Odwołań do Nowego Testamentu w popkulturze nie brakuje – dosłownie przed chwilą amerykański “Newsweek” zamieścił na swojej okładce zdjęcie Jezusa jako hipstera. Takie przedstawienia szokują nas coraz mniej – między innymi dlatego, że widzieliśmy już Syna Bożego jako bohatera musicalu, natchnienie niejednej piosenki pop czy postać z komiksu. Przed nami święta, więc warto przypomnieć sobie, w jakim stylu pokazuje się Chrystusa w kilku udanych dziełach popkultury, zanim posadzimy przed telewizorem czy ekranem komputera najbardziej pobożnego krewnego.
Zanim popełnicie niewybaczalny błąd, przeczytajcie. Nasze zestawienie popkulturowych “ról” Jezusa Chrystusa ma charakter rosnący: im dalej, tym bardziej niekanonicznie.
Najbardziej realistyczne i wierne literze Nowego Testamentu
Biblia w serialu
Twórców seriali bardziej niż żywot Chrystusa interesuje Powtórne Przyjście, czyli Apokalipsa. W ostatniej serii “Dextera” dzielni policjanci z Miami ścigają tzw. “Doomsday Killera”, czyli mordercę posługującego się biblijnymi symbolami nawiązującymi do Apokalipsy Św. Jana i inscenizującego “tableaux” – żywe obrazy – z niej wyjęte. Większość z nich stanowi jednak raczej “martwe obrazy”, gdyż ich bohaterowie są przez mordercę brutalnie uśmiercani.
(a także kilku niekanonicznym źródłom) przedstawienie męki Chrystusa to z pewnością “Pasja” (2004) Mela Gibsona, nazwana przez bohaterów serialu “South Park” mianem “snuff movie”. Film typu snuff oznacza obraz przedstawiający prawdziwe umieranie. Śmierć na krzyżu może tak wyglądać dla niewprawnego oka, film Gibsona jest bowiem uznawany za ekstremalnie brutalny, co walnie przyczyniło się do jego krytyki. Recenzent “New York Timesa” pisał o “Pasji” jako o dowodzie wielkiej wiary, wyjątkowo niezgrabnie przelanej na ekran, chociaż przecież reżyserem powodowała chęć znalezienia odpowiedniej oprawy dla tej wielkiej historii. Skarżono się jednak, że wierność drastycznym szczegołom przyćmiła humanistyczny przekaz opowieści, która wywoływała raczej przygnębienie niż tchnęła nadzieją Zmartwychwstania.
Znacznie mniej dosłowną analogię do losów Chrystusa snuje kanadyjski reżyser Denys Arcand, który ujrzał jego odbicie w reżyserze planującym niestandardowe misterium pasyjne na zlecenie montrealskiego sanktuarium. Jego niekanoniczność polega na uwzględnieniu najnowszych badań nad Pismem Świętym w pracy nad misterium i na zaangażowaniu aktorów, którzy nie umiejętnościami, lecz osobowościami najlepiej pasują do ról wyznawców Chrystusa. W “Jezusie z Montrealu” (1989) w postaci Daniela przegląda się Jezus-człowiek: ktoś, kto potrafi porwać innych swoją wizją, lider wiedziony ideałami, które niekoniecznie łatwo wcielić w życie. I choć paralela z prawdziwą sztuką jako godną najwyższej ofiary wydaje się naciągana, to film zdobył swego czasu nagrodę Jury Ekumenicznego festiwalu w Cannes, a jego podmiotowa wizja Syna Bożego nadal wydaje się nośna.
“Jesus Christ Superstar” – musical Andrew Lloyda Webbera, który trafił na ekrany za sprawą adaptacji Normana Jewisona, mógł wydawać się odważnym pomysłem w 1973 r., kiedy powstał, od tego czasu jednak tak zlał się z popkulturowym kanonem, że wydaje się, jakby istniał od zawsze.
Czarny Judasz, który dopytuje ukrzyżowanego, czy wiedział, że ta historia tak się skończy, jest dzisiaj prawie tak oczywisty, jak Judasz, który zdradza Chrystusa, bo tego wymaga od niego sam Syn Boży, by jego los mógł się dopełnić. Tę drugą wizję odmalowuje w swoim genialnym “Ostatnim kuszeniu Chrystusa” (1988) Martin Scorsese. Jego film wywołał ogromną falę sprzeciwu. Mimo zapewnień reżysera i zastrzeżenia, że “Kuszenie...” “nie zostało oparte na Piśmie Świętym”, kilka krajów odmówiło pokazania go, do dzisiaj jest zakazany na Filipinach i w Singapurze, a w Paryżu doszło do podpalenia kina podczas projekcji. Co tak bardzo rozsierdziło wyznawców? Najprawdopodobniej rozmaite przedstawienia kuszenia Chrystusa, który opiera się w filmie Scorsesego strachowi, pożądąniu i wątpliwościom, a przede wszystkim – wizji szczęśliwego życia u boku ukochanej kobiety, którą już na krzyżu mami Jezusa szatan. Niesamowita ta wizja była pierwszą, która pozwoliła mnie samej dostrzec całe skomplikowanie Nowotestamentowej opowieści o kuszeniu, ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu, a także jej gigantyczy potencjał jako przedmiotu refleksji...
Największe zgorszenie sieje wciąż jednak niezawodna ekipa "Latającego cyrku Monty Pythona", która nakręciła “Życie Briana” – historię luźno inspirowaną motywami z życia Chrystusa, która autentycznie bulwersuje niektórych, a innych śmieszy do łez. Reklamujący film slogan “On nie był Mesjaszem. Był bardzo niegrzecznym chłopcem” zwiastuje kierunek, w jakim zmierza komedia pomyłek autorstwa brytyjskich żartownisiów, zaś słynna finalna scena śpiewania “Always Look on the Bright Side of Life” na krzyżu wystarczy jako zapowiedź herezji występujących w filmie. Jeśli tylko macie w sobie odrobinę przyzwolenia na inteligentny, choć zupełnie kpiarski humor, przyznacie, że “the last joke is on you” i zagwiżdżecie razem z chórem ukrzyżowanych obwiesiów:
Nieświęta ścieżka dźwiękowa na święta:
“Personal Jesus” Depeche Mode – mocny w wymowie klasyk lat 80. W oryginalnej wersji brytyjskich weteranów brzmi zmysłowo i daje do myślenia. Jako cover w wykonaniu Marilyna Mansona robi się burleskowy i groźny. “Jesus Christ Superstar” Laibach – monolog Judasza z musicalu w chóralnym wydaniu słoweńskich industrialowców od razu nabiera ciężaru oskarżenia. “The Fallen” Franz Ferdinand – Alex Kapranos, lider grupy, przez pewien czas studiował teologię, ale jej nie ukończył. Dlaczego, może tłumaczyć jego religijne credo, które wyznaje w tym utworze. “Chop Suey!” System of a Down – jak myślicie, o czym jest ten kawałek, w którym wokalista Serj Tankian śpiewa dosłownie: “Father, into your hand I commend my spirit” (w Twoje ręce oddaję swoją duszę) i pyta rozdzierająco: “Why have you forsaken me, In your eyes forsaken me, In your thoughts forsaken me, In your heart forsaken me?” (dlaczego mnie zaniechałeś, w swoich oczach mnie zaniechałeś, w swoich myślach, sercu itd.)? “Jesus Walks” Kanye West – ciekawe wyznanie wiary nieprzyzwoicie zamożnego rapera, który chciałby pogadać z Bogiem, ale trochę się boi, bo już od tak dawna nie rozmawiali...