
Targi, targi i jeszcze raz targi. Targi Rzeczy Ładnych w Soho Factory, Art Yard Sale na Pięknej 19, Fashion Democracy w Blue City, Mustache Yard Sale w Pałacu Kultury, Hush Warsaw w Arkadach Kubickiego, a w przyszłym tygodniu świąteczny Urban Market w 1500m2 do wynajęcia. Na przestrzeni ostatnich tygodni stolica stała się wielkim, modnym bazarem. Co sądzą o tym organizatorzy i wystawcy, a przede wszystkim uczestnicy targów? Czy faktycznie zależy im na tym, żeby coś kupić, czy chcą jedynie obejrzeć ładne rzeczy, natykając się po drodze na kilku znajomych?
REKLAMA
Przyznaję się od razu – jestem typem numer dwa. Macam. Mimo że od dłuższego czasu naprawdę próbuję, na targach nigdy nie udało mi się niczego nabyć. Z prostego powodu – nie jestem w stanie się skupić na konkretnych ubraniach, torebkach, butach, magnesach na lodówkę, kalendarzach lub czymkolwiek innym, bo jest tego po prostu zbyt wiele. Ogromny wybór mnie przytłacza i trochę zniechęca do kupowania, jednak lubię ten tłum ciekawych ludzi i gęstą atmosferę wielkiego bazaru. Poza tym, modne targi to nie tylko bezrefleksyjne kupowanie. Organizatorzy zapewniają uczestnikom sporo rozrywek, takich jak konkursy, gry, warsztaty, a nawet wykłady i wystawy.
Jednak według mnie, najlepsze na tego typu wydarzeniach jest przypadkowe wpadanie znajomych, szczególnie tych dawno niewidzianych. Zarówno na odwiedzonym przedwczoraj Hush Warsaw, jak i wczorajszym Mustache Yard Sale, w gęstym tłumie udało mi się wyłowić kilkunastu znajomych, którzy z chęcią pomogli tworzyć ten tekst, za co bardzo im dziękuję.
Dominikę, która zajmuje się PR-em Ani Kuczyńskiej, zobaczyłam zaraz po wejściu na targi Hush Warsaw. Przyszła tylko na dwie godziny, żeby pilnować stoiska z ubraniami projektantki. Znajdowały się na nim sukienki z nowej kolekcji, peleryny, charakterystyczne, ogromne torby, z którymi paraduje chyba połowa warszawskich dziewczyn i tuby, czyli ubiór wielofunkcyjny, najczęściej używany jako szalik, lecz mogący też z powodzeniem stać się kapturem lub sukienką - zgodnie z tym, co mówiła Dominika, to właśnie tuby cieszą się największym zainteresowaniem na targach.
- Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona Hushem. Szczególnie podoba mi się to, że można tu kupić nie tylko ubrania, ale i buty, co rzadko się zdarza na tego typu wydarzeniach. Poza tym dzisiejszy wystrój Arkad Kubickiego jest bardzo stylowy, a same targi naprawdę dobrze zorganizowane. Opłata za wstęp sprawia, że nie tworzą się tłumy ludzi, którzy przyszli jedynie pooglądać, tylko rzeczywiście chcą coś kupić – mówi Dominika.
Organizatorów chwali także Martyna prowadząca bloga Tola La, która podobnie jak ja, przybyła tam „służbowo”, ponieważ została poproszona przez organizatorkę o stworzenie fotorelacji. Jest prawdziwą weteranką targów. Przychodzi na prawie wszystkie wydarzenia tego typu, zawsze coś kupuje i wychodzi zadowolona, choć czasami wystawców jest zdecydowanie zbyt wielu, a całość słabo zorganizowana. Za to według niej Hush Warsaw są naprawdę świetnie zrealizowane – mają starannie wyselekcjonowanych wystawców i odpowiednio przygotowaną przestrzeń.
Wśród tłumu nietrudno było wypatrzyć Olę i Wojtka, znajomych ze studiów. Na pytanie o to, dlaczego przybyli, zgodnie odpowiedzieli, że muszą uzupełnić zasoby swojej szafy. Ola dodała także, że bardzo często kupuje ubrania na tego typu targach, ponieważ lubi polską modę, a wspieranie rodzimych projektantów jest dla niej nowoczesnym patriotyzmem.
Przed wyjściem nadszedł czas na tradycyjne "Fotki z budki", czyli zdjęcia, które są drukowane w 10 sekund i oddawane pozującym na pamiątkę. Można zostać na nich uwiecznionym z różnymi gadżetami, takimi jak wąsy, maska astronauty czy rogi renifera. Wszystkie one zostały własnoręcznie wykonane przez Sylwię, współwłaścicielkę biznesu, który prowadzi wraz ze swoim chłopakiem.
