Coraz więcej osób rezygnuje ze szkoły i decyduje się uczyć swoje dzieci w domu. Jeszcze trzy lata temu takich rodzin było w Polsce ledwie sto. Na początku września – niemal dwadzieścia razy więcej. Rodzice narzekają na głupotę i niekompetencję nauczycieli, wolą uczyć pociechy w domowym zaciszu. By uzyskać na to zgodę trzeba przebić się przez biurokratyczną machinę i przygotować na społeczny ostracyzm. Ale warto – mówią ci, którzy zdecydowali się na ten krok. Innego zdania się psychologowie. "Szkoła daje dużo więcej, niż myślimy" – mówią. Kto w tym sporze ma rację?
Homeschooling – z czym to się je?
Czym jest homeschooling? Skąd nagły wzrost zainteresowania wśród Polaków właśnie taką formą edukacji? Jakie są motywacje tych, którzy podejmują niełatwe wyzwanie nauczania dzieci bez pomocy systemu oświaty?
Pokrótce: Homeschooling to edukacja domowa polegająca na uczeniu dzieci w domu, najczęściej przez własnych rodziców, ale także przy pomocy innych rodziców-nauczycieli. Największą popularnością cieszy się w krajach anglosaskich: Australii, Nowej Zelandii, Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych. W tych ostatnich prawdziwy boom na edukację domową przypadł na lata 70-te. Dziś rodzin, które uczą swoje dzieci w domu, jest tam trzy i pół miliona.
W Polsce, z oczywistych względów, ta liczba jest o wiele, wiele mniejsza. Ale i tak – w porównaniu do lat wcześniejszych – rodzin, które postawiły na homeschooling przybywa we wręcz zawrotnym tempie. Od 2009 roku, kiedy w życie weszła ustawa dająca rodzicom większą swobodę w decydowaniu o edukacji swoich dzieci, rodzin uczących w domu przybyło niemal dwudziestokrotnie. Dziś jest ich niemal dwa tysiące.
Jakie są ich motywacje? Czemu decydują się zrezygnować z tradycyjnie rozumianego pojęcia edukacji, czemu nie posyłają swoich dzieci do szkół państwowych, tak jak czyni to większość?
Joanna Rokicka z serwisu e-dziecko wyjaśnia to zagadnienie następująco: rodzice są przerażeni chamstwem, agresją i brakiem kultury w szkołach. Narzekają na głupotę, niekompetencję czy schematyczność myślenia i postępowania nauczycieli z dziećmi w szkołach tradycyjnych. Mają dzieci wyjątkowo zdolne, które nudzą się na zajęciach, a ich zainteresowania nie są rozwijane. Chcą by dziecko uczyło się w swoim tempie, a tego, co je szczególnie zainteresuje - w szerszym zakresie niż przewiduje szkolny program nauczania. Argumentują, że dziecko "nudzi się w szkole", "jest nieprzystosowane" albo "nie dogaduje się z kolegami". Chcą, by dziecko zdobywało wiedzę w domowym zaciszu.
Batalia pioniera Ministerstwo Edukacji Narodowej nie prowadzi oficjalnych badań na temat edukacji domowej. Liczba 2 tys. rodzin wynika z nieoficjalnych szacunków dr Marka Budajczaka. To on, wraz z żoną, uchodzą za pionierów homeschoolingu w Polsce. W połowie lat 90-tych postanowili wypisać dwójkę swoich dzieci ze szkoły. Uznali, że edukacja domowa będzie bardziej efektywna – Nie zamierzaliśmy podważać kompetencji nauczycieli, nie chcieliśmy nikogo obrażać. Doszliśmy po prostu do wniosku, że sami jesteśmy w stanie uczyć nasze dzieci przynajmniej tak samo dobrze – mówią po latach Budajczakowie.
Co o homeschoolingu mówią badania?
Amerykański instytut NHERI sprawdził wiedzę i umiejętności dzieci od wieku przedszkolnego do 17 roku życia. Okazało się, że uczniowie szkół państwowych uzyskali ok. 50 proc. punktów możliwych do zdobycia, szkół prywatnych ok. 65-75 proc, a dzieci uczone w domu 75-85 proc. Te ostatnie znacznie lepiej wypadały też na egzaminach wstępnych na studia. CZYTAJ WIĘCEJ
Swoją batalię z oświatą toczyli przez 12 lat, ale jak dziś twierdzą – było warto. – Przez lata spotykaliśmy się z ledwie skrywaną niechęcią otoczenia. Ze względu na dzieci nie podjęłam pracy. Istnieje jednak rzecz, dla której warto było przez to wszystko przejść. Kiedy uczyłam Pawła i Emilkę, wiele razy widziałam, jak błyszczą im oczy, jak chłoną każde moje słowo. Nigdy nie przeżyłam niczego piękniejszego – mówi pani Izabela.
Jej dzieci w dorosłym życiu radzą sobie świetnie. Nie wyrosły na egoistów, jak sugerowali nauczyciele w szkole, w której dzieci zaczynały edukację – wręcz przeciwnie: córka uczy języków obcych, syn jest resocjalizatorem.
"Dzieci jak pojemniki. Jak się nie mieści, to kolanem!"
Na podobne efekty domowej edukacji liczy Pani Agata Kuźnicka-Bronik, mama 4-letniego Kazika i ośmiomiesięcznej Ani. Pani Agata zadecydowała niedawno, że będzie uczyć i wychowywać dzieci w domu – sama. Dlaczego? – Chronicznie nienawidziłam podstawówki. Byliśmy w niej szarą masą, która wszystkim przeszkadzała. Nie chcę, by podobny scenariusz spotkał moje dzieci – wyjaśnia w rozmowie z naTemat.
