
Warszawskie środowisko taksówkarzy wstrząśnięte po czwartkowym brutalnym morderstwie na ich koledze po fachu. Kierowcy ze wszystkich stołecznych korporacji w geście solidarności zorganizowali zbiórkę pieniędzy dla wdowy po taksówkarzu. – O tym się głośno nie mówi, ale niemal każdy z nas stanął kiedyś w trakcie pracy oko w oko ze śmiercią – mówi jeden z nich.
REKLAMA
Przypomnijmy, jak doszło do tragedii. W ostatni czwartek 50–letni taksówkarz z Ochoty otrzymał wezwanie, miał czekać go spory kurs. Klientem okazał się jego znajomy, stały klient – 31-letni Mariusz O. Jeśli O. jeździł taksówką, to tylko ze swoim ulubionym szoferem – obaj dobrze się znali.
Jak okazało się kilka godzin później, dla ochockiego taksówkarza był to ostatni kurs w życiu. Mariusz O. zaprosił go do siebie, by kawą wzmocnili się przed długą jazdą samochodem. Plany miał jednak zupełnie inne, a w ten sposób zwabił go do mieszkania, gdzie swojego kolegę zaatakował tępym narzędziem, najpewniej butelką i brutalnie zamordował. Zwłoki zawinął w dywan, nie zdążył jednak się ich pozbyć. Samochód - drogiego, w miarę nowego mercedesa - na pniu sprzedał. W dodatek za ułamek sumy, której był wart. Po wszystkim zamelinował się w świeżo wynajętym mieszkaniu na Natolinie.
Co było motywem tak straszliwej zbrodni? W trakcie śledztwa policji okazało się, że O. był samochodowym paserem. Z miasta dostał zlecenie na identyczny model mercedesa, jakim jeździł jego znajomy taksówkarz... Wcześniej przez policję i prokuraturę był poszukiwany kilkoma listami gończymi – głownie za włamania i kradzieże. Czy taksówkarz o tym wiedział?
Teraz O. grozi dożywocie – postawiono mu zarzuty morderstwa i rabunku.
***
– Czy się boimy? Proszę pana, chyba każdy z nas był w sytuacji, w której serce podeszło do gardła – opowiada mi pan Wojciech, zawodowy szofer, taksówkarz z niemal 30-letnim stażem. – Boimy się pijaków, nygusów, co to szukają awantury. Dlatego staramy się zbudować "sieć" stałych klientów. Tak jak ten kierowca z Ochoty. Tym bardziej jestem zszokowany tym, co się stało – mówi.
– Czy się boimy? Proszę pana, chyba każdy z nas był w sytuacji, w której serce podeszło do gardła – opowiada mi pan Wojciech, zawodowy szofer, taksówkarz z niemal 30-letnim stażem. – Boimy się pijaków, nygusów, co to szukają awantury. Dlatego staramy się zbudować "sieć" stałych klientów. Tak jak ten kierowca z Ochoty. Tym bardziej jestem zszokowany tym, co się stało – mówi.
Pan Wojciech zdradził, że sam nieraz był w sytuacji, w której niemal żegnał się z życiem. Opowiada: – To było parę lat temu. Środek nocy, lato, dostałem wezwanie do Zielonki. Cisza, na ulicy żywego ducha. Czekałem na klienta. Wreszcie się pojawił, młody facet przed trzydziestką. Nie zdążył zatrzasnąć za sobą drzwi, a już wyciągnął nóż i chciał przystawić mi go do gardła. Na szczęście kątem oka zobaczyłem go w lusterku, ruszyłem, ostro wszedłem w zakręt i chłop wypadł z samochodu. Nóż wypadł mu na podłogę, zobaczyłem go po kilku kilometrach, na początku nawet nie oglądałem się za siebie – wspomina.
Od tego czasu w swoim samochodzie wozi podręczną pałkę sprężynową, trzyma ją w uchwycie przy hamulcu ręcznym, tak, by w razie zagrożenia szybko po nią sięgnąć.
Z kolei pan Andrzej (również z wieloletnim stażem, niezrzeszony, jeździ wysłużonym Daewoo Lanosem) – by wystraszyć potencjalnych napastników – woził ze sobą pistolet pieprzowy.
Jak okazało się dwa lata temu, zapobiegliwość wyszła mu na dobre. – To było w Sylwestra, kilkorgu imprezowiczom alkohol za mocno uderzył do głowy. Awanturowali się, zaczęli się ze mną szarpać, ktoś wyjął pręt. Wystarczyło sięgnąć po pistolet pieprzowy, który do złudzenia przypomina prawdziwy. Zabawowicze wytrzeźwieli w moment, wysadziłem ich parę metrów dalej – opowiada.
Niedawno głośno było o taksówkarzu, który trafił do szpitala z poderżniętym gardłem. Zaatakowany w swoim samochodzie w okolicach warszawskich Powązek ostatkiem sił wykręcił numer na pogotowie.
Pan Wojciech, tak samo jak pan Andrzej, bierze kursy tylko w ciągu dnia. – Nocą jeżdżą w zasadzie sami "bohaterowie" – mówi ten pierwszy. "Bohaterami" nazywa tych, którzy chętnie biorą kursy od pijanych balangowiczów, czy facetów spragnionych mocniejszych wrażeń. – "Bohaterowie" często mają układy z agencjami towarzyskimi, klubami. Za to, że dowiozą klienta pod konkretny klub, czy dom publiczny, dostają swoją działkę – tłumaczy. – Kto nie ma układów i nie jest zamieszany w ciemne interesy, woli jeździć w ciągu dnia. Życie cenniejsze, niż kilka groszy – kończy.
***
Wróćmy do zdarzeń z ostatniego tygodnia. Maciej Parjaszewski, przedstawiciel Sawa Taxi, czyli korporacji, w której pracował zamordowany kierowca, przyznał, że dramatyczna sytuacja z zeszłego tygodnia nie miała precedensu i wstrząsnęła całym środowiskiem. – Nasza firma zaoferowała już swoją pomoc wdowie – zarówno finansową, jak i w sprawach formalnych. Osobiście odwiedziłem ją na początku tygodnia. Będziemy jej pomagać i ją wspierać – powiedział Parjaszewski.
Wróćmy do zdarzeń z ostatniego tygodnia. Maciej Parjaszewski, przedstawiciel Sawa Taxi, czyli korporacji, w której pracował zamordowany kierowca, przyznał, że dramatyczna sytuacja z zeszłego tygodnia nie miała precedensu i wstrząsnęła całym środowiskiem. – Nasza firma zaoferowała już swoją pomoc wdowie – zarówno finansową, jak i w sprawach formalnych. Osobiście odwiedziłem ją na początku tygodnia. Będziemy jej pomagać i ją wspierać – powiedział Parjaszewski.
Przyznał także, że słowa pochwały należą się samym taksówkarzom, którzy stanęli na wysokości zadania i w geście solidarności zorganizowali dla rodziny zmarłego kierowcy zbiórkę pieniędzy. Miała ona miejsce we wtorek wieczorem. – Zjednoczyli się, bez względu na korporację, czyli "barwy", dla których pracują. Wszyscy jesteśmy w tę sprawę bardzo mocno zaangażowani – dodał Parjaszewski.
Zebrane pieniądze zostaną przekazane wdowie w przyszłym tygodniu.
