Wygląda na to, że Trybson całkiem lubi puder. Gdy na planie Warsaw Shore charakteryzatorka podeszła lekko przypudrować mu nosek, Trybson pełen gracji wystawił się pod jej pędzel. Co jeszcze działo się podczas kręcenia jednego z odcinków? Zobaczcie sami.
Na plan Warsaw Shore trafiłem do klubu Face niedaleko warszawskiego centrum. Tam uczestnicy byli już w trakcie nagrania - i od razu widać było, że choć show MTV był ich pierwszą przygodą z telewizją, to w światłach kamer czują się jak ryby w wodzie.
Pierwsze, co rzuca się w oczy po wejściu na plan, to atmosfera. Wiadomo, że telewizja to nie żarty, bo przecież ktoś wydaje sporo pieniędzy i jeszcze więcej ma zarobić. Mimo to, trudno powiedzieć, by ekipa MTV była spięta - wręcz przeciwnie. Żarty, luz, widać, że twórcy bawią się tym, co robią. Również uczestnicy byli wyluzowani i widać, że zdążyli zżyć się z ekipą, która produkuje Warsaw Shore.
Niestety, w trakcie nagrania nie wydarzyło się nic sensacyjnego, co mógłbym puścić po portalach plotkarskich. Uczestnicy między innymi komentowali to, co robili wcześniej w domu. Widać było, że wieloma swoimi zachowaniami są zażenowani, ale że nie myśleli o nich w ten sposób aż do momentu, gdy zobaczyli się na szklanym ekranie.
Co zaskakujące dla mnie, zachowanie uczestników, sposób w jaki mówili, nie odbiegał wcale od tego, co widzieliśmy w programie. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale widać, że nikt z ekipy Warsaw Shore nie grał, nie pozował, tylko byli sobą. Przy czym podczas kręcenia panowała absolutna dyscyplina - chociaż zdarzały się i okrzyki "przerwę na siku!". Jak można się domyślić - ze strony pań.
Najbardziej jednak zadziwiająca była zebrana w klubie publiczność. Część tych osób to znajomi ludzi z produkcji, część - znajomi uczestników. Zdecydowana większość jednak to ludzie, którzy po prostu chcieli z bliska zobaczyć Warsaw Shore. Możecie się z tego śmiać, możecie nie wierzyć, ale fani byli autentycznie zaangażowani, robili sobie po programie zdjęcia z uczestnikami i prosili ich o autografy. Oczywiście, najbardziej oblegany był Trybson.
Nie należy się temu zresztą dziwić - Trybsona tam też poznałem i okazał się to być człowiek bardzo miły, sympatyczny i szczery. Zapewniam, że trudno jest go nie polubić, chociaż z postury może wydawać się groźny. Zapewniam - to tylko pozory, a na dowód daję poniższe zdjęcie. Ekipę z Warsaw Shore możecie hejtować, ale fakt jest jeden: na skalę Polski i program, i jego uczestnicy, osiągnęli swój zamierzony sukces.