Nowo otwarty klub go go przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie rozpala emocje znacznie bardziej, niż mógł spodziewać się jego właściciel. Przechodnie nieśmiało zerkają do środka, a jednocześnie głośno krytykują lokalizację klubu dla panów. I mają rację, bo według ekspertów, najbardziej reprezentacyjna ulica w Polsce nie jest miejscem dla klubów z tańcem erotycznym, które powinny być grupowane. – Takie miejsca łatwiej jest kontrolować – mówi Grzegorz Buczek z Towarzystwa Urbanistów Polskich.
Turyści spacerujący po Krakowskim Przedmieściu z pewnością nie przyjechali do Warszawy, aby oglądać tancerki w klubie go go. Niemniej, nowo otwarte miejsce budzi od kliku dni większe zainteresowanie, niż niejeden historyczny obiekt przy Trakcie Królewskim. – Zobacz, to ten klub z telewizji – mówią szeptem turyści, którzy zamiast z Kopernikiem, pozują do zdjęć pod słynnym już na cały kraj klubem dla panów.
Zainteresowanie klubem nie oznacza jednak, że jest to właściwy obiekt na właściwym miejscu. Dostrzegają to nie tylko duchowni (co oczywiste) ale również przechodnie i komentatorzy. Niewiele jest głosów takich jak Roberta Biedronia, który w rozmowie z Onetem stwierdził, że "Jezus poszedłby do klubu go go".
Posługując się retoryką posła Biedronia, może i Jezus poszedłby zobaczyć, co się tam dzieje. Jednak podobnie, jak wielu oburzonych lokalizacją, z pewnością wolałby, aby tego typu miejsca znajdowały się w nieco bardziej adekwatnych lokalizacjach. Nikt nie zamierza bowiem walczyć z klubami go go, których obecność w mieście jest równie normalna, jak funkcjonowanie restauracji czy kin. Chodzi jedynie o to, że w Polsce brakuje zgrupowań tego typu miejsc, które nie budziłyby powszechnego poczucia "zgrzytu".
Właściciel klubu Cocomo broni się przed zarzutami i zaznacza, że sieć daje pracę 1171 osobom i w ubiegłym roku firma zasiliła budżet państwa polskiego kwotą ok. 8.000.000 zł w formie podatków i opłat.
Oświadczenie w sprawie klubu Cocomo na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie przesłane do naTemat
Cała bez wyjątku nasza konkurencja w branży klubów go-go zatrudnia ludzi na czarno i płaci podatki jedynie od transakcji bezgotówkowych.
Sytuacja ta powoduje, że bardzo często nasz personel odchodzi do konkurencji z tego tylko powodu, że ta wypłaca mu nieopodatkowane wynagrodzenie.
Jako przedsiębiorców najbardziej boli nas fakt, że państwo polskie od wielu lat nie robi z tym nic, a bulwersuje się naszym z kolei dwudziestym klubem, z którego kolejne duże pieniądze wpływają do jego kasy.
Brak profesjonalizmu
Zgrzyt dostrzega między innymi Grzegorz Buczek, wiceprezes Towarzystwa Urbanistów Polskich. – Są miasta, gdzie tego typu miejsca pełniące funkcje "rozrywkowe" są grupowane. Robi się to również ze względu na to, że razem funkcjonują lepiej. Wtedy wiadomo, że klienci tego typu miejsc mają w określonym obszarze miasta czy nawet dzielnicy większą ofertę wariantową – wyjaśnia w rozmowie z naTemat.pl.
Jak mówi Buczek, zgrupowanie tego typu obiektów w jednym miejscu przyniosłoby korzyść niemalże dla wszystkich. – Właściciel tego lokalu jest złym fachowcem nawet w swojej dziedzinie. Dlatego, że po prostu nie sprawdził, czy w tym miejscu może znaleźć dostatecznie dużo klientów oczekujących tego typu oferty. A Krakowskie Przedmieście nie jest miejsce, gdzie dominują tego typu usługi – stwierdza urbanista.
