Rząd po raz kolejny pomoże obywatelom, a w zasadzie – zacznie ich wyręczać. W myśleniu i odpowiedzialności. Nowe przepisy, które szykuje Ministerstwo Sprawiedliwości, pozwolą na "o wiele częstsze oddłużanie obywateli". Czyli: masz dług po uszy i byłeś uczciwy, to istnieje spora szansa, że państwo Ci pomoże.
Nowe prawo dotyczące oddłużania może być szczególnie korzystne dla osób, które mają kredyt w frankach. To oni bowiem, po kryzysie, najczęściej mają problem ze spłatami – głównie dlatego, że wartość ich mieszkań znacznie spadła, a wartość kredytów wzrosła. I powstają sytuacje, w których kredyt do spłacenia jest większy niż wartość kupionej nieruchomości. Wówczas nawet po sprzedaniu domu czy mieszkania zostaje sporo do spłacenia – nawet po 100, 200 tysięcy złotych.
Według wyliczeń "Gazety Wyborczej" tylko z powodu zmian w kursie franka kredytobiorcy, którzy zaciągnęli w 2008 na 200 tysięcy złotych, musieli spłacić aż o 83 tysiące zł więcej, niż zakładano pierwotnie. Wielu z nich dzisiaj zgrzyta zębami, bo nie mieli jak spłacać powiększonych rat, wydają na to ostatnie pieniądze, a końca długu nie widać.
Pomożecie? Pomożemy!
Państwo tym osobom – i nie tylko tym – ma zamiar pomóc. Ułatwiając sądom umarzanie długów. Jak? Ministerstwo Sprawiedliwości stworzyło założenia do nowej ustawy o prawie restrukturyzacyjnym. Dzięki niemu "sądy będą mogły o wiele częściej oddłużać konsumentów, w tym kredytobiorców". Oczywiście, najbardziej na takim prawie mogliby skorzystać ludzie, którzy kredyt mają we frankach.
Ci, którzy zaciągnęli kredyt w złotówkach, nie mieli się czym za bardzo martwić – według wyliczeń Open Finance raty kredytów w złotówkach na przestrzeni lat 2007-2012 spadły i tendencja ta się utrzymuje. Kredyty we frankach rosły, ale warto przy tym zaznaczyć, że według wyliczeń OF osoby, które wzięły takie kredyty do 2007 roku w zasadzie - uśredniając - nie straciły, lub straciły niewiele. Rata kredytu we frankach na koniec 2012 była często tak samo wysoka co w lipcu 2007.
Jeśli ktoś zadłużył się już w 2008 roku, to faktycznie dzisiaj ma spory problem – bo raty rosły nawet o kilkaset złotych. Oczywiście, to wszystko jest uproszczone, bo meandry kredytów są bardziej skomplikowane, ale na nasze potrzeby, póki co, to wystarczy.
Jak upaść i nie stracić
Nowa ustawa ma ułatwiać oddłużanie na podstawie tzw. upadłości konsumenckiej. Już dzisiaj jest to możliwe, ale ze względu na skomplikowane procedury i spore koszty takiego postępowania w Polsce dokonało tego tylko kilkadziesiąt osób. W Niemczech – 100 tysięcy rocznie. Taka upadłość konsumencka działałaby tak, że kredytobiorca traci nieruchomość, która zostaje potem zlicytowana, ale syndyk po licytacji wypłaca konsumentowi część z tych pieniędzy na wynajem mieszkania przez dwa lata.
Jednocześnie pozostałe pieniądze, uzyskane ze sprzedaży nieruchomości, zostałyby zwracane wierzycielom. Później zaś część zarobków konsument miałby przeznaczać na dalszą spłatę zobowiązań – wedle ustalonego przez sąd planu spłaty. Do tego sąd i syndyk mogliby kontrolować wydatki takiej osoby. W sytuacji, gdyby kredytobiorca nie mógł pracować z powodów np. zdrowotnych, sąd może po prostu umorzyć jego dług.
Oczywiście, prawo do upadłości konsumenckiej przysługiwałoby tylko osobom uczciwym i rzetelnym – i to również sąd prześwietli. Czyli sprawdzi czy np. obywatel nie brał kredytu z zamysłem jego niespłacenia.
Odpowiedzialność? A co to?
Wszystko to brzmi pięknie, wiele osób chwali zmiany w prawie. Wreszcie osoby, które mają kredytową pętlę na szyi, będą mogły zostać uratowane przez państwo, koniec z widmem zabrania domu i zostania bez grosza, bo przecież sąd będzie im wypłacał pieniądze na wynajem.
