Reżyser filmów dokumentalnych Andreas Sulzer wywołał w Austrii spore zamieszanie przedstawiając rzekome dowody na to, że więźniowie "obozu zagłady dla polskiej inteligencji" budowali w 1944 roku tajne niemieckie zakłady produkcji… bomby atomowej.
KL Mauthausen-Gusen to niemiecki obóz koncentracyjny położony w Austrii. Przeszło przez niego 335 tys. więźniów, w tym wielu Polaków (w 1940 roku stanowili oni nawet 97 proc. więzionych tam osób). Dlatego też Mauthausen-Gusen często nazywany bywał "Vernichtungslager fur die polnische Intelligenz", czyli obozem zagłady dla polskiej inteligencji.
O tym miejscu, w którym dziś znajduje się muzeum upamiętniające od 71 do 122 tys. ofiar obozu, dość niespodziewanie zrobiło się głośno w austriackich mediach: dokumentalista Andreas Sulzer postawił bowiem śmiałą tezę, że polscy, rosyjscy i pochodzący z wielu innych krajów więźniowie obozu brali udział w konstrukcji w jego okolicy podziemnych zakładów służących stworzeniu przez III Rzeszę... broni nuklearnej.
Podziemna fabryka broni nuklearnej?
Sulzer, powołując się na nieznane dotąd dokumenty i zeznania świadków stwierdzić miał, że w licznych wykutych w skale korytarzach i halach otaczających obóz nazistowscy naukowcy prowadzili badania (a nawet próbne eksplozje) związane z bronią nuklearną. Wedle jego informacji w styczniu 1944 roku do pobliskiej miejscowości St Georgen przeniesiono 272 więźniów, którzy rozpoczęli prace nad tym tajnym kompleksem. Tezę filmowca potwierdzić miały niedawne, ośmiokrotnie przekraczające normę odczyty poziomu radioaktywności.
Te sensacyjne informacje szybko podchwyciły nie tylko niektóre austriackie, ale i brytyjskie media, pisząc o “rozpoczętym właśnie polowaniu na dowody badań nad bronią atomową”. Pytanie tylko, czy rzeczywiście jest na co polować i czy status miejsca, jakim jest teren dawnego obozu koncentracyjnego, nie powinien ostudzić zapału “poszukiwaczy”?
Fabryki – tak, atom – nie
Fakt, że Mauthausen był otoczony siecią podziemnych fabryk i zakładów zbrojeniowych, jest dobrze ugruntowany w badaniach historyków. Ale najnowsze medialne spekulacje na temat atomu wydają się być dalekie od rzeczywistości. – Żaden poważny ślad dotyczący niemieckich badań nad bronią atomową nie prowadzi w tamte rejony – kwituje sprawę w rozmowie z naTemat Bogusław Wołoszański.
Historyk zastrzega jednocześnie, że atomowy program Hitlera nie jest, jak wielu sądzi, wymysłem fantastów. – Badacze potwierdzili istnienie na terenie Rzeszy m.in. czterech reaktorów, a także wirówek. Są także podstawy by sądzić, że na terenie położonego w Turyngii poligonu przeprowadzono dwie próbne eksplozje nuklearne. Innych dokonano na wyspie Rugii – mówi Wołoszański.
Wołoszański potwierdza też, że w podziemnym kompleksie przemysłowo-badawczym w okolicach Mauthausen prowadzono np. produkcję samolotów czy prace nad niemieckimi odrzutowcami oraz bombami paliwowo–powietrznymi.
“Teorie Sulzera nie mają nic wspólnego z rzeczywistością”
Sceptycyzm Bogusława Wołoszańskiego podzielają też autorzy “Sueddeutsche Zeitung” i “Die Welt”, którzy pisali niedawno o rewelacjach Andreasa Sulzera.
W swoich artykułach zwracali uwagę, że doniesienia o podwyższonym poziomie promieniowania są wciąż niepotwierdzone, a Sulzer cytuje skompromitowanych w świecie naukowym badaczy lub powołuje się na poparcie naukowców, z którymi nawet nigdy nie rozmawiał. Ich wątpliwości potwierdził w rozmowie z nami Ernst Eichinger, rzecznik prasowy austriackiej Federalnej Spółki Nieruchomości (BIG) będącej właścicielem gruntów, pod którymi znajdują się wydrążone przez więźniów korytarze.
– To już kolejny raz, gdy staramy się zweryfikować teorie Andreasa Sulzera, ale znów okazuje się, że nie mają one nic wspólnego z rzeczywistością – mówi Eichinger o badawczych odwiertach i pomiarach, które przeprowadzono we współpracy z naukowcami jednego z austriackich uniwersytetów w grudniu. – Nie stwierdziliśmy ani podwyższonego poziomu promieniowania, ani istnienia nieznanych wcześniej sztolni, o których istnieniu zapewnia Sulzer – mówi Eichinger.
Wygląda więc na to, że medialne “polowanie” w sprawie atomowych badań pod Mauthausen-Gusen jest nie tyle poszukiwaniem dowodów, co sensacji. To przykre, tym bardziej, że sposób traktowania podziemnych sztolni, które stały się miejscem wiecznego spoczynku tysięcy więźniów, wzbudzał kontrowersje już w przeszłości: warto przypomnieć, że w 2009 roku BIG postanowił zalać je betonem, o czym pisała “Rzeczpospolita”.
Czy niedawne odwierty podyktowane wątpliwej wagi spekulacjami to nie kolejna forma naruszenia wyjątkowego statusu tego miejsca? Ernst Eichinger zapewnia, że chodziło tylko o względy bezpieczeństwa – sprawdzenie, czy teren, w pobliżu którego mieszkają dziś ludzie, nie jest skażony. – Mogę zapewnić, że wobec braku jakichkolwiek dowodów potwierdzających tezy pana Andreasa Sulzera, wstrzymaliśmy już wszelkie prace – podsumowuje rzecznik BIG.
W miejscowości Melk więźniowie budowali podziemne korytarze, które mogły być wykorzystywane przez niemieckich naukowców do prowadzenia tajnych badań. Jednak mówienie w tym kontekście o broni atomowej to czysta spekulacja, niepoparta żadnymi faktami. A poziom promieniowania, który odnotowano rzekomo w tych okolicach, może mieć wiele innych wyjaśnień.