![Zobacz, jak oszukują [url=http://tinyurl.com/q2oq8jb]klienci[/url] restauracji.](https://m.natemat.pl/192ad65787fcd9d038e258629acd38d1,1500,0,0,0.jpg)
O przeterminowanym jedzeniu, zbyt małych porcjach czy niemiłych kelnerach słyszy się wiele, ale klienci restauracji i innych lokali gastronomicznych też mają sporo na sumieniu. Niektórzy, by zjeść za darmo albo wymusić zwrot pieniędzy potrafią wrzucić coś brudnego na talerz i straszyć kontrolą. A to nie wszystko – wielu kradnie wszystko, co jest pod ręką.
REKLAMA
Po sieci krąży nagranie z monitoringu baru w Mińsku Mazowieckim, na którym widać klienta, który wyrywa sobie włosy (także te łonowe (!)) i wrzuca je do zupy, by potem domagać się zwrotu pieniędzy. To może dość drastyczny przypadek, ale według takiego samego wzoru działa wielu klientów barów, pizzerii czy restauracji, którzy kombinują, jak mogą, by tylko nie zapłacić za zamówienie. Jak mówią kelnerzy, "szantaż na sanepid" to obok drobnych kradzieży, wykłócania się o wielkość porcji oraz ucieczek bez rachunku stały element arsenału metod nieuczciwych gości.
Malkontent grozi kontrolą
– W moim przypadku zdarzyło się to kilka razy, tylko w różnych wariantach – opowiada Karolina, studentka i kelnerka w jednej z krakowskich restauracji:
– Raz przyszła taka starsza para. Facet już przy zamawianiu był opryskliwy i niegrzeczny. Wziął dwa dania. Po 20 minutach od momentu, gdy je przyniosłam, usłyszałam, jak krzyczy do koleżanki, że on tego syfu nie będzie jadł, mięso śmierdzi, więc widocznie jest przeterminowane. Nie dało się z nim rozmawiać, a chociaż zjadł zupę, nie chciał zapłacić rachunku. Musieliśmy odpuścić, bo krzyczał na całą salę, że nas sanepid puści z torbami – wspomina.
Niedawno była świadkiem jeszcze innej sytuacji. Klient "znalazł" w mięsie "paprochy", które, jak zaobserwował inny pracownik restauracji, sam wcześniej podrzucił na talerz. Znów ta sama śpiewka: zwrot kasy albo nasłanie kontroli i nagłośnienie sprawy. – Wiadomo, że w różnych restauracjach zdarzają się przypadki typu robaki albo pleśń na talerzu. Ale niektóre osoby, szczególnie te na stanowiskach, które pokazują, że są ważne, wykorzystują to i przesadzają. A my co możemy zrobić? Klient ma zawsze rację… – narzeka Karolina.
Podobnie wyglądają relacje innych kelnerów. Jeden z nich opisując swoją historię na Wykopie nazywa niepokornych gości "klientami typu Magda G.". "Obejrzeli dwa sezonu 'Kuchennych Rewolucji' i uważają się za znawców gastronomii. Ugryzą raz kotlet i powiedzą, że był odmrażany, jest twardy i w ogóle beznadziejny. A w restauracji, gdzie pracowałem - nie byle jakiej - naprawdę wszystko było świeże" – pisze.
Wie coś o tym także właścicielka restauracji "Chata" ze Szczecina. – U nas ten typ klienta nazywa się klientem malkontentem. Zdarza się najczęściej stosunkowo rzadko, ale jednak. Wszystko się nie podoba: to jedzenie nieświeże, to talerz nie ten, to jeszcze coś innego. W takich sytuacjach chcą właśnie zwrotu pieniędzy. Zresztą myślę, że każda restauracja ma problem z tego typu postawą – mówi naTemat.
Z miarką na kelnera
Szymon Kohut z Krakowskiej Szkoły Restauratorów metodę z sanepidem zalicza do historii, które na trwałe wpisały się w specyfikę pracy z głodnymi klientami. To tak jak "sposób z miarką". Jako że w wielu restauracjach można zauważyć, że porcja na talerzu jest mniejsza niż ta deklarowana w menu, zdarzają się nadgorliwcy, którzy do lokalu… przynoszą własną wagę. – Takie historie, gdzie klient ma własną miarkę, raz na jakiś czas się słyszy. Na szczęście w dobrych restauracjach te i podobne można wyliczyć na palcach. Tutaj też jest tak, że najczęściej przymyka się oko i ustępuje klientowi, by nie wszczynać awantury na oczach innych gości – zaznacza Kohut.