Mój rozmówca przywołuje najbardziej znany przykład "zgrupowania" klubów go go oraz "domów rozpusty", czyli Amsterdam. Tamtejsza dzielnica czerwonych latarni znajduje się w bardzo eksponowanym miejscu. Śródmiejskim, historycznym ale i prestiżowym. – Tyle tylko, że tradycja spowodowała, że ten rodzaj usług już jest tam oczekiwany. Bardzo wielu turystów odwiedzający Amsterdam, udaje się w ten rejon, i wie dlaczego w ten rejon się udaje – zauważa Buczek.
Można się zastanowić, czy skupiska miejsc związane z seksem i erotyką nie stanowią siedliska patologi. Urbanista zaznacza jednak, że efekt mógłby być odwrotny. – Nawet, jeśli tego typu miejsca generują patologiczne zachowania, zgrupowanie ułatwia ich kontrolowanie – mówi Buczek.
Mój rozmówca zauważa jednocześnie, że miejsca tego typu kształtują się tradycyjnie i trudno byłoby stworzyć je w sposób sztuczny. Jednak ich powstanie mogłoby wesprzeć wprowadzenie przepisów, które chroniłyby szczególnie ważne i reprezentacyjne rejony miasta. – Żeby na przyszłość zapobiec tego typu zdarzeniom, trzeba wprowadzać przepisy porządkowe. Gmina ma prawo ustanowić przepisy dotyczące tego typu przestrzeni publicznych – mówi wiceprezes TUP.
"Nie da się"
Rzecznik prasowy warszawskiego ratusza twierdzi jednak, że miasto nie ma możliwości zapobiegania powstawaniu tego typu miejsc. – Właścicielem kamienicy jest osoba prywatna i to ona zdecydowała o tym, że powstanie tam klub go go. Miasto nie ma decydującego zdania o tym, kto i jaką działalność gospodarczą tam prowadzi – mówi Bartosz Milczarczyk.
Rzecznik ratusza uważa, że sprawy sprawy tego typu powinny być regulowany innymi normami, niż tylko przepisy. Zdaniem Milczarczyka, wszystkim powinno na tym zależeć, aby w najważniejszym miejscu w Warszawie było pewne porozumienie. – Chodzi o to, aby ludzie prowadzący biznes patrzyli nie tylko na wyniki finansowe. Bo choć nie ma takiego prawa, wszyscy powinniśmy patrzeć w trochę szerszej perspektywie na nasze najbliższe otoczenie – słyszę od rzecznika.
Klub go go przy Krakowskim Przedmieściu jest władzom miejskim co najmniej nie na rękę. Dlatego pomimo braku konkretnych przepisów, które pozwoliłyby zamknąć klub, urzędnicy użyją innych sposobów, aby "przyjrzeć się" jego działalności. – Jeszcze w tym miesiącu zostanie przeprowadzona kontrola, w związku z tym, że wewnątrz kamienicy były prowadzone prace budowlane i konserwator sprawdzi, czy nie zostały naruszone przepisy dotyczące ochrony zabytków – zapowiada rzecznik ratusza.
Jezus na pewno nie miałby nic przeciwko, a nawet poszedłby sprawdzić, co się w tym klubie odbywa. CZYTAJ WIĘCEJ
Grzegorz Buczek
Wiceprezes Towarzystwa Urbanistów Polskich
Nie sądzę, aby turyście przyjeżdżający do Warszawy na spacer niedzielny, wybierając się na Karkowskie Przedmieście, oczekiwali tam tego typu usługi i atrakcji.
Bartosz Milczarczyk
Rzecznik prasowy Urzędu m.st. Warszawy
Przepisy zagospodarowania terenu nie mogą wskazać usług, które mogą być prowadzone na danym terenie, jak np. kino czy restauracja. Nie ma więc możliwości aby zawęzić obszar prowadzenia usług do jakichś gałęzi gospodarki.