Czy Donald Tusk żartował z Władimirem Putinem zaraz po katastrofie smoleńskiej? Takie pytanie stawia "Do Rzeczy" publikując zdjęcia z tamtego dnia. – Nikt nie ma prawa osądzać czyichś emocji, czyichś intencji na podstawie nawet kilku fotografii – mówi w "Bez autoryzacji" Paweł Kowal, który był wtedy na miejscu i rozmawiał z Władimirem Putinem.
W jakim nastroju byli 10 kwietnia 2010 roku Donald Tusk i Władimir Putin? "Do Rzeczy" publikuje zdjęcia, na podstawie których twierdzi, że byli zadowoleni i żartowali.
Ciągle domagam się, by poważnie dyskutować na temat naszego przygotowania prawnego i wniosków, jakie wyciągnęliśmy z katastrofy smoleńskiej. To jest ciągle nieodrobiona lekcja. Politycy nie chcą o tym mówić, także część komentatorów ucieka od poważnego podejścia do tego tematu, a bardzo wiele rzeczy, które były związane z przyczynami katastrofy, nie zostało usuniętych – czy to z polskiego systemu prawnego, czy całkowicie technicznych kwestii, jak zakup odpowiednich samolotów.
Jeśli w miejsce poważnej dyskusji wchodzi analiza min na fotografiach, to zaczyna się problem. Nikt nie ma prawa osądzać czyichś emocji, czyichś intencji na podstawie nawet kilku fotografii. A z punktu widzenia politycznej, opozycyjnej krytyki dużo bardziej skuteczne jest pytanie w jakim stopniu Rosja, w jakim stopniu Polska były prawnie przygotowane do prowadzenia śledztwa. I pod tym względem Polska wypada źle i warto się na tym skoncentrować.
Jak pan pamięta rozmowy z tamtego wieczora?
Nie rozmawiałem wtedy chyba z Donaldem Tuskiem, tylko z Władimirem Putinem. Ale to nie był czas, żeby analizować jego nastroje. Był spokojny, skupiony, zachowywał się tak jak ludzie, którzy dowiedzieli się o dużej tragedii. Jaki można mieć nastrój, kiedy dowiedziało się o katastrofie? Zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie to może mieć dla Rosji, jako kraju, w którym są niebezpieczne lotniska, serwisowano samolot. Był skoncentrowany na tym, by od strony prawnej i logistycznej Rosja jak najlepiej wypadła.
Przejdźmy to bieżących wydarzeń. Z jednej strony Ukraińcy protestują i domagają się integracji, a z drugiej Janukowycz podobno wzmocnił swoją pozycję wewnętrzną, odstępując od podpisania umowy stowarzyszeniowej. Jakie są prawdziwe nastroje społeczeństwa?
To pewnie zależy od tego, na których Ukraińców spojrzymy. Na pewno można powiedzieć o faktach. W ostatnich wyborach tylko komuniści byli przeciwko integracji europejskiej i zdobyli bardzo słaby wyniki. Pozostałe partie w ukraińskim parlamencie, czyli Partia Regionów i duże partie opozycji, czyli Batkiwszczyna, UDAR i Swoboda deklarują proeuropejskie nastawienie, miały to w programie i obiecały to wyborcom.
Z tego punktu widzenia ten nagły zwrot prezydenta Janukowycza jest absolutnie niezrozumiały. Jestem absolutnie przekonany, że część wyborców, także Partii Regionów, wzięła za dobrą monetę to co obiecywali liderzy rządu w ostatnich miesiącach. A to było jednoznaczne i wskazywało na wybór proeuropejski. Jeszcze kilka miesięcy temu na spotkaniu posłów Partii Regionów Janukowycz mówił, że jeśli ktoś jest przeciwko rozwiązaniu proeuropejskiemu, powinien wyjść z sali. I nikt nie wyszedł.
Były bardzo wiarygodne sygnały, że nastawienie rządu jest proeuropejskie. Umowa była znana od roku, była parafowana przez rząd ukraiński i przyjęta dwa miesiące temu. Ten nagły zwrot w moim przekonaniu, jeśli nie teraz, to za dwa-trzy lata, przynieść poważne kłopoty dla władz w Kijowie i na naciskających na nie władz w Moskwie.
Pomysł, że Ukrainę przykryje się czapkami z Kremla tak jak Białoruś jest absolutnie chybiony. Ukraińcy w o wiele trudniejszych okolicznościach sobie na to nie pozwalali i teraz też sobie na to nie pozwolą. Jeśli mówić generalnie, to nastroje na Ukrainie są proeuropejskie.
Jak duża jest determinacja protestujących? Czy one nie wygasną za kilka dni?
Nawet jeśli tak by się stało, nawet jeśli Janukowycz zdecyduje się nie podpisywać umowy w Wilnie, sprawa wróci w następnych wyborach. Paradoksalnie im większe dzisiaj zwycięstwo Kremla, tym bardziej jest ono pyrrusowe.
Rosja nie jest w stanie zaoferować Ukrainie lepszych warunków modernizacyjnych niż Unia Europejska, a rozczarowanie będzie większe. Tak jak presja społeczna skierowana przeciw Rosjanom. Dzisiaj każda godzina protestów działa na korzyść konkurentów prezydenta Janukowycza i zwycięstwa w najbliższych wyborach Witalija Kliczki.
Opozycja ma problemy z porozumieniem. Sam Kliczko i jego UDAR są w stanie przeciwstawić się Janukowyczowi i Partii Regionów?
Problem jednoczenia się opozycji występuje zawsze, kiedy ona jest wyraźnie niedowartościowana i władza ma dużo możliwości nacisku, a opozycja mniej. Ale Ukraina ma swoją specyfikę polityczną, potrafi się obudzić, tak jak w 2004 roku. Jestem przekonany, że w kluczowym momencie Ukraińcy postawią na jedną z partii opozycyjnych, a inne się do tego przyłączą i tak jak w 2004 roku przełom europejski jest dla mnie absolutnie oczywisty.
Jak ocenia pan misję Aleksandra Kwaśniewskiego i Pata Coxa? Zwrot Janukowycza to po części ich porażka.
Nie, to nie jest porażka Kwaśniewskiego i Coxa. Oceniam ją pozytywnie, bo pozwoliła w spokoju dokończyć negocjacje i rozwiązać wiele problemów politycznych między Unią a Ukrainą, a jednocześnie ugrać sporo w sprawie Julii Tymoszenko i innych członków poprzedniego rządu, którzy znaleźli się w więzieniu.
Ta misja miała konkretne efekty, nie tylko ogólnopolityczne. Na przykład wyjście z więzienia Jurija Łucenki, fakt, że Julia Tymoszenko znalazła się w szpitalu poza kolonią karną, a nie więziennym czy wyjście mniej znanych członków jej rządu, by mogli odpowiadać na zarzuty nie z więzienia albo być zwolnieni z odpowiedzialności.
Trzeba podkreślić, że to była bardzo pracowita misja. Kilkadziesiąt wyjazdów, setki spotkań i godzin rozmów. Bilans tej misji jest jednoznacznie pozytywny, chociaż oczywiście jest tak, że jeśli nie ma tego głównego celu, czyli Julia Tymoszenko pozostaje w szpitalu koło więzienia, to jest pokusa u polityków, by mówić, że misja się nie udała. Ale to byłoby podejście nadto emocjonalne.