Sojusz Lewicy Demokratycznej zgłosił w Sejmie projekt ustawy, który rozszerza katalog obiektów, w których nie można prowadzić kampanii wyborczej, o kościoły i związki wyznaniowe. Jednak o ile nie ma wątpliwości, że świątynia to nie miejsce na agitację, o tyle ustawowy zakaz w tej sprawie to wylewanie dziecka z kąpielą. Ustanowiony, doprowadziłby do absurdalnych sytuacji. – Na przykład takich, że chętni rozgłosu młodzi SLD-owcy chodziliby po kościołach i donosili na każde "podejrzane" słowo księdza – mówi naTemat Marek Zając z "Tygodnika Powszechnego".
W środę w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie projektu autorstwa posłów SLD. Doszło do awantury: posłowie PiS i Solidarnej Polski krzyczeli o cenzurze jak za komuny i naruszaniu autonomii Kościoła. Lewica odpowiadała przypomnieniem, że to wierni skarżą się na polityczne zaangażowanie księży, a więc projekt jest tylko reakcją na te głosy. Poseł rządzącej PO uznał zaś pomysł za "interesujący" i wart dyskusji w komisjach.
Grzywna za politykę w kościele
– Zgłosiliśmy ten projekt, bo z jednej strony mamy obowiązującą w Polsce zasadę rozdziału Kościoła od państwa, a z drugiej, szczególnie podczas samorządowych wyborów, księża notorycznie angażują się po stronie polityków. Dlatego pod hasłem uwolnienia kościołów od polityki chcemy wprowadzić ten zakaz – tłumaczy w rozmowie z naTemat Dariusz Joński, rzecznik klubu SLD.
– W prawie mamy wyraźnie powiedziane, że nie można prowadzić agitacji w instytucjach publicznych, takich jak urzędy, szkoły czy jednostki wojskowe. Więc dlaczego nie dołączyć do tego kościołów i nie wprowadzić dla księży tej samej sankcji jak w tamtych wypadkach, czyli grzywny? – pyta.
Bardzo wymowne jest jednak to, że przeciwko rozwiązaniom zaproponowanym przez SLD-owców protestują zarówno "ultrakatolicy", jak i osoby bardzo krytycznie patrzące na Kościół. W tym pierwszym przypadku argument jest taki, że duchowni, tak jak inni obywatele, mają prawo wskazywać, na kogo głosują.
Dobrze obrazuje to wypowiedź posła PiS Stanisława Ożoga z naszego artykułu o "cudu w Jarosławiu". – Nie spotkałem jeszcze księdza, który byłby pozbawiony praw publicznych. Jakim prawem ktoś zabrania mu posiadania własnych poglądów i wypowiadania ich? Dobrze, że przynajmniej podkarpaccy księża nie dają zamknąć sobie ust – stwierdził parlamentarzysta.
Wbrew konstytucji i logice
Po drugiej stronie jest kompletnie inne założenie. Mianowicie, że agitacja w kościołach to rzecz naganna, ale propozycja ustawowych regulacji w tej kwestii bardziej szkodzi niż pomaga "sprawie". – Ten projekt jest dziwactwem sprzecznym z konstytucją. SLD mogłoby trochę pomyśleć o bardziej liberalnym nastawieniu, bo w tej chwili przybiera gębę partii autorytarnej późnego PZPR-u – mówi wprost prof. Tadeusz Bartoś, filozof.
– Problemem jest niejasna relacja państwo - Kościół, bo to są formalnie odrębne organizacje, ale ta odrębność nie jest zachowywana. Konkordat, lekcje religii w szkołach - to są tematy, z którymi trzeba się zmierzyć. Akcja SLD jest nietrafna i wynika ze złej diagnozy problemu. A że agitacja w kościołach ludzi denerwuje, to politycznie bardzo łatwo można w nią dmuchać – ocenia.
I tak chyba trzeba ten ruch SLD interpretować. Do tej pory to partia Palikota dominowała na antyklerykalnym odcinku. Proponując zakaz agitacji Sojusz może więc przejąć inicjatywę. Tyle że, na co wskazuje prof. Bartoś, jednocześnie naraża się na oskarżenia o autorytarne zapędy.
– Gdyby kościoły były państwowe, to co innego, ale przecież mamy tu do czynienia z miejscami prywatnymi. Oczywiście Kościół katolicki ma własne regulacje prawne, które zakazują stawania po jednej stronie i one są bardzo często łamane. Ale to nie ma nic do zakazu ustawowego. Mnóstwo rzeczy nam się w Polsce nie podoba. Ale czy trzeba ich wszystkich zakazać? – pyta filozof.
Księża na celowniku
Marek Zając, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego", na pytanie o zakaz agitacji reaguje podobnie. Od razu zaznacza, że w świątyniach nie powinno być miejsca na politykę. – Niedopuszczalne jest wskazywanie jakiegoś kandydata czy partii. W najlepszym interesie samego kościoła jest, by z takimi przypadkami walczyć. Natomiast wiadomo, że projekt posłów SLD to tylko polityczna piana, która niczemu nie będzie służyć – stwierdza.
Jednocześnie wskazuje też na kolejny problem z hipotetycznym zakazem – tym razem praktyczny. Bo kto dokładnie zdefiniuje, co znaczy "agitacja"? I jak w ogóle w tym przypadku wyegzekwować przepisy? – Ja akurat nigdy nie spotkałem się z przypadkiem, gdy ktoś wskazywał z ambony na konkretnego kandydata, ale były przypadki sugerowania, na jaką partię oddać głos. Tyle że wszystko między wierszami, więc trudno jednoznacznie powiedzieć: "to była agitacja" – podkreśla mój rozmówca.
– Ewentualny zakaz agitacji stworzyłby zagrożenie, że jakiś młody aktywista SLD, który chciałby znaleźć się na czołówkach serwisów internetowych, w niedzielę pokrążyłby po kościołach i szukał dziury w całym. Posypałyby się donosy – przestrzega.
Poseł Dariusz Joński pozostaje jednak niewzruszony. Zapowiada, że w piątek, kiedy posłowie będą decydować, czy przepuścić projekt do dalszych prac, SLD będzie miał sojuszników. – Paradoksalnie Platforma nas popiera, a PSL da posłom dowolność. Najbardziej dziwi mnie, że przeciwny jest Twój Ruch, który twierdzi, że to zbyt duża ingerencja państwa... – ubolewa.