
W Warszawie przełom 2013 i 2014 roku był wyjątkowo płodny, jeżeli chodzi o powstawanie nowych knajp. W Ursusie otworzono pizzerię, która nie wstydzi się tego, że profanuje włoski wynalazek kiszoną kapustą, a wręcz przeciwnie - robi z tego swój atut. Przy Alejach Jerozolimskich można od niedawna zjeść wafle z wołowiną. W Śródmieściu Południowym natomiast zrodziła się nieślubna siostra innej knajpy, a na Poznańskiej "zaparkował" Polonez.
REKLAMA
Być może
Wchodzę po raz pierwszy do nowiutkiego lokalu przy ulicy Bagatela, u styku Śródmieścia Południowego i Mokotowa. Już od pierwszej sekundy w mojej głowie nieznośnie dzwoni myśl, że przecież już tutaj byłam. Znam ten wspólny stół i wysokie parapety, na których stoją filiżanki z kawą, oraz leżą rozrzucone gazety. Znam ten gwar rozmów, duże blaty z nielakierowanego drewna i ladę, na której piętrzy się pieczywo.
Moje dziwne wrażenie, iż już odwiedziłam to miejsce, nie brało się z podróży astralnej, ani ze wspomnień z poprzedniego życia, a z faktu, że nowa knajpka jest po prostu wierną kopią pobliskiego Charlotte na Placu Zbawiciela. Menu składające się z jednej kartki A4 tylko to potwierdza. Mamy śniadania, do których dostaje się w pakiecie koszyk pieczywa z konfiturą i napój (do wyboru kawa, herbata lub sok) w niemal tych samych cenach (okolice 15 złotych), oraz kanapki na zimno po 9 złotych. Przyjemne, szczególnie ta z łososiem i kaparami, choć chleb jest krojony zdecydowanie za grubo. Kanapki na ciepło natomiast mają niefortunną formę i spożywa je się niewygodnie.
Jedną z niewielu rzeczy, jakie różnią Być Może od Charlotte, jest dostępny w lokalu obiad, składający się codziennie z innej zupy oraz drugiego dania, w cenie 24 złotych. Spróbowałam ich dwukrotnie. Są smaczne, ale jak to się mawia – szału nie ma i wiadomej części ciała nie urywa, jednak musimy pamiętać, że nie mamy do czynienia z restauracją, a ze śniadaniownią, która swoje specjały serwuje przez cały dzień, czekając nawet na tych, których zegar biologiczny mocno się rozregulował.
Rozpisywanie się na temat podobieństwa Być Może do „siostry” z Placu Zbawiciela nie jest z mojej strony przytykiem. O to, jeżeli już, powinni się raczej obrażać właściciele Charlotte. Cieszę się, że tuż pod domem wykwitło mi miejsce, które jest miłe, nakarmi mnie szybko i pozwoli natknąć się na znajomych z sąsiedztwa. Możliwe, że ktoś postawi na Placu Unii Lubelskiej także sklep z wódką, podobny do Warszawskiej, a na samym środku jakiś symbol obleśnej homopropagandy, którym przecież według wielu jest (a raczej była) „Tęcza” Julity Wójcik i Unix będzie nowym Zbawixem.
Polonez
Kolejnym, nowym miejscem w Warszawie jest klubokawiarnia Polonez na ulicy Poznańskiej, która zanim się otworzyła miała na Facebooku ponad pół tysiąca fanów. Niezwykle bawi mnie proces „lajkowania” miejsca, w którym jeszcze się nie było bo... nawet NIE POWSTAŁO. Lecz wiadomo - pewnie pomysł jest dla nas ciekawy, może znamy właścicieli, albo lokal wyrasta nam akurat pod domem i czujemy, że będzie ekstra. Rekord w tej kwestii pobił Temat Rzeka, mający ponad 10 tysięcy fanów jeszcze przed dniem, gdy nad Wisłą pojawiły się tworzące go kontenery.
