Dziś trudno uchwycić swój rozmiar.
Dziś trudno uchwycić swój rozmiar. Fot. Annemiel/ http://www.flickr.com/photos/annemiel/2921590601/ CC BY
Reklama.
Przymierzanie ubrań to katorga. Na wieszaku ciuchy zawsze wyglądają pięknie, ale kiedy je zakładamy rzadko kiedy pasują. Nawet jeśli góra się zgrała, to na dole coś wisi, albo na odwrót. Pół biedy kiedy kupujemy w sklepie, gdzie numeracja jest podana w jasny sposób i poruszamy się w klarownym świecie „S”, „M” i „L”. Trudniej jest kiedy trafimy do sklepu z włoską odzieżą, gdzie rozmiary zaczynają się od 40-stki, albo do angielskiego, gdzie z kolei rozmiary są jednocyfrowe. Problem stanowi nie tylko „numerek” przy metce, ale też krój. Niemki, Szwedki czy Dunki są zwykle bardziej postawne, dlatego ubrania marek pochodzących z tych krajów często są zbyt obszerne. Z kolei Francuzki, Hiszpanki czy Holenderki są smukłe i wysokie. Kupowanie spodni w ich sklepach zwykle wiąże się ze skracaniem nogawek. Jeszcze innych problemów dostarcza moda brytyjska, która z nijak się ma do naszych, polskich standardów.

Konsumenci co raz częściej buntują się przeciwko produkcji ubrań dla idealnych ludzi, którzy umówmy się, nie istnieją. Ostatnie badania w Meksyku pokazują, że co drugi klient żali się na ubrania, które może dostać w popularnych sklepach. Ten fakt nie może dziwić. Przeciętna Meksykanka w przedziale wiekowym 18-25 lat mierzy zaledwie 160 cm, przy wadze 62 kilogramy. Kobiety tam są więc dość niskie, w porównaniu do Europejek, i raczej pulchne.
Polki też nie mają łatwo w sklepach. W większości zachodnich marek ubrania są dla nas zbyt szczupłe w biuście i za długie. Dlatego większość sklepów oferuje darmowe przeróbki krawieckie, które są kompromisem, ale nie idealnym rozwiązaniem. Wiadomo, że skracając, zwężając czy jakkolwiek przerabiając ubranie zmieniamy jego fason, gubiąc po drodze często to, co było w nim najciekawsze. Wydaje się więc, że najlepszym rozwiązaniem byłoby, popularne dawniej w Polsce, szycie na miarę. Niestety cena takiego ubrania, jest znacznie wyższa od tej w sieciowym sklepie.
Oczywiście przymierzać można do skutku, licząc na to, że w końcu coś się trafi. Gorzej jeśli zakupy robimy w internecie. Tu nie ma możliwości próbowania i trzeba ślepo kierować się numerkiem przy metce. Na szczęście większość sklepów internetowych zamieszcza na swoich stronach tabele, które są pomocne przy wyborze ubrania. Warto jednak nauczyć się podstawowych zasad, które pomogą w określeniu właściwego rozmiaru.
Brytyjskie rozmiary ubrań podawane są w calach (1 cal = 2,54 cm), polskie zaś – w centymetrach. W związku z tym nasze 36 to brytyjskie 8, 38 to 10 i tak dalej. Można łatwo to zapamiętać, odejmując od polskiego rozmiaru 30 i dodając dwa. Francuska i włoska rozmiarówka jest z kolei zaniżona. Jeśli nosisz rozmiar 36 to w Paryżu kupisz 38, natomiast w Rzymie aż 44. Trochę to przygnębiające, kiedy nasze małe rozmiary urastają nagle do dużych cyfr. Plusem takiej rozmiarówki jest fakt, że we Włoszech czy Francji, można kupić ubrania w nietypowych, małych rozmiarach. Podobnie wygląda to w USA, gdzie rozmiar zaczyna się od numeru 00 czyli naszego XXS. Oczywiście nie można zapominać, że to co u nas jest „L” na drugim kontynencie zwykle jest „S”. W dobry nastrój wprowadzą nas też niemieckie rozmiary, które z kolei są odrobinę zawyżone. Tamtejsze 38 odpowiada naszemu 36 a czasem nawet 34.
Niestety dobrany rozmiar to tylko połowa sukcesu. Żeby dobrze wyglądać, trzeba trafić z fasonem, kolorem i materiałem. Zakupy w internecie nie ułatwiają tej kwestii. Na ekranie monitora wszystko jest spłaszczone i nijakie. Za to ceny o wiele niższe, tym bardziej, że właśnie zaczęły się śród-sezonowe wyprzedaże. Jeśli więc nawet numerek przy metce będzie zły, to niech chociaż ten na rachunku będzie znośny. Przerabianie to przecież też zabawa.