Dyżurny komik "internetów", tajemniczy SA Wardęga, znowu w natarciu: tym razem jako Gandalf. W stroju słynnego czarodzieja Wardęga dokonał legendarnego "You Shall Not Pass". I zatrzymał tramwaj, żeby jego drużyna pierścienia mogła pobiec dalej. Boki zrywać, szczególnie na miejscu pasażerów. Ale to i tak nic – bo Wardęga potrafi robić naprawdę głupie i zarazem niebezpieczne rzeczy.
SA Wardęga w najnowszym odcinku robi "You Shall Not Pass" a'la Gandalf. Jest pełny profesjonalizm: szara szata, długa broda, różdżka i miecz. Tramwaj staje, a jakże. Drużyna pierścienia przebiega. Z tramwaju wysiada motorniczy, delikatnie mówiąc zdenerwowany, i każe Wardędze spadać. Ma żartowniś szczęście, że nie wysiedli pasażerowie. Boki zrywać.
Ubaw po pachy... NOT
Nie jestem przesadnie wybredny, jeśli chodzi o humor, ale Wardęga nie tylko jest często kompletnie nieśmieszny, ale jego żarty są po prostu głupio niebezpieczne i upierdliwe. Zastanawiam się, czy on sam myśli czasem o konsekwencjach tego, co robi. I nie, nie chodzi o to, że ktoś się na niego zdenerwuje i go uderzy (choć do tego też za chwilę dojdziemy). Wyobraźmy sobie jednak, że w owym tramwaju, zatrzymanym na głupie 2 minuty, ktoś jedzie z wyliczonym czasem na rozmowę o pracę. Z wiadomego powodu się spóźnia i pracy nie dostaje, bo co to za pracownik, który spóźnia się na rozmowę kwalifikacyjną?
Ba, niech w tramwaju nawet siedzi chłopiec, który jedzie do ukochanej dziewczyny. Ma dokładnie policzony przejazd i przesiadkę z tramwaju do autobusu, na przykład. Na autobus się spóźnia, bo Wardęga popisał się humorem. Dziewczyna w międzyczasie stwierdza, że jak ma czekać jeszcze np. 20 minut, to dzięki, ale jest trochę zimno i czas do domu. Z randki nici. Chłopiec załamany.
Oczywiście, piszę to trochę ironicznie, ale zupełnie poważnie. Takich sytuacji mogą być setki, tysiące, bo każdy ma swoje sprawy, każdy dziś ma mało czasu i większość ludzi jednak stara się wszystko robić jak najszybciej, najefektywniej. Kto kiedykolwiek poruszał się komunikacją miejską ten wie, że nie raz minuta lub dwie mogą przesądzić o tym, czy gdzieś dojedziemy w ogóle, o dojechaniu na czas nie wspominam. Wardędze to nie przeszkadza, ważne jest porobić sobie jaja.
Niebezpieczne żarty
Inny żart: ghost prank. Wardęga idzie i po nocy straszy ludzi w parku w jakimś przebraniu. Cytując klasyka: odkrywcze, że aż dech zapiera. A ubaw po prostu po pachy. Szkoda tylko, że Wardęga nie wie o jednym: dla innych osób to wcale nie musi być zabawne, wręcz przeciwnie. Jest sporo osób, które mają problemy z sercem i nawet tak głupia sprawa, jak przestraszenie na ulicy, może im sprawić duże problemy. Ja do dziś mam przed oczami zdjęcia ze ślubu, na którym gościem była sparaliżowana dziewczyna na pół-leżącym wózku. Jak się dowiedziałem od jej rodziny, paraliż nastąpił, bo... jako nastolatka w wyniku nagłego napadu strachu jej serce po prostu stanęło. Cudem w ogóle uratowano jej życie.
Pewnie, to jest ekstremalny przykład. Może i takich osób chodzi po Polsce niewiele, kilka tysięcy. Ale chodzą i akurat mogą trafić na debilny, nieśmieszny żart pana Wardęgi. Ciekawe, czy pan Wardęga miałby wyrzuty sumienia, gdyby naprawdę jeden z jego żartów komuś poważnie zaszkodził. Ba, być może już tak się stało, tylko o nikt o tym nie wie.
Zabawne, dopóki nic poważnego się nie stanie
Bo to, że Wardęgi nie interesuje jego własne bezpieczeństwo, już wiemy. W rozmaitych wypowiedziach "komik" podkreślał, że liczy się z dostaniem w mordę od ludzi, z których robi sobie żarty. Nie wiem, czy liczy się z tym, że kiedyś może trafić na naprawdę kogoś groźnego i dostać od niego tak, że odechce mu się żartów. Co zabawne, gdy w jednym z "dowcipów" mężczyzna kopnął Wardęgę, ten zaczął się z nieznajomym... awanturować. Przestraszył i zestresował człowieka, dostał cios, a potem jeszcze się dziwi, że ktoś go zaatakował. To już chyba nawet nie jest tupet, tylko zwykłe chamstwo i bezczelność.
Nawet jeśli Wardęga liczy się z faktem, że w trakcie swoich wygłupów po prostu umrze, to ja na przykład nie chciałbym mieć go na sumieniu. Tu przypomina mi się inny jego żart: na zombie.
Bardzo zabawne – wystraszyć kierowcę w aucie. Kierowca rozbił sobie auto przez idiotyczny żart pana Wardęgi. A to i tak mało – bo przecież mógł Wardęgę rozjechać, potrącić. Kierowca może totalnie spanikować i zrobić coś kompletnie nieprzewidywalnego. O starszych kierowcach już nie wspominając. O tym jednak pan Wardęga nie myśli, bo przecież to tylko nieszkodliwe żarciki. He he.
Czy trzeba trollować ludzi?!
Nie obchodzi mnie, czy Wardęga jest tylko polską kopią zachodnich "komików", czy to jego własna inwencja twórcza. Część jego żartów uważam za śmieszne – jak chociażby słynny filmik z policją. Po reakcjach i rozmowach, jakie Wardęga wtedy wywołał widać było, że jego akcja jednak miała jakąś wartość poza klikalnością na YouTube.
Niestety, równie dużo jego żartów to po prostu trollowanie w prawdziwym życiu, irytowanie ludzi, straszenie ich, przeszkadzanie im w codziennym życiu. Ani to zabawne, ani pożyteczne, a tylko denerwuje i jest groźne. Nie rozumiem, dlaczego żarty mają się odbywać kosztem ludzi – nawet jeśli to niski koszt kilkuminutowego stresu. Czy naprawdę nie można być zabawnym, nie przeszkadzając innym?
Dlatego też apeluję do SA Wardęgi, który przecież robi też zupełnie inne gagi, żeby zostawił ludzi na ulicy w spokoju. Wiem, że wielu z nich potem się śmieje, jak to w takich sytuacjach bywa, ale kiedyś możemy usłyszeć, że znany komik SA Wardęga na przykład został rozjechany na ulicy albo torach lub na skutek jego żartu ktoś miał problemy z sercem. I wtedy nikomu już nie będzie do śmiechu.