Zapytana o to, z czego wynika popularność Fotobudki, do której często ustawiają się kilkunastominutowe kolejki, odpowiada – W dobie telefonów i aparatów cyfrowych robimy masę zdjęć, ale z reguły ich nie wywołujemy i pozostają gdzieś na dysku. Za to my dajemy ludziom prawdziwe, papierowe zdjęcia, które później często noszą w portfelu i są dla nich nośnikiem fajnych wspomnień. Zaczęliśmy nasz biznes rok temu, na ósmym Mustache Yard Sale i od tej pory jesteśmy bardzo często zapraszani do współpracy przy okazji takich wydarzeń. To całkiem rentowny biznes – dodaje z uśmiechem Sylwia.
Oczywiście spotkałyśmy się także następnego dnia, na dziesiątym, jubileuszowym Mustache Yard Sale w Pałacu Kultury. Po wspólnym zdjęciu na pamiątkę (które już włożyłam do portfela) i krótkiej rozmowie nadszedł czas na dokładny obchód. Bardzo długi zresztą, ponieważ podczas tej edycji targi zajmowały oszałamiające 4000 metrów kwadratowych. – Wynajęliśmy całą przestrzeń wystawienniczą w Pałacu Kultury. Więcej już nie ma – mówił Patrick Deba, współorganizator Mustache Yard Sale. – Jako fundacja otrzymaliśmy zniżkę, lecz to i tak horrendalne pieniądze, za które można spokojnie kupić dobry samochód – opowiada.
Aby zarobić na tę ogromną, ale i tak szczelnie wypakowaną ludźmi przestrzeń, organizatorzy pobierali od wystawców jednorazową zapłatę. – Nie bawimy się w procent od dochodu, grzebanie w finansach, bo to zawsze jest śliska sprawa i powód do niesnasek. Mamy stałą opłatę za stoisko i dodatkowe usługi. Cena jest niewielka, konkurencja często bierze właściwie 10 razy tyle – twierdzi Patrick.
Przygotowanie wczorajszych targów zaczęło się w październiku, natomiast solidne preparacje, które pochłaniały organizatorom do trzynastu godzin dziennie, trwały przez dwa tygodnie. Opłacało się: Pałac Kultury wypełnił się po brzegi i ciężko było przedostać się z jednego końca sali na drugi, co świadczy o naprawdę dużej popularności imprezy.
Jak zatem zrodziła się popularność „wąsatych” targów? – Byliśmy jednymi z pierwszych, jeżeli nawet nie pierwszymi w Warszawie – odpowiada Patrick Deba. – Zaczęliśmy w 2008 roku i wyrobiliśmy sobie pewną markę. Udało nam się wykreować naprawdę fajną atmosferę, czyli to, czego raczej nie mają inne targi. Fajnie jest tu przyjść i pobyć przez chwilę. Nawet jeżeli tak duża popularność wiąże się to z tym, że część ludzi chce się po prostu przespacerować, to nie szkodzi, wystawcy nie narzekają na zarobki, a fakt, że ktoś chce z nami spędzić czas jest super – dodaje współorganizator.
Dlaczego wystawcy zdecydowali się ustawić swoje stoiska w Pałacu Kultury? – To mój trzeci Yard Sale i dla mnie te targi są świetne, bo mogę się spotkać z ludźmi i porozmawiać z nimi o tym, co sądzą o moich projektach, a także poznać tych, którzy od jakiegoś czasu je noszą – mówi Ewelina Kustra, właścicielka marki SHE/s A RIOT. – Poza tym, zanim założyłam butik, targi były jedyną okazją do tego, aby ludzie mogli sobie przymierzyć moje ubrania, dotknąć ich i poczuć jak leżą.
Po rozmowie z Eweliną spotkałam Magdę, która przebijając się przez tłum próbowała dostać się do stoisk marek swoich koleżanek: Belle i Fe Male. Nie mam pojęcia z jakim efektem, bo zmierzałam wtedy prosto do głównych drzwi, przed którymi kolejna „partia” ludzi próbowała wejść do środka.
Targi to szaleństwo, które jak widać jeszcze się nie znudziło i chyba przez jakiś czas nadal będzie na fali. Mimo iż tego typu wydarzenia pojawiają się ostatnimi czasy w Warszawie wyjątkowo często i z reguły wystawiają się na nich wciąż te same marki, to już na przyszły tydzień zaplanowano kilka kolejnych miejskich targów. I jestem pewna, że także zostaną zalane tłumami wielbicieli tej specyficznej atmosfery – nie ważne, czy kupują, czy tylko macają.
