Chorwacja wielu osobom kojarzy się tylko z wakacyjnymi wyjazdami. To w końcu najpopularniejszy kierunek podróży polskich turystów. Jednak od kilku dni ku satysfakcji polskiej prawicy o tym kraju mówi się dużo w kontekście referendum, w którym obywatele opowiedzieli się za definicją małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety. Czy to dowód, że Chorwaci są w awangardzie europejskiej "konserwatywnej rewolucji"?
W niedzielę Chorwaci ruszyli do urn, by wypowiedzieć się na temat pomysłu stowarzyszenia „W imię rodziny”, które zaproponowało, by wprowadzić do konstytucji zapis jednoznacznie określający rodzinę jako związek kobiety i mężczyzny. Chorwaci poparli ten pomysł – 66 proc. uczestników referendum powiedziało mu “tak”.
Fakt ten został z ogromnym entuzjazmem przyjęty w Polsce przez konserwatywne media i takich polityków, jak Marek Jurek czy Artur Górski.
– W chorwackim referendum wygrała rodzina, zwyciężyła normalność – mówił poseł PiS “Frondzie”.
– Prawica Rzeczypospolitej wyraża wielkie uznanie i wdzięczność społeczeństwu Chorwacji za zdecydowaną obronę w referendum narodowym społecznej roli rodziny i etyki życia rodzinnego – pisał Marek Jurek. W ten właśnie sposób Chorwacja, na co dzień kojarzona przez Polaków chyba głównie z ulubionym miejscem letnich wyjazdów, w prawicowej publicystyce urosła do rangi wzoru i swoistego “konserwatywnego raju” w “lewackiej Unii”. Czy słusznie?
Fakt, że takie społeczeństwa jak chorwackie są bardziej konserwatywne niż liberalny Zachód Europy, jest dość oczywisty. O tym, że mieszkańcy Bałkanów są bardziej przywiązani do tradycji czy religii, świadczą choćby badania Eurostatu dotyczące stosunku do homoseksualności, aborcji czy in vitro.
Często twierdzi się, że właśnie mocna pozycja religii (czy to katolickiej, prawosławnej, czy islamu) przez lata konserwowała na Bałkanach tradycyjny światopogląd. O tym, jak długo był on silny, niech świadczy fakt, że nawet w socjalistycznej Jugosławii do lat siedemdziesiątych jednopłciowe stosunki seksualne były zabronione przez prawo.
Mówiąc o Bałkanach niemal zawsze wspomina się też silne w tym rejonie nacjonalizmy, które eksplodowały podczas rozpadu Jugosławii, wikłając region w długą wojnę, a także na wiele lat zatruwając umysły ludzi niechęcią do wszelkich "innych". Echo tych negatywnych emocji miałoby dziś rezonować w postaci rzekomej "bałkańskiej homofobii".
Ale ten obraz Bałkanów, czy samej tylko Chorwacji, wcale nie jest tak jednoznaczny. Weźmy choćby prezydenta Ivo Josipovicia, który otwarcie wspiera parady chorwackich środowisk LGBT. Czy ktoś wyobraża sobie, żeby takie stanowisko zajął Bronisław Komorowski?
O niedzielne referendum oraz o to, czy Chorwaci są konserwatywnym społeczeństwem, zapytaliśmy dr hab. Jędrzeja Paszkiewicza z Zakładu Bałkanistyki Instytutu Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Chorwaci w niedzielnym referendum opowiedzieli się za tym, by na poziomie konstytucji zdefiniować małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. Niektórzy liberalni komentatorzy twierdzą, że to dowód na “konserwatywną rewolucję”, jaką przechodzi ten kraj.
Dr hab. Jędrzej Paszkiewicz: Byłbym ostrożny z tak daleko idącymi ocenami. Z pewnością jednak wynik tego referendum pokazuje, że społeczne nastroje w Chorwacji przechylają się w kierunku wartości i poglądów konserwatywnych.
Dlaczego tak się dzieje?
