Mimo że państwo wydaje na kulturę rocznie 10 miliardów złotych, artyści są zgodni: kultura w Polsce jest niedofinansowana. Komu zabrać, żeby znalazły się na nią pieniądze? - Najchętniej wszyscy zabieraliby politykom, ale kolejka jest długa - mówi posłanka Iwona Śledzińska-Katarasińska, przewodnicząca sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu.
Ile pieniędzy rocznie Polska przeznacza na kulturę?
Iwona Śledzińska-Katarasińska: Choć trudno w to uwierzyć, a już na pewno nie wierzą ludzie kultury, rocznie wydajemy na kulturę około 10 miliardów złotych. Problem w tym, że większość instytucji i działalności kulturalnej przekazaliśmy samorządom. 80 procent wydatków na "czystą" kulturę i ochronę dziedzictwa, nie licząc szkolnictwa artystycznego za które w całości odpowiada minister, pochodzi z budżetu samorządów. Te zaś jak to samorządy, lepiej lub gorzej wywiązują się z tych powinności.
Na poziomie aspiracji wszyscy kulturę kochamy. Jesteśmy dumni z naszych muzeów, teatrów, filharmonii, marzą nam się festiwale i różnego rodzaju przeglądy, ale pieniędzy od tego nie przybywa - stąd nieustanna frustracja środowisk, które zgodnie ze swoim charakterem pulsują ogromem pomysłów i inicjatyw.
Te 10 miliardów to według pani dużo? Wystarczające, tylko źle zagospodarowane środki?
No właśnie, ani dużo ani mało, ale nieporównanie więcej niż jeszcze parę lat temu. Budżet samego ministerstwa m.in. dzięki środkom europejskim, bez mała podwoił się. Po raz pierwszy od dziesięcioleci inwestujemy w bazę materialną instytucji kultury, rozwijamy sieć szkół artystycznych, budujemy obiekty na miarę XXI wieku (jak choćby Opera Podlaska), rozbudowujemy wyższe szkoły artystyczne. Gdy jednak spojrzymy na ten wysiłek z punktu widzenia potrzeb i twórczych możliwości - zawsze będzie za mało. Tym bardziej, że obok kultury - nazwijmy to tak - instytucjonalnej powstał ogromny ruch kultury alternatywnej, offowej, społecznej. To naturalne w społeczeństwie cywilizacyjnie dojrzałym, a takim się stajemy. Tyle że ta działalność również wymaga pieniędzy, i to niemałych.
Jakie możliwości zdobycia dofinansowania dla swoich projektów mają artyści?
Zarówno na szczeblu krajowym, jak i lokalnym istnieje system grantów. Samorządy regulują jego realizację według własnych indywidualnych zasad. Minister rokrocznie ogłasza listę programów operacyjnych i przeprowadza dwa razy do roku nabór aplikacji rozpatrywanych nie przez urzędników ministerialnych lecz gremia artystyczne, które z reguły gromadzone są wokół instytutów branżowych. Jest to system bardzo dobrze oceniany, tyle tylko, że udaje się pozytywnie zaopiniować 1/10 wniosków. Fundusz Promocji Kultury - najpoważniejsze źródło finansowania tych programów - zależy od wpływów z Totalizatora Sportowego. I choć mówimy tu o dziesiątkach, jeśli nie setkach milionów złotych, to jak widać ludzie kultury oczekują kolejnych miliardów.
To złe? Państwo przecież też zarabia na kulturze – imprezy to zyski, to miejsca pracy.
Na imprezach państwo raczej nie zarabia. Zarabiają wykonawcy, organizatorzy jeśli są to imprezy komercyjne. Licząc globalnie, oczywiście liczą się i miejsca pracy i dochody, a właściwie podatki od nich. Ba - mówi się nawet, że kultura generuje parę procent PKB. Tylko nie przemysł kultury czyli reklama, moda, wydawcy komercyjni, nadawcy komercyjni występują o granty i subwencje, a właśnie twórcy, młodzi artyści, organizacje społeczne, samorządy. Jednym słowem kto inny zarabia, a kto inny jest skazany na pieniądze budżetowe...
Co jest najbardziej palącym problemem polskiej kultury? Niektórzy twierdzą, że to właśnie brak pieniędzy, inni że podziały polityczne, które odbijają się w sposób bezpośredni na kulturze, hamują jej rozwój.
