Zamiast wydzwaniać do premiera Davida Camerona, bojkotować Tesco czy w proteście wylewać do zlewu whisky, polscy politycy mogliby zagrozić obcięciem świadczeń zamieszkałym u nas obcokrajowcom. Oto Brytyjczycy korzystający z dobrodziejstw polskich zasiłków, państwowych dotacji i innych świadczeń społecznych.
Pracownica renomowanej brytyjskiej kancelarii prawnej Tessa Sujka-McIver była zdziwiona kiedy okazało się, że w Warszawie samorząd wypłaca zasiłek za urodzenie dziecka. Wprawdzie 1000 złotych becikowego to mniej niż dwieście funtów, ale jaki miły prezent można za to kupić.
- W Polsce urodziła się trójka moich dzieci. Skorzystaliśmy z becikowego, refundowanych szczepień, państwowej służby zdrowia, publicznej szkoły – wylicza Tessa. Zaraz dodaje, że szału nie ma. W Londynie otrzymywałaby 20 funtów tygodniowo na każde dziecko. A gdyby rodzina popadła w tarapaty finansowe, ktoś z rodziców straciłby pracę, opieka społeczna wspomogłaby ja dofinansowaniem do domowego czynszu.
Brytyjka mieszkająca w Polsce nie narzeka też na bezpłatną i publiczną służbę zdrowia. - Kolejki są krótsze, a obsługa często lepsza niż w Londynie. Mam wykupiony prywatny pakiet medyczny, ale wiele razy chodziłam z dziećmi do publicznej przychodni – opowiada. - Uważam, że na wszystkie świadczenia solidnie zapracowałam. Od 9 lat pracuję na etacie, składki wpłacam do polskiego ZUS-u, podatki przekazuję do tutejszego urzędu skarbowego – dodaje Brytyjka.
U pana Boga za piecem
Jim Parton, osiadły w Polsce pisarz, ojciec piątki dzieci ciepło wspomina dodatek finansowy na wyprawkę szkolną. Otrzymał go, bo przysługuje zamieszkałym w gminie rodzinom wielodzietnym. - Mam piątkę dzieci, wszystkie chodzą tu do szkoły. Mamy firmę, płacimy podatki, więc mają darmową służbę zdrowia. Pewnie mógłbym i więcej wyciągnąć, ale nikomu się nie chce bawić z urzędowymi biurokratami – mówi.
W sensie finansowym najwięcej skorzystał na dotacji od ministerstwa kultury na remont zakupionego pałacu w Piotrowicach Nyskich, na Opolszczyźnie. Dziś mieszka tam i tworzy, napisał m.in. biografię piosenkarza Robbie'go Williamsa.
Z kolei David Kennedy, pracownik portalu internetowego, chwali sobie bezpłatne szkoły: - Mam trójkę dzieci, Wydaje mi się, że poziom edukacji jest tutaj wyższy. Dzieci szybciej się uczą czytania, pisania, ładnego mówienia . Matematyka też stoi na wysokim poziomie. Jedynie narzekałbym na brak kreatywności – zwierza się. Dodaje,że w swojej ojczyźnie chcąc posłać dzieci do równie porządnej podstawówki musiałby zapewne sporo zapłacić za naukę w prywatnej szkole.
- Różnica pomiędzy polskimi szkołami, a brytyjskimi jest taka, że tu nie ma przedwstępnej selekcji. Na Wyspach dzieci prawników, czy lekarzy przeważnie trafią do prywatnych szkół, mało które z nich pójdzie do szkół państwowych. W Polsce tego nie ma – opowiada Kennedy.
Michael Dembiński, z warszawskiego biura Polsko Brytyjskiej Izby Handlowej, mówi, że większość Brytyjczyków przyjeżdża do Polski z gotowym kontraktem na pracę. Raczej korzystają z prywatnych pakietów medycznych. Ale zaraz sobie przypomina, ze kilku znajomych otrzymywało różne benefity socjalne. - Becikowe chyba najczęściej , ale też mówiono o wypłacie zasiłków chorobowych przez polski ZUS, osobom którym przydarzyła się przewlekła choroba. To zawiłe rozliczenia, ale możliwe że pracujący w Polsce Brytyjczycy z tego korzystali – mówi.
Kuroniówka w funtach
Jeśli mieszkający w Polsce Brytyjczycy stracą pracę, albo zachorują, swoje pierwsze kroki kierują zazwyczaj do ambasady. Jej pracownicy kierują do szpitala, pomagają w znalezieniu nowego zajęcia. Jednak wykonując zaledwie kilka telefonów do urzędów pracy bez trudu ustaliliśmy, że również Brytyjczycy dostają w Polsce zasiłek dla bezrobotnych. - Ktoś pracował jako nauczyciel języka i nagle zamknięto jego szkołę, zarejestrował się do czasu znalezienia nowej oferty – mówi urzędnik z Warszawy. Niecodzienny przypadek native speakera na długo utkwił mu w pamięci.
Jednego bezrobotnego Brytyjczyka, zarejestrowano w Urzędzie Pracy w Lodzi. - Nie pobiera on jednak zasiłku. Być może zarejestrował się, aby mieć ubezpieczenie, szuka pracy – tłumaczy urzędnik. Z kolei w Warszawie pracownicy pośredniaków mówią, że zdarzały się transfery zasiłków dla bezrobotnych Brytyjczyków, mieszkających w Polsce. Jeśli jeszcze pracując na Wyspach nabyli prawo do zasiłku, to w Polsce kuroniówkę dostają w wysokości kilku tysięcy złotych. - Pamiętam kilka przypadków rejestracji obywateli brytyjskich jako bezrobotnych. Zasiłek wysyłaliśmy na zagraniczne konto – mówi pracownica jednego z warszawskich urzędów pracy.
Jak Cameron nam, tak my...
Polityka oko za oko, ząb za ząb ma jedną poważną wadę. W Wielkiej Brytanii mieszka i pracuje grubo ponad 800 tys. Polaków. Zaś z 40 tys. dzieci objętych dodatkiem rodzinnym dwie trzecie to mali Polacy. W Polsce pracuje i mieszka około 2 tysiące obywateli brytyjskich. Tylko niewielka liczba spośród nich co roku potrzebuje pomocy, informuje ambasada brytyjska.
W całej tej politycznej awanturze najmądrzej wypowiadają się adresaci rzekomo kosztownej pomocy publicznej. - Jeśli ktoś pracuje i płaci podatki, to świadczenia jak najbardziej mu się należą bez względu czy to Polak w Londynie czy Anglik w Warszawie – mówi Jim Parton.
Tessa Sujka-McIver dodaje, że wypowiedzi premiera Camerona to efekt kampanii wyborczej i raczej adresowane są do części rozczarowanych swoim losem Brytyjczyków. - W mojej rodzinnej dzielnicy w Londynie są niepracujący ludzie, którzy dzięki pomocy społecznej mieszkają w dużym domu, mają piątkę dzieci i kilka psów. Na takie bezstresowe życie nie stać wielu ciężko pracujących Brytyjczyków i dlatego wypowiedzi Camerona się podobają.
Dużym echem odbiła się informacja o tym, że spośród przedstawicieli emigrantów akurat Polki mieszkające na Wyspach rodzą najwięcej dzieci . - To z kolei powinno być nauczką dla polskiego rządu, o tym ile jeszcze można z zrobić w polskiej polityce prorodzinnej – mówi Tessa Sujka-McIver.