Wszyscy mamy swoje "guilty pleasures". To taka mała perwersja, przyjemność, do której wstyd się przyznać przed znajomymi. Czytelnicy naTemat też mają swoje internetowe guilty pleasures. Są nimi RedTube, "Szybcy i Wściekli", Trybson i... seks po cichu. Dlaczego, choć o tym czytamy, nie chcemy tego po sobie pokazać?
Każdy z nas robi coś takiego, do czego nie przyznałby się znajomym. I bynajmniej nie chodzi o najbardziej intymne zachowania, ale oglądanie konkrentych filmów czy słuchanie danego gatunku muzyki. Taką wstydliwą przyjemnością przez lata było disco polo. Wiele osób słuchało, tylko nie każdy przyznaje się do znajomości z taką muzyką.
Guilty pleasure naTemat
W ostatnich czasach takim guilty pleasure Polaków była piosenka "Ona tańczy dla mnie". Zauważyłem to wśród swoich znajomych, ale i internautów. Każdy zna melodię, tekst refrenu, nawet sobie trochę pośpiewa, ale... zawsze powie, że Weekend to szmira i dno.
Takie samo zjawisko, choć w nieco innej formie, dało się zauważyć wśród Czytelników naTemat. Analizując wyniki, jakie osiągają poszczególne teksty, okazało się, że są bardzo popularne artykuły, które jednak... mają bardzo mało polubień czy komentarzy. Część, oczywiście, to teksty stricte informacyjne, na które Czytelnicy wchodzą, czytają i wychodzą.
Ale jest kilka artykułów – i tematów – które niechętnie komentujecie i lajkujecie, chociaż dotyczą spraw codziennych i nawet niezbyt kontrowersyjnych.
Pozwy za RedTube
O tym, że niemiecka kancelaria pozywała oglądających RedTube'a, czyli najpopularniejszy serwis porno w sieci, pisaliśmy kilka razy. Gdy sprawa wyszła na jaw, artykuł był szalenie popularny. Podobnie było, gdy pisaliśmy kontynuację tematu. I tylko jakoś tak niewiele osób brało się za komentowanie i lajkowanie – szczególnie w tym drugim przypadku.
Seks po cichu
Czyli o tym, jak rodzice i nastolatki chowają się przed tymi drugimi, by uprawiać seks. To chyba rekordowy artykuł, jeśli chodzi o rozbieżność między wynikiem oglądalności, a liczbą lajków i komentarzy. Tak po prawdzie, to "Seks po cichu" skomentowała... tylko jedna osoba. Polubiły 33. To dziesiątki tysięcy razy mniej, niż artykuł był czytany.
"Szybcy i Wściekli", Paul Walker
O ile informacja o śmierci odtwórcy głównej roli, Paula Walkera, była komentowana szeroko, to już prawie każda kontynuacja tematu – nie. Chociaż o Walkerze chętnie czytaliście, to lajków i komentarzy było jak na lekarstwo. Tak jak w przypadku informacji o tym, co stanie się z granym przez niego bohaterem w "Szybkich i Wściekłych".
Trybson i Warsaw Shore
Zarówno sylwetka Trybsona, wywiad z nim, wzbudzały niemałe emocje, ale... zdecydowanie mniejsze, niż wynikałoby to z wyników oglądalności. Podobnie było z innymi tekstami o Warsaw Shore. Jedynie pierwszy – w którym mój kolega Michał Mańkowski zjechał program od góry do dołu – był komentowany i "lajkowany" adekwatnie do liczby wyświetleń.
Wszystkie te rzeczy łączy jedna, wspólna cecha: w wielu środowiskach, szczególnie wielkomiejskich, uchodzą za obciachowe. A my, nawet jeśli je lubimy, oglądamy, robimy, za Chiny Ludowe się do tego nie przyznamy.
Jak Facebook Was ogranicza
To ciekawe zjawisko, bo aż do czasów Facebooka internet był swojego rodzaju strefą, w której możemy wszystko i nikt nas na tym nie przyłapie. Połączenie Facebooka z np. komentowaniem i lajkowaniem w naTemat pokazuje, że te czasy dla wielu osób się skończyły. Pilnujemy już nie tylko tego, jakie mamy profilowe albo co wpiszemy w zainteresowaniach. Uważamy też na to, co lubimy i komentujemy, nawet jeśli nam, tam głęboko w środku, dana rzecz się podoba.
I tak polubienie artykułu o RedTube naraża nas od razu na złośliwości znajomych. Druga intymna sprawa, czyli seks po cichu, to jeszcze bardziej intymna i wstydliwa rzecz – nic dziwnego, że nie chcemy, by ktoś widział, że w ogóle czytamy takie teksty. Tym bardziej, jeśli na Facebooku mamy rodzinę wśród znajomych.
Czego wstydzisz się na Fejsie?
Jeśli jednak chodzi o "Szybkich i Wściekłych" i Warsaw Shore, to tutaj można mówić już tylko o kreowaniu swojego wizerunku w sieci. To kategoria produkcji kasowych, dla mas, a przecież nikt z nas nie chce być masą. Nikt nie chce uchodzić za prymitywa, którego śmieszą gagi Dina Viesla i wybuchy pięknych aut, nikt nie chce być uważany za osobę, która śledzi z zapartym tchem skandaliczny reality show.
Nie ma lepszych przykładów na to, jak bardzo nasze życie w sieci stało się zintegrowane z życiem w realu. Na Facebooku nie pozwalamy sobie na pewne zachowania, bo potem mogą odbić się one na naszym wizerunku w rzeczywistości: wśród znajomych czy współpracowników. A im bardziej sieć integruje się z Facebookiem, tym bardziej musimy się ukrywać ze swoim sieciowym życiem.