Odrzucam tezę o podziałach politycznych. Oczywiście poszczególne ugrupowania polityczne uważają, że to ich koncepcja działalności kulturalnej powinna być realizowana przez państwo. Tyle tylko, że to rządzący, a nie opozycja biorą odpowiedzialność za całokształt funkcjonowania tego państwa. Pieniądze? Zważywszy na to co powiedziałam wcześniej można by uznać, że brak pieniędzy jest najpoważniejszym problemem. Ale jest to brak nieco iluzoryczny, bo jak uczy doświadczenie nie ma takich sum, które usatysfakcjonowałyby wszystkich. Więc obok pieniędzy polska kultura cierpi na brak dobrej organizacji, zwłaszcza na szczeblu instytucji, umiejętności znalezienia się w gospodarce rynkowej i pewnego rodzaju apatii obywatelskiej. Doskonale wiemy, że nie wszystkie samorządy potrafią wybrać między czymś tam a kulturą. Ilu jednak twórców decyduje się powalczyć o mandat radnego i w tym samorządzie powalczyć o kulturę?
Ze strony artystów brakuje propozycji sensownych rozwiązań dla polskiej kultury? Częściej narzekają niż działają?
Propozycje są, ale w końcu wszystkie sprowadzają się do oczekiwania - potrzeba więcej pieniędzy. Ja nawet się z tym zgadzam: potrzeba.Tylko nie zgadzam się z filozofią: minimum wysiłku, maksimum pretensji.
Która dziedzina kultury wymaga teraz najpilniejszego i i największego dofinansowania?
Bezsprzecznie najbardziej niedoinwestowaną dziedziną jest ochrona zabytków, a szerzej - rewitalizacja zabytkowej przestrzeni. Nie dlatego, że ktoś nie docenia naszego dziedzictwa, tylko to są ogromne koszty i fatalna przeszłość. 80-100 milionów złotych rocznie w budżecie ministerstwa i 30-40 milionów złotych na ochronę zabytków Krakowa, to kropla w morzu potrzeb. Kolejna luka to działalność programowa instytucji kultury. Mamy ich w Polsce około 16 tys. Ponad połowa to biblioteki. Jakoś starcza na utrzymanie, płace, ale ciągle mamy za mało pieniędzy na samą aktywność. Środowisko chciałoby więcej premier, więcej koncertów, bogatszych zbiorów w muzeach i bibliotekach, a tu kołdra krótka.
Oczywiście rodzi się pytanie - czy tak właśnie poprzez utrzymywanie instytucji i etatyzację zatrudnienia da się kulturę rozwijać? I jak to pogodzić z tym całym ruchem fundacji, stowarzyszeń, grup artystycznych, czyli potrzebami kultury pozainstytucjonalnej? W bardzo bogatym państwie chyba by się to udało, ale my jesteśmy ciągle państwem na dorobku. Dlatego m.in. polska kultura ciągle w minimalnym zakresie korzysta z dość naturalnego dla bogatszych społeczeństw źródła finansowania, jakim są indywidualne wydatki obywateli i prywatny mecenat tudzież sponsoring.
Sytuacja finansowa naszych artystów w porównaniu z innymi krajami UE jest dużo gorsza?
Odpowiedź na to pytanie może być wypadkową wszystkich poprzednich. Wielcy, uznani, twórcy przez duże T mają się równie dobrze, jak podobni im na całym świecie. Przynajmniej proporcjonalnie do przeciętnej stopy życiowej obowiązującej tu i tam. Gwiazdy i gwiazdeczki kultury masowej - podobnie. A co z środkiem? No właśnie - tu jest problem. W "budżetówce" - a to są właśnie te zajęcia dające ubezpieczenia, emerytury i cały ten system socjalnej pewności - zawsze będzie tyle pieniędzy, ile skapnie z naszych podatków. Więc te inne wymarzone systemy to uzupełnienie mecenatu państwa mecenatem prywatnym, rozwój rynku sztuki i uświadomienie sobie, że kultura nie może być wolna od ekonomii. Ten ostatni obowiązek spoczywa w równym stopniu na państwie, jak na ludziach przyznających się do pracy "w kulturze".
Jest szansa, że artystów obejmie w najbliższej przyszłości jakiś system ubezpieczeń społecznych?
Ci zatrudnieni korzystają z powszechnego systemu. Pozostali teoretycznie powinni ubezpieczać się indywidualnie. Rozumiem, że znów powiedzą: a z czego. Nie mam zwyczaju odbijania piłeczki, ale może jest to dobre pytanie do stowarzyszeń twórczych i organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi i prawami pokrewnymi. Jak do tej pory i jedni i drudzy uważają, że to państwo, czyli budżet powinno się tym zająć. I znów stajemy przed dylematem: komu zabrać, by tu dodać. Najchętniej wszyscy zabieraliby politykom. Proszę bardzo. Uprzedzam tylko, że kolejka do każdej wygospodarowanej złotówki długa, oj długa.