Piłka nożna jest w modzie wśród najbogatszych Polaków od lat. Nie tylko, gdy mowa o kibicowaniu, ale też inwestowaniu w ten sport. W gronie największych mecenasów polskiego futbolu do niedawna były takie nazwiska, jak Walter, Cupiał, czy Solorz-Żak. Do niedawna, ponieważ ten ostatni właśnie przypomina, że następuje taki moment, gdy dobry biznesmen musi podążać raczej za zdrowym rozsądkiem, niż kosztowną modą.
Futbol w Polsce to wciąż jeden z bardziej ryzykownych interesów. Szczególnie, gdy inwestuje się w kluby z największą tradycją. Wisła Kraków, Legia Warszawa, czy Śląsk Wrocław utrzymanie na poziomie zawdzięczają praktycznie tylko i wyłącznie pożyczkom od swoich mecenasów. Szacuje się, że Wisła z kieszeni Bogusława Cupiała wyjęła ok. 100 mln zł. Mariusz Walter wciąż utrzymuje Legię w grupie ITI między innymi dlatego, że na rynku nie ma zbyt wielu chętnych, by kupić klub z 80 mln zł długu wobec ITI. Można wręcz powiedzieć, że im większa skala sukcesów, tym i większa skala problemów. Świetnie obrazuje to obecne sytuacja w Śląsku Wrocław. Druga drużyna Ekstraklasy z szansami na mistrzostwo kraju stoi na skraju upadku. Sukcesy bowiem kosztują, ale na polskiej piłce nikt nie zarobił chyba jeszcze naprawdę dobrych pieniędzy. Te się tylko wydaje.
A większościowy udziałowiec wrocławskiego klubu właśnie powiedział tym pustym wydatkom "stop". - Wydawanie to nie jest problem. Problemem jest, jak zarobić. To musi być interes. Gdy prowadzę jakąś działalność, ona musi na siebie zarabiać - mówi Zygmunt Solorz-Żak w najnowszym wydaniu "Przeglądu Sportowego". I przypomina rzecz oczywistą, że nowoczesny futbol to biznes. Taki sam, jak każdy inny. W którym, by odnieść sukces należy odłożyć na bok maniakalne ambicje, czy zbyt osobiste podejście. Śląsk stanął dziś na skraju przepaści tylko przez zdroworozsądkowe podejście swojego właściciela.
Inaczej, niż ma to miejsce w Legii, czy Wiśle. - Sukces z Legią to ostatnia rzecz, którą chciałbym osiągnąć w życiu - mówił przed rokiem w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" Mariusz Walter. Wcześniej otwarcie przyznając, że od lat popełnia mnóstwo transferowych i personalnych błędów, a 150 mln zł wpompowane w klub to ogromna suma. - Nie mogą się nam już więcej zdarzać kosztowne błędy transferowe, ale oprócz cierpliwości i zgody na rozsądne ryzyko sportowe, jesteśmy odpowiedzialni wobec ITI, która od 6 lat dofinansowuje Legię. Te pieniądze muszą wrócić do pożyczkodawcy - mówił Walter. Gdy jednak wkrótce po tej rozmowie pozostali udziałowcy ITI chcieli wreszcie wystawić stołeczny klub na sprzedaż, Mariusz Walter osobiście zaprotestował. Podobno grożąc wojną spadkobiercom Jana Wejcherta i Bruno Valsangiacomo, którzy naciskali na pozbycie się niewdzięcznej i kosztownej inwestycji.
Nie mniej ambicjonalnie do swojego piłkarskiego biznesu podchodzi właściciel krakowskiej "Białej Gwiazdy". Choć Bogusław Cupiał należy akurat do czołówki tych biznesmenów, którym na naszym futbolu udało się zarobić naprawdę duże pieniądze. Aczkolwiek 20 mln euro nie przyniosły mu ani sukcesy drużyny na murawie, ani jej promocja wśród kibiców. Takie pieniądze Cupiał zarobił na rynku transferowym. Bilansując budżet wyprzedażą najlepszych zawodników. W tym szczególnie tych odkrytych właśnie pod Wawelem. A w ten sposób prawdziwych szczytów nie osiągnął chyba żaden klub, niezależnie od dyscypliny.
Przez lata wystarczyło to jednak na utrzymanie poziomu na krajowym podwórku. Jego wiarę w siebie dodatkowo utrzymuje podobno zamiłowanie do bezpośredniego ingerowania w skład drużyny na najważniejsze mecze. Gdy i jego własne pomysły taktyczne zaczęły zawodzić w walce o upragnioną Ligę Mistrzów, ostatni trenerzy mają ponoć odrobinę więcej swobody. Ale nie wiele mniej pieniędzy. Bo marzyciel Cupiał wciąż wierzy, że Wisła będzie klubem naprawdę europejskim. I jego biznesowy sukces w sporcie automatycznie też przeniesie się na ten poziom. Od 14 lat fundusze w Wiśle więc płyną.
W podobny sposób nie ma zamiaru podchodzić właściciel Śląska Wrocław. Mając w ręku 51 proc. udziałów w klubie Solorz-Żak mówi dzisiaj "sprawdzam". Jeden z najbogatszych Polaków mówiąc o Śląsku zwraca bowiem uwagę, że inwestując zawsze trzeba myśleć o przyszłości. Myśleć, a nie marzyć. - Czeka mnie rozmowa z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem. Trzeba przedyskutować, co dalej - powiedział biznesmen. Dodając, że ma na głowie tysiące różnych spraw i na co dzień nie może zajmować się tylko Śląskiem.
Dlatego, mimo umowy pomiędzy udziałowcami Śląska, że każdy z nich równo wykłada pieniądze na klub, bez poznania przyszłości tej inwestycji Solorz-Żak nie ma zamiaru wykładać kolejnych milionów złotych. W ciemno, bo tylko tyle widać, gdy patrzy się w studnię bez dna.