Polscy naukowcy nie zamierzają pozostawić sprawy Smoleńska w rękach specjalistów z zagranicy. Po tym, jak tym tematem zajął się prof. Wiesław Binienda z University of Akron, teraz konkurencyjne śledztwo naukowe chce przeprowadzić grupa badaczy z Uniwersytetu Warszawskiego.
Na stołecznej uczelni znalazło się podobno aż osiemnastu naukowców chętnych do zweryfikowania, jak naprawdę doszło do tragicznych wydarzeń pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku. Ich głównym zarzutem pod adresem oficjalnych ustaleń ma być to, iż w trakcie badania przyczyn katastrofy prezydenckiego samolotu nie sięgnięto po najprostsze metody badawcze. Uważają również, iż zaniedbane zostały procedury. Uniwersytet Warszawski wkracza więc w śledztwo ze specjalistami, reprezentującymi całą gamę najważniejszych dziedzin nauki. W grupie znajdują się bowiem matematycy, fizycy, a nawet chemicy, którzy chcą zbadać mechanikę wypadku Tu-154M sprzed dwóch lat. Mają temu służyć dobrze znane naukowcom metody badawcze, zamiast idei przygotowanych specjalnie na potrzeby Smoleńska.
Dotąd największy wkład naukowy w wyjaśnienie przebiegu katastrofy próbował wnieść prof. Wiesław Binienda - naukowiec polskiego pochodzenia ze Stanów Zjednoczonych. Zakwestionował on wyniki badań ekspertów Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Podczas prezentacji swoich badań na specjalnej telekonferencji, która odbyła się w Sejmie w listopadzie ubiegłego roku, prof. Binienda postawił tezę, iż skrzydło Tu-154M nie powinno w zderzeniu z brzozą ulec takiemu uszkodzeniu, jakie opisują oficjalne ustalenia. Jego zdaniem, oderwany fragment powinien zostać znaleziony nie 111 m od drzewa, a maksymalnie 12 m od niego.
Choć jego badania spotkały się z wieloma zarzutami o wykorzystanie niewłaściwych metod, na początku bieżącego roku analiza została włączona do materiału dowodowego w śledztwie prokuratury wojskowej w sprawie przyczyn katastrofy.