Ma to bliski związek z sytuacją gospodarczą kraju, która nie jest dobra. Chorwacja ma jeden z najwyższych w Unii Europejskiej wskaźników bezrobocia, w niektórych regionach sięgający 20 proc. Frustracja tym faktem i rozczarowanie rządami socjaldemokratów są pożywką dla prawicowej opozycji, która skutecznie owo zniechęcenie kanalizuje, np. wspierając takie inicjatywy jak niedzielne referendum. Wypowiadając się przeciw popieranej rzekomo przez lewicę “europejskiej zgniliźnie obyczajowej”, prawica może jednocześnie sugerować, że rządzący nie zajmują się problemami gospodarczymi.
Czy w kampanię przedreferendalną angażował się też Kościół Katolicki?
Tak. Zajął w tej sprawie wyraźne stanowisko: w kościołach odczytano list duszpasterski skierowany do wiernych, w którym jednoznacznie wspierano referendum i pomysł wpisania definicji małżeństwa do konstytucji.
Czy Chorwaci są generalnie religijni?
Ok. 90 proc. uważa się za katolików, można więc powiedzieć, że po tym względem przypominają Polaków. Podobnie chyba jest z obyczajowością, stosunkiem do rodziny, itd. Ale referendum pokazuje pewne geograficzne zróżnicowanie w tej kwestii – Istria i Gorski Kotar, czyli tereny położone przy granicy ze Słowenią, zagłosowały inaczej niż reszta kraju, wypowiadając się przeciw inicjatywie stowarzyszenia „W imię rodziny”.
Mówił pan, że liberalne ostrzeżenia o “konserwatywnej rewolucji” są przesadzone. A jak skomentuje pan entuzjastyczną reakcję prawicowych mediów, które piszą o tym, że Chorwaci “obronili małżeństwo”, “wybrali normalność”, “przeciwstawili się niszczeniu moralnych fundamentów naszej cywilizacji”? Prawica zdaje się dziś stawiać Chorwację za wzór tradycyjnych wartości.
Takie głosy również są w pewnym sensie przesadą: trudno bowiem twierdzić, że Chorwaci byli w swojej decyzji jednogłośni. Pamiętajmy o wynikach – inicjatywa zmian w konstytucji została wsparta przez 66 proc. tych, którzy poszli do urn, ale frekwencja była wyjątkowo niska – zaledwie 38 proc.
No właśnie, czy takie referendum będzie więc ważne?
Tak, ponieważ w Chorwacji zniesiono przed referendum akcesyjnym do Unii Europejskiej 50-procentowy próg frekwencji jako decydujący o ważności referendów. Okazało się zresztą, że gdyby tego nie uczyniono, tamto głosowanie nie byłoby uznane za wiążące - ostatecznie bowiem frekwencja była niższa niż 50 proc. Jak widać, decyzja o unieważnieniu progu teraz odbija się czkawką. Teraz rząd chorwacki postuluje powrót do dawnych regulacji.
Wróćmy do niedzielnego referendum – wedle niektórych komentarzy taki jego wynik to przykład “typowej, bałkańskiej homofobii”. Czy pana zdaniem na Bałkanach, a szczególnie w Chorwacji, jest ona dużym problemem?
Nie specjalizuję się w badaniu tego zagadnienia, nie odnoszę jednak wrażenia, żeby homofobia była wśród Chorwatów czymś powszechnym. Warto zresztą dodać, że przed referendum obie strony sporu starały się trzymać reguł politycznej poprawności. W oficjalnych wystąpieniach polityków i wyższego duchowieństwa nie było otwarcie homofobicznych argumentów.
Jak więc podsumuje pan toczące się w Chorwacji dyskusje?
To konflikty naturalne dla każdego państwa i społeczeństwa, które musi podjąć ważne decyzje dotyczące kierunku swojego przyszłego rozwoju. W Polsce kwestia związków partnerskich omawiana jest chyba z porównywalną żarliwością.