Praca naukowa w Polsce to duże wyzwanie. Nie tylko ze względu na wynagrodzenia, ale i niewielkie szanse na dofinansowanie badań. Są jednak młodzi i ambitni naukowcy, którzy walczą o szansę dla siebie i polskiej nauki. 28-letni dr inż. Łukasz Święch z Katedry Samolotów i Silników Lotniczych Politechniki Rzeszowskiej przekonał do swojego projektu Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. W konkursie Lider zdobył 1,2 mln zł na opracowanie metod, dzięki którym z drukarki 3D będzie można dosłownie wydrukować tańsze i trwalsze samoloty. - Jak tylko mamy pieniądze, idziemy do przodu. Duch naukowy w narodzie nie umiera - mówi w rozmowie z naTemat.
Młody inżynier z Politechniki Rzeszowskiej to kolejny bohater cyklu "Nie tylko Skłodowska", który ma szansę podbić miejsce Polski na listach światowych osiągnięć naukowych.
Jest pan jednym z niewielu naukowych milionerów w naszym kraju. Otrzymał pan 1,2 mln zł – jedną z najwyższych nagród przyznanych w konkursie Lider Narodowego Centrum Badań i Rozwoju (NCBR).
dr inż. Łukasz Święch: To było dla mnie miłe zaskoczenie. Pracuję 3 lata na uczelni, mam dopiero 28 lat, a powierzono w moje ręce aż takie pieniądze. Jest to dla mnie ogromne wyróżnienie oraz wielka radość, że doceniono moją pracę.
''Metodyka projektowania cienkościennych, integralnie usztywnianych, lotniczych struktur nośnych'' – nic nie przekręciłam?
Nie (śmiech), dokładnie tak brzmi tytuł mojego projektu.
Dla laika brzmi dość tajemniczo.
Faktycznie tytuł jest dość enigmatyczny. Realizacja projektu ma na celu wypracowanie metod umożliwiających projektowanie lżejszych i wytrzymalszych części samolotu. W technice lotniczej zawsze dąży się do minimalizacji ciężaru, co pozwala obniżyć koszty produkcji i eksploatacji. Obecnie obserwujemy znaczne postępy w postaci nowych metod wytwarzania oraz doskonalenia już istniejących. Pojawiają się zatem możliwości wytwarzania struktur o bardzo skomplikowanych kształtach, dzięki czemu jesteśmy w stanie pełniej wykorzystać właściwości dostępnych materiałów. Konstruktorzy, z reguły, nie mają jednak czasu na opracowywanie nowych metod projektowania, wykorzystują te, które są już dostępne. Rolą uczelni, jako ośrodka naukowego jest zatem dostarczenie konstruktorom owych metod.
Dlaczego zdecydował się pan akurat na taki projekt?
To kontynuacja mojej pracy doktorskiej. Dosyć wąska specjalizacja. Idąc na studia inżynierskie w sumie się o takich rzeczach nie wie, dopiero później mnie zafascynowały.
Słyszałam, że właściwie to chciał pan zostać pilotem, nie inżynierem.
Jako dziecko marzyło mi się latanie. Później w szkole nieźle szło mi z przedmiotami ścisłymi, więc zdecydowałem się na Politechnikę. Wybrałem Wydział Budowy Maszyn i Lotnictwa Politechniki Rzeszowskiej z fascynacji lotnictwem i samolotami. To kierunek, który wymaga wiedzy matematyczno-fizyczno-technicznej, ale i wyobraźni.
Stworzy pan lżejszy, wytrzymalszy i tańszy w eksploatacji samolot?
To za duże słowa. Projekt w dużej mierze opiera się na badaniach eksperymentalnych konkretnych rozwiązań technicznych prowadzonych w celu wypracowania i weryfikacji wspomnianej metodyki. W planach jest również tworzenie prototypowych, małych bezzałogowych samolotów, które będą demonstratorami wypracowanych technologii. Mój projekt właściwie różni się od większości wyróżnionych projektów, gdzie wynikiem pracy będzie konkretny produkt.
Jak wobec tego przekonał pan komisję?
Wartością mojego projektu jest wiedza, nowe rozwiązania, a to też jest bezcenne. Założeniem konkursu jest opracowanie projektu, który przyniesie wkład w rozwój nauki i gospodarki, a mój taki jest. Wiedza jest kapitałem, który będzie można wykorzystać. Uczelnia nie jest zakładem produkcyjnym, więc nie będziemy tych maszyn produkować, ale będziemy wstanie wspomóc przedsiębiorstwa na etapie projektowania nowych wyrobów. Wyniki uzyskane w trakcie realizacji projektu przyczynią się również do lepszego przygotowania studentów, a więc przyszłych inżynierów do pracy zawodowej.
Jeśli dobrze rozumiem, to wyniki pana badań pozwolą właściwie... wydrukować samolot. Drukarki 3D do samolotu to kolejny zagadkowy dla mnie element.
Te drukarki stają się coraz popularniejsze. Pozwalają wytwarzać bardzo skomplikowane geometrycznie elementy. Normalnie jest to albo bardzo trudne, albo praktycznie niemożliwe.
Jak działa taka drukarka?
W komputerze projektuje się trójwymiarowy model, w tym przypadku element konstrukcyjny samolotu i mówiąc w skrócie z drukarki wychodzi nam gotowy wyrób. Oczywiście wszystko, co robimy w nauce to kompromis między najlepszymi rozwiązaniami, a naszymi możliwościami. Ja będę pracował nad stosunkiem masy do wytrzymałości – żeby zmniejszyć tę pierwszą, a zwiększyć drugą.
