Niegdyś młody zdolny narybek w PZPR, później jeden z liderów postkomunistycznej lewicy, żelazny kanclerz, rzekomy członek "grupy trzymającej władzę", a w końcu polityczny bankrut. Dzisiaj lider partii, która może po wyborach rządzić krajem. Na swojej politycznej sinusoidzie Leszek Miller znowu jest na fali wznoszącej.
Cztery. Tyle punktów procentowych dzieli SLD od PO według ostatniego sondażu dla "Rzeczpospolitej". Od czasu przejęcia sterów partii przez Leszka Millera ugrupowanie jest na fali wznoszącej, a a na fali przypływu sympatii wyborców SLD może znaleźć się w rządzie. I to wcale nie w roli przystawki dla PO, ale dominującego partnera koalicji. Odrodzenie się SLD po słabych wyborach w 2011 roku (8 proc.) - to także odrodzenie się Leszka Millera.
Chociaż do wyborów zostały jeszcze dwa lata, lider SLD już jest pytany o to, kogo weźmie do rządu, który stworzy w nowej kadencji. "Gdyby Grzegorz Kołodko chciał zostać ministrem finansów, to byłoby bardzo dobrze dla Polski i dla naszej przyszłości" – mówił Konradowi Piaseckiemu w "Kontrwywiadzie". Jeszcze niedawno zarzucano mu, że chce zostać koalicjantem Donalda Tuska i tak zapewnić sobie emeryturę. Dzisiaj jednak coraz częściej mówi się, że role się odwróciły i to Miller znowu zajmie główny gabinet w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Sam mówił w wywiadzie dla naTemat, że nie hasło "wicepremier" nie wywołuje w nim emocji.
Konkurenci wielokrotnie wypominają mu słowa o tym, że mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale po tym jak kończy. Rzucony na początku pełnienia funkcji premiera bon mot został bezlitośnie przywołany, gdy Miller kończył swoją przygodę z trym urzędem. W nie najlepszym stylu. Mało kto wierzył wtedy, że to nie ostatnie słowo żelaznego kanclerza. – "Ja nigdy nie skończę. Skończę wtedy, gdy będę chciał" – stwierdził kilka miesięcy temu z delikatnym uśmiechem na twarzy.
I to najlepiej oddaje jego charakter. – Leszek Miller nigdy nie uzna, że jest spełniony, bo ma ogromną ambicję – ocenia Andrzej Celiński, były minister kultury w rządzie Millera, dzisiaj szef Partii Demokratycznej związanej z Europą Plus Janusza Palikota. – Miller, nawet jeśli będzie posiadał narzędzie władzy, będzie uważał, że za mało go używa, że mógłby zrobić więcej. Ale to człowiek, dla którego władza jest celem, a nie tylko środkiem. To go odróżnia od byłych ludzi "Solidarności" – dodaje.
W ocenie Celińskiego powrót Millera z politycznego niebytu to zasługa jego charakteru. – To człowiek o wielkim uporze, nieprzeciętnej inteligencji, umiejętności słuchania i uczenia się, niezwykle pracowity. Do tego jest wojownikiem – mówi Celiński. I chociaż jest w polityce dłużej niż spora część posłów potrafi pisać, to doskonale radzi sobie w medialnych potyczkach. – Mamy dzisiaj w polityce pokolenie ludzi przypadkowych. I w tych czasach to stare wino okazuje się lepszym materiałem. Miller wyrasta ponad przeciętność – przekonuje.
Andrzej Celiński nazywa Millera "jedną z 10 osób, które w ciągu ostatnich 25 lat tworzyli polską historię". Do dzisiaj Miller przy każdej okazji z dumą wspomina, że to on był premierem, kiedy Polska wchodziła do Unii Europejskiej. Ale nie chce już przypominać, że dzień później podał się do dymisji. Po tym wydarzeniu został zmarginalizowany w partii i w 2007 roku opuścił jej szeregi. Wszedł w alians z Samoobroną Andrzeja Leppera, ale z bardzo słabym wynikiem 4,1 tys. głosów nie wszedł do Sejmu.
Sukcesu nie było, ale wstyd i zdjęcia w biało-czerwonym krawacie partii pozostały. Wrócił na listy SLD w 2011 roku, chociaż nie do swojego tradycyjnego okręgu w łódzkim, ale do Gdyni. To była jego Elba, bo już kilka dni po wyborach został szefem klubu parlamentarnego, a w grudniu 2011 r. został szefem partii. Znowu. Po 7 latach przerwy.
Teraz, pod przywództwem Millera do gry wraca także SLD. – Rosnące poparcie dla SLD to wynik odpływu wyborców od PO, małej rozpoznawalności Twojego Ruchu i stosunkowo dużego twardego elektoratu tej partii – wyjaśnia politolog z Instytutu Nauk Politycznych UW dr Olgierd Annusewicz. – Dzisiaj SLD Millera w wielu kwestiach zbliża się do PO i wyborcy odchodzący od partii Donalda Tuska nie wybiorą PiS-u, tylko właśnie SLD. Alternatywą nie jest też Twój Ruch, bo nie jest jeszcze kojarzony tak, jak sam Janusz Palikot – dodaje.
Krótka pamięć wyborców działa na korzyść Millera. – Wyborcy już zapomnieli aferę Rywina czy kandydowanie z list Samoobrony. Kiedy zostawał na nowo szefem SLD, sądziłem, że nie zapomną, ale się myliłem. Wyborcy już tego nie pamiętają – przyznaje dr Annusewicz. Jednak nie wierzy, że Miller znowu będzie premierem. – Jeśli PiS zdobędzie ok. 30 proc., a PO i SLD razem jakieś 50 proc., to ani Miller, ani Tusk nie zostanie premierem. Mogą zostać wicepremierami, a szefem rządu będzie ktoś inny, na przykład Elżbieta Bieńkowska – prognozuje politolog.
Niezależnie od tego, w jakiej konstelacji, powrót SLD do władzy to kolejny projekt Millera. Zarządzana przez niego partia jest opisywana jako sprawnie zarządzana korporacja, działająca na nieco innym ryku. Chociaż w otoczeniu Millera nie brakuje starych twarzy, to przewodniczący potrafi się otworzyć na młodych (sekretarz generalny partii Krzysztof Gawkowski ma 33 lata, rzecznik Dariusz Joński 34 lata). Poza energią i otwarciem na nowe technologie ich promocja ma też taką zaletę, że wychowankowie raczej nie zagrożą pozycji mentora.
Kto jak kto, ale Miller jest niezwykle doświadczony w partyjnych przepychankach personalnych. Ich przebieg doskonale oddaje "Anatomia siły" – wywiad-rzeka udzielony Robertowi Krasowskiemu. Spośród trójki rozmówców (w tym samym czasie opublikowano zapis rozmów z Janem Rokitą i Ludwikiem Dornem) to właśnie Miller przedstawia najbardziej techniczne, by nie powiedzieć bezideowe podejście. To on najwięcej opowiada o mechanizmach polityki, nie skupiając się na nadto na podłożu ideowym.
Ale na tle młodych polityków z niewyparzonym językiem doświadczenie i opanowanie Millera to spory atut. Bo chociaż Miller potrafi sypać bon motami jak z rękawa, nie bierze raczej udziału w drobnych politycznych przepychankach. Na tle wiecznie urządzającego happeningi Janusza Palikota Miller to dojrzały i poważny polityk. A w polskiej polityce to gatunek na wymarciu.