Szymon Kohut z Krakowskiej Szkoły Restauratorów metodę z sanepidem zalicza do historii, które na trwałe wpisały się w specyfikę pracy z głodnymi klientami. To tak jak "sposób z miarką". Jako że w wielu restauracjach można zauważyć, że porcja na talerzu jest mniejsza niż ta deklarowana w menu, zdarzają się nadgorliwcy, którzy do lokalu… przynoszą własną wagę. – Takie historie, gdzie klient ma własną miarkę, raz na jakiś czas się słyszy. Na szczęście w dobrych restauracjach te i podobne można wyliczyć na palcach. Tutaj też jest tak, że najczęściej przymyka się oko i ustępuje klientowi, by nie wszczynać awantury na oczach innych gości – zaznacza Kohut.
Zaraz też dodaje, że znacznie częstsze są kradzieże. To wręcz plaga: masowo giną sztućce, talerze, szklanki i serwetki. – Znikają też rzeczy ciekawe i fajne, z logotypami: grawerowane sztućce, porcelana z logotypem, wymyślne kufle do piwa, popielniczki… Co ciekawe, są obiekty restauracyjne i hotelarskie, które specjalnie wykorzystują tego typu przedmioty jako nośnik reklamowy. Potem mogą tylko cieszyć się, że ktoś sobie weźmie do domu i chociażby wśród znajomych nazwa jego lokalu stanie się znana – mówi.
Bywa też, że złodziej nie bierze jednej czy dwóch rzeczy, ale kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt. – Była taka sytuacja, że podczas jednej imprezy starsza pani pakowała sztućce do torebki i potem prosiła kelnerów, by uzupełnili stan na stole. W końcu oni to zauważyli i zrobili tak, że torebka spadła na podłogę, a sztućce się wysypały. Pani zareagowała na to oburzeniem: "Co to za restauracja, żeby z własnymi sztućcami trzeba było przychodzić!" – śmieje się Kohut.
Na celowniku co bardziej odważnych gości są również kwiaty - nie tylko te stojące na stolikach, ale także z letnich ogródków. Antonina Żółtowska z restauracji San Marino w Gdyni skarżyła się kilka dni temu w rozmowie z portalem namonciaku.pl, że z tego powodu musiała nawet zrezygnować z eleganckich, oryginalnych kwiatów. "Na rzecz najzwyklejszych chryzantem. Róże stawały się częstym łupem złodziei, bo kosztują ok. 10 zł za sadzonkę. W zasadzie każdy kwiat, którego sadzonka kosztuje więcej niż 3,50, znika z doniczki po kilku dniach" – stwierdziła.
Obiad za darmo i w nogi
"Uciekający klienci" – to z kolei przekleństwo głównie restauracji typu fast food i pizzerii. Osoba pracująca w takim lokalu ma szczęście, jeśli klient po prostu zapomniał zapłacić i skruszony wraca na przykład kilka godzin później. W innych przypadkach musi pokryć stratę z własnej kieszeni.
"Uciekający klienci" – to z kolei przekleństwo głównie restauracji typu fast food i pizzerii. Osoba pracująca w takim lokalu ma szczęście, jeśli klient po prostu zapomniał zapłacić i skruszony wraca na przykład kilka godzin później. W innych przypadkach musi pokryć stratę z własnej kieszeni.
Mówi pracownik popularnej sieci pizzerii w Warszawie: – Często w pracy jest nas za mało, by upilnować wszystkich gości. Potem człowiek wychodzi na zaplecze albo odwraca głowę i klienta już nie ma. Za jedną wizytę trzech chłopaków zapłaciłem 100 złotych. Wiadomo, że się nie pochwala tego typu kradzieży, ale zgłaszać na policję też nie ma co. Ze spraw, o których słyszałem, wiem, że najczęściej umarzają postępowanie. W końcu o jakiej tu szkodliwości społecznej mowa?
Akurat jeśli chodzi o finał restauracje nie różnią się tutaj o pizzerii. – Jeśli podobne sytuacje zdarzają się w restauracjach, konkluzja też jest pesymistyczna: do około 400 złotych nikt nic nikomu nie zrobi. Ktoś je, nie płaci i na tym sprawa się kończy – potwierdza Szymon Kohut.