Wracając jednak z praskiego wybrzeża na ul. Poznańską, która stała się zagłębiem modnych knajp (Kaskrut, Tel Aviv, Leniviec, Kraken i Beirut, Koszyki niemal u zbiegu ulicy z Koszykową), klubokawiarnia Polonez ma świetne, niebanalne wnętrze i witającą od progu ścianę, na której za pomocą projektora wyświetlane są sample ze starych polskich filmów – mnie akurat zastała scena z „Salta” Tadeusza Konwickiego.
Miejsce oferuje duży wybór ciekawych alkoholi – między innymi piwo z niewielkiego bieszczadzkiego browaru, oraz nalewki od Kozuby, a także naturalne soki i przekąski, których trudno uświadczyć w kawiarnianych sieciówkach, takie jak pasta z topinambura. Czy w Polonezie będzie się dało bawić, tak jak w pobliskim Beirucie lub Koszykach, czy będzie się tam piło spokojnie i „dla smaku” (bo jest co)? O tym przekonamy się już wkrótce, kiedy miejsce rozkręci się na dobre.
Fentimas
Jeżeli już o ciekawych napojach mowa, ostatnimi czasy do stołecznych knajp wkracza radosny pies, który widnieje w logo marki Fentimans, produkującej od 1905 roku organiczne, naturalnie fermentowane napoje gazowane o unikalnej recepturze. Wśród nich jest bezalkoholowe piwo z chińskim korzeniem imbiru, ziołowa cola, jigger z pomarańczami z Sevilli i różana lemoniada produkowana przy użyciu płatków ze słynnej doliny róż w Bułgarii. Napoje nie należą do najtańszych (ceny wahają się od 10 do 12 złotych), lecz są naprawdę warte spróbowania. Jak na razie zdążyłam je wypatrzyć w Queen Burgerze, Kaskrucie i Wafle Barze.
Pizza na wypasie
Warszawscy fani gastronomii, foodie, blogerzy oraz krytycy kulinarni, mimo iż niejednokrotnie biją się garnkami i patelniami próbując coś sobie wzajemnie udowodnić, w jednym są zgodni - jedną z najlepszych pizz w mieście podaje "Mąka i woda" na Chmielnej. Według nich serwowane tam placki na cieniutkim, łamliwym cieście, o osmolonych brzegach i minimalistycznych dodatkach są najbliższe włoskiemu oryginałowi.
Podejrzewam, że wszyscy wymienieni wyżej dostaliby zawału widząc to, co wyląduje na ich stole w "Pizzy na wypasie". W Ursusie wszystko jest na odwrót - bardzo grube ciasto, zalew dodatków, które raczej nie są włoskie, bo pojawia się chociażby kapusta kiszona, oscypek, ogórek konserwowy (w połączeniu z ananasem), oraz sos czosnkowy, zawsze w pełnej gotowości. To trochę tak, jakby do bigosu dodać listki bazylii. Ale co kto lubi - jest tanio i bardzo sycąco. Tylko mam pewne wątpliwości, czy powinno się to nazywać pizzą.
Dinner 55
Na koniec coś może nie do końca nowego, ale znanego na razie głównie licealistom zwiewającym z lekcji, a mianowicie Diner 55, w popularnym klubie 55 na Żurawiej. W nocy się tańczy, w ciągu dnia zajada daniami od jednej z trzech ekip – Pana Burgera (która jak można się domyślić, sprzedaje mięso w bułce), Ricos Tacos (podpowiedź również nie jest potrzebna), lub od Mr. Pancake.
Godne uwagi są szczególnie te ostatnie, ponieważ pulchniutkie, amerykańskie naleśniki serwuje się z całym morzem dodatków, które są spełnieniem snu zza oceanu. Są wśród nich i piankowy krem, czyli fluff, i Pop Tarts, i Mini Oreos, oraz Milky Way Magic Stars. A wszystko to pokryte grubą warstwą Nutelli, masła orzechowego lub syropu klonowego, co tworzy śliczną i zabójczo słodką mieszankę. Więc jeżeli chcesz spróbować osławionego, uroczego foodpornu, lub sprawić radość swojej córce, która na pewno z upodobaniem będzie strzelać zdjęcia naleśnikom i wrzucać je na Instagram, koniecznie wybierz się na Żurawią.
