jest lepiej, niż z amerykańską? - zastanawia się politolog.