Z jednej strony obśmiewane "pziuu, ziuu" z wystąpienia na konferencji i gest sugerujący podrzynanie gardła, jaki wykonał w stronę dziennikarzy. Z drugiej: godna uwaga kariera naukowca, 2 tys. cytowań w literaturze badawczej i wsparcie ze strony University of Georgia. Szaleniec czy fachowiec? – pytają ci, którzy obserwują smoleńską aktywność profesora Chrisa Cieszewskiego.
Czytając komentarze po ostatnich występach profesora Cieszewskiego można dojść do wniosku, ze większość bierze go za wariata, a przynajmniej traktuje z dużym przymrużeniem oka. I w sumie trudno się dziwić, bo profesor na poważne traktowanie specjalnie nie zapracował.
Na ostatniej konferencji smoleńskiej postawił tezę, że brzoza, o którą miał zaczepić prezydencki tupolew, została złamana pięć dni wcześniej, po czym okazało się, że najprawdopodobniej pomylił drzewo z workami na śmieci. Naśladował też dźwięk samolotu efektownym "pijiii, bziuu", co naraziło go na kpiny internautów.
Powagi nie dodał mu również gest wykonany po konferencji w kierunku dziennikarzy: profesor przejechał otwartą dłonią po gardle. Wyglądało, jakby komuś groził i tak też zostało zinterpretowane.
Piotr Piętak, były doradca PiS i opozycjonista w czasach PRL, napisał na swoim blogu, że ten kadr powinien wstrząsnąć opinią publiczną, bo "mówi więcej o uczestnikach konferencji smoleńskiej niż wszystkie referaty i tytuły naukowe". Przypomina, że to "gest Chmielnickiego" - taki sam jaki wykonał przed 20 laty w stronę Macierewicza Mieczysław Wachowski, mówiąc, że przy nim Chmielnicki to "betka". Dla Piętaka to dowód, że "eksperci posła Macierewicza używają tych samych metod politycznych i symboli kulturowych, co strona przeciwna".
Sam Cieszewski wyjaśnił, o co mu chodziło, dopiero podczas wczorajszego wywiadu dla Polsat News. "To jest na filmach amerykańskich, to oznacza: przestać filmować" – powiedział. Na sugestię dziennikarza, że jesteśmy w Polsce i to mogło zostać zinterpretowane inaczej, stwierdził: "W Polsce interpretuje się rzeczy w sposób taki, żeby służyć własnym interesom. To jest przywara kultury".
Wszystkie te wystąpienia nie wpłynęły pozytywnie na reputację Cieszewskiego w Polsce. A jak jest za granicą? Czy Macierewicz i spółka mają w ogóle podstawy, by nazywać go "wybitnym naukowcem"?
Z internetowych źródeł, czyli m.in. ze strony University of Georgia oraz z Google Scholar, dowiadujemy się, że jest profesorem biometrii leśnej w Szkole Leśnictwa i Zasobów Naturalnych przy uniwersytecie. Pracuje tam od 1997 roku, a tytuł naukowy doktora uzyskał trzy lata wcześniej na Uniwersytecie Alberty w Kanadzie. Z Polski wyjechał jeszcze w połowie lat 80., po tym jak skończył studia w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.
Pozauniwersytecka działalność też wygląda dość nieźle. Cieszewski jest członkiem kilku komitetów redakcyjnych międzynarodowych czasopism naukowych i redaktorem naczelnym branżowego pisma "The Open Forest Science Journal". W sumie opublikował ponad 120 artykułów naukowych (jedna monografia, zero książek), a od początku swojej kariery cytowany był ponad 2 tys. razy.
Jeśli chodzi o stosunek decydentów Uniwersytetu Georgii do smoleńskich badań profesora, dobrze obrazuje to relacja z wizyty na uniwersytecie Antoniego Macierewicza, która odbyła się w maju tego roku. Sam poseł PiS opisywany jest w niej jako "ekscytujący, zaszczytny gość" i "jeden z najbardziej znanych polskich polityków", który prowadzi śledztwo ws. katastrofy.
Autor relacji podkreśla, że analiza próbek pobranych z brzozy, w którą miał uderzyć prezydencki samolot, przeprowadzona została nie przez samego Cieszewskiego, ale grupę naukowców z różnych dziedzin. Wymienia się następujące nazwiska: Finto Antony, Pete Bettinger, Joseph Dahlen, Roger Lowe i Mike Strub,.
"To bardzo satysfakcjonujące, że nasze badania okazały się użyteczne dla parlamentarnej komisji badającej katastrofę. Zająłem się tym, bo sprawa ma kilka interesujących z punktu widzenia naszego programu aspektów" – stwierdził podczas wizyty Macierewicza Cieszewski.
Właśnie tu trzeba szukać wyjaśnienia, skąd profesor z USA wziął się na konferencji w sprawie Smoleńska i dlaczego macierzysty uniwersytet się od tego nie odcina. Cieszewski przekonuje, że to po prostu kolejny przedmiot naukowych badań, następne wyzwanie w pracy. Zanim przyjechał na II konferencję smoleńską, wyniki swoich analiz zdążył zaprezentować na branżowej konferencji w Luizjanie.
– Dla mnie ta sprawa jest naukowa, a nie polityczna. Nie miałem patriotycznych motywacji. To było tak, że w czerwcu 2012 roku rozmawiałem z prof. Witakowskim [organizatorem konferencji], a on wiedział, jaki jest obszar mojego zainteresowania i zaproponował, żebym zrobił analizę jedynej znajdującej się poza Rosją próbki drzewa ze Smoleńska. Pomyślałem, że to interesujące zadanie, także pod kątem metodologicznym, interesujący problem naukowy – mówił w wywiadzie dla polonijnej telewizji.
Pytany o to, czy uczestnicząc w smoleńskich konferencjach reprezentuje Uniwersytet Georgii, stwierdził zaś, że "w pewnym sensie tak", bo na podobnej zasadzie, gdyby zataczał się pijany po ulicy, musieliby go zwolnić, a gdyby dostał Nobla, byliby z niego dumni. "Nie ma tak, że uniwersytet coś każe. Są pewne cele, a Smoleńsk się w nie wpisuje" – skwitował.