''Naukowym milionerem'' został pan pod koniec lipca. Zaczął pan już realizować projekt?
Ruszyliśmy od stycznia i praca idzie pełną parą.
Na co dokładnie pójdzie ten 1,2 mln zł?
Całość środków podzielona jest na kilka elementów. Pierwsza część to wynagrodzenia dla zespołu. Będzie trzech stałych członków. Wiadomo, że nikt nie będzie pracował dla idei. Ich zadaniem będzie opracowanie poszczególnych elementów i wzorów. W miarę intensyfikacji pracy będą potrzebni kolejni pracownicy. Jedynym sposobem na zakończenie projektu sukcesem są liczne próby badawcze – w tym wypadku część badań polega na próbach niszczących, które pozwolą ocenić wytrzymałość elementów, a to pochłania sporo środków. Jest też kwota przewidziana na zakup drukarki 3D – koło 100 tys. zł i część pieniędzy dla uczelni, która udostępnia pracownie i sprzęt.
Ile dostaje uczelnia?
20 proc.
To według pana dużo?
Uczelnia udostępnia nam pracownie, sprzęt, a to wszystko kosztuje. Oczywiście, fajnie gdyby było to mniej niż 20 procent (śmiech).
Ile będą trwały badania?
3 lata.
I co potem? Publiczne ogłoszenie wyników?
Tworzy się dwa raporty: jeden dotyczący rozliczeń finansowych, drugi merytoryczny - opisujący wyniki badań. Całość ocenia grupa ekspertów powołanych przez NCBiR. Wyniki badań będą oczywiście upublicznione poprzez wydawnictwa naukowe, dodatkowo w planach mamy również stworzenie strony internetowej prezentującej te wyniki.
No i powiedzmy, że eksperci potwierdzają, że badania zakończyły się sukcesem, kto ma wtedy prawa do patentu?
Majątkowe prawa do wyników badań otrzymuje uczelnia, prawa autorskie należą do zespołu badawczego.
Czyli w sytuacji, kiedy zgłosi się jakiś producent, który zechce wdrożyć do produkcji pana rozwiązania, nie dostanie pan żadnych pieniędzy?
Mało prawdopodobne (śmiech).
Czyli jednak jest to trochę praca dla idei.
Niektórzy moi znajomi tak twierdzą (śmiech).
Jakie możliwości na realizację swoich projektów badawczych mają młodzi naukowcy w Polsce? Gdyby nie ten konkurs miał pan jakieś szanse?
Żadnych. Trzeba skądś wziąć taki milion złotych. Badania naukowe z dziedzin humanistycznych nie pochłaniają takich kosztów, jak te z technicznych. Tutaj potrzebne są liczne i kosztowne eksperymenty. W konkursie Lider było zastrzeżenie, że jest dla młodych osób do 35. roku życia. W innym konkursie, bez takiego ograniczenia, nie miałbym szans, bo nie mam dorobku naukowego, który może się równać z osiągnięciami starszych kolegów. To dla mnie niesamowita szansa, realizuję jakieś swoje marzenie i mogę kierować ludźmi, dla których jest to i praca, i możliwość rozwoju.
Ciężko było skompletować zespół?
Żyjemy w Polsce i zarobki są takie, a nie inne. Nie ma co czarować – ciężko jest znaleźć pracowników naukowych, bo w przemyśle zarobki są dużo wyższe, nawet kilkukrotnie.
Wrócę jeszcze na chwilę do finansowania projektów. Mając nawet świetny, przełomowy projekt, nie ma pan szansy na jakiś grant z uczelni czy ministerstwa?
To niestety tak nie działa (śmiech). Nawet mając fantastyczny projekt, nie mamy szansy iść do ministra i poprosić o pieniądze na jego realizację. W tym celu powołano NCBiR w Warszawie oraz NCN (Narodowe Centrum Nauki) w Krakowie, które z założenia mają szukać młodych talentów naukowych.
Na Zachodzie młodzi naukowcy mają większe szanse?
Tak. Przede wszystkim dlatego, że bardzo często to przemysł zgłasza się do uczelni i prosi o opracowanie jakichś nowych rozwiązań. Dzięki temu są finanse na pracę badawczą. Niektóre prace naukowe są przygotowywane właśnie w oparciu o takie finansowanie, a firma patentuje ich wyniki. Zyskuje w ten sposób i nauka, i gospodarka.
Dlaczego w Polsce się tego nie praktykuje?
W branży, którą się zajmuję polskie firmy w większości nie są duże, walczą o przetrwanie, więc nastawione są na zysk, a nie na wydawanie dodatkowych pieniędzy. A kapitał zagraniczny woli inwestować w badania naukowe w swoich krajach.
Poza konkursami, jaka droga rozwoju zawodowego pozostaje młodym naukowcom?
Pozostaje właściwie jedynie współudział w badaniach starszych kolegów. Tego nie da się oczywiście porównać do własnego projektu, więc mam dużo szczęścia.
Brakuje pieniędzy, a pomysły mamy dobre? W konkursie konkurowało prawie 120 projektów, jak je pan ocenia?
Jak najbardziej mamy pomysły. Są przecież dziedziny, jak produkcja grafenu, w których Polacy przodują na świecie. Jak tylko mamy pieniądze, idziemy do przodu. Duch naukowy w narodzie nie umiera (śmiech).
Pana projekt jest pierwszym takim na świecie?
W pismach naukowych pojawiają się jakieś rozważania na ten temat, podejmowane są jakieś kroki, ale mój pomysł jest świeży i jeżeli wszystko dobrze pójdzie, będzie w światowej czołówce. Na pewno jest to dobry moment, żeby się tym zająć.