Chcesz uczyć swoje dziecko w domu? Musisz:
– dostać zgodę dyrektora szkoły, w której dotychczas uczyło się Twoje dziecko
– otrzymać opinię z poradni pedagogiczno–psychologicznej
– podpisać oświadczenie, w którym zadeklarujesz, że bierzesz na siebie nowy obowiązek i jesteś świadom uregulowań prawnych
– pospieszyć się – wszelkie formalności musisz załatwić do końca maja roku, w którym dziecko ma zamiar przystąpić do edukacji domowej
Opowiada: – Kiedy patrzę na moich znajomych-rodziców uczniów podstawówki, czy gimnazjum przepełniają mnie trwoga i współczucie. Trwoga, bo okazuje się, że dziś szkoła decyduje o życiu całej rodziny. Dziecko wraca ze szkoły ok. 15-16, je, po czym siada do lekcji, które kończy o 21. Nie, nie siada samo. Siada z mamą/tatą/ciotką właściwą do wykonania danego zadania. Ostatnio pewnemu 12-latkowi odrabialiśmy lekcje w piątkę: trzy osoby dorosłe rozwiązywały ułamki, jedna czytała Robinsona Crusoe, a ja analizowałam zadany na religii fragment Biblii. Z tego samego powodu ogarnia mnie też współczucie – mówi.
Ale ciągnące się godzinami prace domowe to nie wszystko. – Nie odpowiada mi metodologia nauczania przyjęta w polskich szkołach. Dzielenie życia i świata na „przedmioty” oraz traktowanie dzieci jak pojemniki, w których musimy upchnąć jak największą ilość wiedzy. A jak się nie mieści, to kolanem, kolanem! – tłumaczy pani Agata.
O swoim sposobie nauczania mówi: – Wyznaję zasadę "od ogółu do szczegółu". Kiedy spotykamy się z tematem, który Kazia interesuje, przerabiamy go możliwie jak najszerzej, używając przy tym fachowej nomenklatury. Przykład? Sytuacja sprzed roku: – Byliśmy w Białowieży. Pogoda nie dopisywała, było chłodno i mokro. Kazik zafascynował się kopaniem drewnianą łyżką (którą chwilę wcześniej na naszych oczach wykonał łyżkarz w ramach Białowieskiego Szlaku Rękodzieła Ludowego) w błocie. Wykorzystałam tę sytuację aby pobawić się z nim, a przy okazji wytłumaczyć jak powstają rzeki, jeziora, wodospady, zalewy i morza. Syn miał wtedy 3 lata – wspomina.
Pani Agata ma jednak świadomość, że czasem bywa niekonsekwentna, a jej wiedza, gdy Kazik będzie szykował się do liceum, może okazać się niewystarczająca. Dlatego na polską oświatę się nie obraża. Posłała syna do przedszkola ("Ale prowadzonego według filozofii i metod edukacyjnych Marii Montessori"), pośle też do liceum. Natomiast szkołę podstawową Kazio spędzi więc w domu – z rodzicami i młodszą siostrą.
Nauczanie domowe można zacząć w każdym momencie podstawowej edukacji dziecka, a kiedy się je rozpocznie, nie trzeba go kontynuować aż do ukończenia szóstej klasy szkoły podstawowej CZYTAJ WIĘCEJ
Pewnych rzeczy dzieci nauczą się tylko w szkole
O nauczanie dzieci w domu spytaliśmy psycholog dziecięcą Katarzynę Wyszyńską. – Jestem absolutnie przeciwna – mówi stanowczo. Tłumaczy:
– Szkoła to nie tylko nauka dodawania i odejmowania, czy poprawnego pisania. Szkoła uczy dzieci umiejętności miękkich, niezwykle cenionych w dorosłym życiu, np. przez pracodawców. Uczy także relacji społecznych – empatii, asertywności, pracy w grupie, współdziałania – ale nie rywalizacji. Tego dzieci nie nauczą się z rodzicem w domu – dodaje.
Jej zdaniem dzieci i tak spędzają zbyt dużo czasu same – w wolnym czasie grają na tablecie, godziny spędzają przy komputerze. – A co jeśli zabierzemy im te kilka godzin dziennie, które mogłyby spędzić wśród rówieśników? Przynajmniej w szkole powinny przebywać ze sobą – wyjaśnia Wyszyńska. – Wiedzę można przekazać stosunkowo łatwo. Zaszczepić umiejętności społeczne – już nie – kończy.
Socjalizacja to koronny argument przeciwników edukacji domowej. Trudno odmówić im racji, ale...
– Uważam, że od indywidualnego potraktowania tej kwestii zależy, czy dziecko będzie umiało się ułożyć z innymi w życiu czy też nie. Znam rodziny, które spotykają się na wspólne lekcje i w ten sposób nadrabiają braki w kontaktach z innymi młodymi ludźmi. Inni opowiadają, że więcej w szkołach (zwłaszcza gimnazjum) jest złych wzorców, które dzieci między sobą rozpowszechniają, niż tych pozytywnych – tłumaczy pani Agata.
Kto więc w tym "sporze" ma rację – rodzice, czy psychologowie? Wygląda na to, że... i jedni, i drudzy. Najważniejsze, by na tej batalii (dyskusji) wygrały dzieciaki – i psychologom, i rodzicom chodzi w końcu o ich dobro.
To, co się stało w Polsce na temat edukacji domowej jest prawdziwym powstaniem, wyjściem z podziemia, przełamaniem bezdusznej bariery biurokratyczno-prawno-administracyjnej, która nie dopuszczała do siebie myśli, by rodzina mogła działać jako samodzielny podmiot edukacyjny