Cieszę się bardzo, że państwo chce pomagać obywatelom z kredytami. Nie cieszę się, że robi to w zasadzie zwalniając ich z myślenia, odpowiedzialności za własne działania i z negocjowania z bankami.
Większość osób, które mają kredyty hipoteczne w frankach i pętlę na szyi, brało te kredyty, bo było po prostu taniej niż w złotówkach. Dzisiaj narzekają, że bank nie uprzedził ich, jakie są skutki i na tej podstawie roszczą sobie prawa do walczenia z finansistami. Ale bank nie jest instytucją charytatywną, a obywatele to nie są ślepe owieczki, które trzeba spędzać do zagrody.
Wiele można mówić o chciwości bankierów, ale i oni sami przecież nie przewidzieli kryzysu. O ile jeszcze "na górze" mogła być o tym mowa, to szary pan i pani z banku nie mieli o tym pojęcia, bo zazwyczaj nie są ekonomistami czy finansistami, tylko pracownikami biurowymi, którzy sprzedają konkretny produkt. To kto miał o tym uprzedzić klienta?
Warto także wspomnieć, że ci, którzy wzięli kredyt we frankach wcale nie mają tak źle. Dziś rata kredytu we frankach jest niższa niż ta, którą płaciliby w złotówkach. Całkowicie kwota całego kredytu wzrosła, podobnie jak sama rata, ale wciąż nie jest wyższa niż miałoby to miejsce w przypadku kredytu w polskiej walucie. Poza tym za kilka długich lat kwota całego kredytu może spaść.
Kredyt równy i równiejszy
Na pomocy państwa skorzystają głównie "frankowicze", bo przecież ludzie z kredytami w złotówkach nie mają takiego problemu – ich raty raczej spadały. Teraz więc tworzy się prawo, które kredytobiorcom, głównie tym od franków, pomoże wyjść z kłopotów finansowych. Czemu państwo miałoby lepiej traktować ludzi, którzy mają duży dług w frankach od tych, którzy mają duży dług w złotówkach – nie wiem.
Popieram pomoc państwa w takich sytuacjach, ale nie na zasadzie: zrobimy za ciebie wszystko, a ty tylko będziesz spłacał ratkę. Żaden obywatel w ten sposób nie nauczy się ani tego jak negocjować z bankami, ani jak brać odpowiedzialność za swoje czyny, ani tym bardziej jak sprawnie i odpowiedzialnie poruszać się w świecie finansów. Zamiast leczyć przyczyny, czyli brak wykształcenia ekonomicznego i skomplikowane prawo, które pozwala bankom na umowy pisane drobnym druczkiem i niezrozumiałe dla obywatela, leczy się wyłącznie objawy – które i tak, jeśli miały kogoś doprowadzić do poważnej choroby, już dawno to zrobiły.
Amber Gold, franki, i od nowa
Oburza mnie ten kompletny brak konsekwencji w działaniu. Państwo w postaci urzędników i obywateli nic nie nauczyło się ani z kryzysu i kredytów we frankach ani ze sprawy Amber Gold. Rząd nie robi nic, by uświadamiać obywateli czemu kredyt może być pętlą na szyję. Nie uczy młodych ludzi z czym to się je. Ale na historii nadal trzeba wiedzieć, że bitwa nad Żółtymi Wodami była w 1648 roku.
Jednocześnie rząd opracowuje rozwiązania, które pozwolą ludziom dalej trwać w myśleniu: nawet jak coś się kompletnie zawali, to oni mi pomogą, jakoś to będzie. Oburzam się tym, bo już zetknąłem się z co najmniej pięcioma osobami, które – zachwycone tymi założeniami – już zastanawiają się jak by tu najłatwiej i najszybciej pozbyć się kredytu we frankach, choć ścian z głodu nie gryzą. Gdyby pomoc dla zapętlonych kredytem była oferowana jako część kompleksowego programu, który pomaga w walce z bankową biurokracją i kompletnym brakiem wiedzy obywateli - to w porządku. Ale w ten sposób wychowujemy kolejne pokolenie ludzi, którzy wejdą w dorosłe życie z przekonaniem, że państwo zrobi za nich wszystko.
Za to przed wyborami będzie można się pochwalić, że ludziom ściągnęło się pętlę z szyi.