– Próbuję porównać pożegnanie, jakie zgotowano Tadeuszowi Mazowieckiemu, z pożegnaniem Lecha Kaczyńskiego. To wypada niezbyt pozytywnie, bo w przypadku prezydenta Kaczyńskiego krytyka była straszna, a tutaj nic – mówi w "Bez autoryzacji" poseł PiS Witold Waszczykowski.
Nie mam głębszych refleksji, nie znałem go. Natomiast trochę próbuję porównać to pożegnanie, jakie mu zgotowano, z pożegnaniem Lecha Kaczyńskiego. To wypada niezbyt pozytywnie, bo w przypadku prezydenta Kaczyńskiego krytyka była straszna, a tutaj nic.
W pierwszych dniach i tygodniach po katastrofie smoleńskiej też o Lechu Kaczyńskim nie mówiono źle.
Bzdura, już w pierwszych godzinach po katastrofie miałem nieprzyjemność słuchać komentarzy, m.in. w TOK FM, w których mocno w niego uderzano. Oczywiście ja niczego nie zarzucam Mazowieckiemu, bo to polityk zasłużony dla Polski, ale kiedy przejdzie okres żałoby, to trzeba będzie obiektywnie podsumować jego działalność. Można się zastanowić, czy to był polityk ostrożny czy tak naprawdę bojaźliwy, zawiódł czy wykorzystał wszystko, co mógł? Ja mam niestety wrażenie, że jemu już na siłę próbuje się budować posągi i pomniki, jakby uprzedzając krytykę.
Przejdźmy do bieżącej polityki. "Newsweek" opublikował taśmy, na których słychać, jak wysłannik Jacka Protasiewicza namawia jednego z działaczy do głosowania i oferuje mu w zamian pracę. Jak pan to odbiera?
Nie jest to dla mnie żadnym zaskoczeniem, bo o tym, że dzieje się źle w PO, wiadomo było dużo wcześniej. Przypomnę słynne pompowanie kół, o którym mówili sami działacze partii. Tak się właśnie dzieje w partiach rządzących, że chcąc uzyskać pozytywny rezultat wyborczy szermuje się posadami państwowymi. Powiem szczerze, że ja już jestem zmęczony tym spektaklem w PO, który trwa od wielu miesięcy. Najpierw byliśmy karmieni informacjami, czy Tusk pokona Gowina. Potem następna odsłona: co się stanie z Gowinem i jego współpracownikami. W końcu teraz spektakl, co się dzieje w regionach. Żadna z tych rzeczy nie przyczyniła się do wzrostu dobrobytu. A przecież to, kto wygra we Wrocławiu, nie zdecyduje, że Polakom będzie żyło się lepiej. Ci panowie powinni wrócić do pracy.
A może to zjawisko handlowania posadami to przywara wszystkich partii? Przypomnę, że politycy PiS podobnie negocjowali swego czasu z Renatą Berger.
To nie jest podobna sytuacja, bo tam nie doszło do żadnego "dealu". Tam były rozmowy, zastanawianie się, natomiast efektu nie było. Tutaj mamy ewidentne frymarczenie stanowiskami.
Myśli pan, że wewnętrzna sytuacja w PO ma wpływ na sondaże? W ostatnim wygrywa PiS z poparciem rzędu 35 proc.
Na sondaże wpływa wiele czynników, a przede wszystkim trudna sytuacja gospodarcza kraju i brak perspektyw. Jeden z portali wytknął Tuskowi, że w ciągu ostatnich kilku lat złożył ponad 160 obietnic, z których większość pozostaje niezrealizowana. To frustruje Polaków. Jest też problem pogardy dla opozycji, która też źle wpływa na postrzeganie partii rządzącej.
Mówiło się, że działalność zespołu Antoniego Macierewicza zaszkodzi wizerunkowi PiS. Czy dobry sondażowy wynik odbiera pan jako zaprzeczenie tej tezy?
Nie uważam, żeby Macierewicz nam szkodził. Są sondaże na temat zaufania społeczeństwa do wyników oficjalnego śledztwa i prawie połowa Polaków uważa, że katastrofa smoleńska nie została wyjaśniona, a tylko 30 proc. ufa wyjaśnieniom raportu Millera.
Zaufanie do smoleńskiego zespołu Macierewicza też spada.
Spada, bo zespół jest pod wielką presją medialną, a jego posiedzenia są wyszydzane i demonizowane. To wywiera wpływ na opinię publiczną.
To na koniec poproszę pana o ocenę najnowszej okładki tygodnika "wSieci". Tusk uśmiechnięty na miejscu katastrofy smoleńskiej - przemawia to do pana?
Powiem tak: 10 kwietnia spotykałem się z politykami obozu Platformy, był tam także prezydent Komorowski. Nie widziałem w tej grupie żadnej empatii, tylko zimną kalkulację, szybkie decyzje i przejmowanie stanowisk. Również w następnych dniach, kiedy jeździłem na lotnisko przyjmować trumny ze zwłokami, widziałem te skandaliczne zachowania: chociażby rechoczącego Bronisława Komorowskiego. Z tych powodów jestem przekonany, że sytuacja z okładki mogła mieć miejsce.
Ale przecież premier Tusk też stracił w katastrofie znajomych, współpracowników. Chyba trzeba byłoby założyć, że nie ma ludzkich odruchów, skoro śmiał się w Smoleńsku.
Jak zaczęliśmy Mazowieckim, to tak też zakończymy. Pan Mazowiecki umarł, bo po prostu dożył swojego czasu, a już wczoraj pojawiały się rozważania na temat pomników, książek i filmów o nim. Na temat uhonorowania ludzi, którzy zginęli w katastrofie, takiej debaty nie ma. Każda próba zbudowania pomnika jest traktowana jako polityczne żądanie. Mimo tego, że tam zginęli ludzie z obozu premiera, to nawet ich kosztem odsuwa się pomysły uhonorowania ofiar. Nic mnie już nie zdziwi.