"Król kurczaków w Polsce" – tak, z nutką złośliwości, nazywa się często Kazimierza Pazgana. On sam nie przejmuje się tym, jakie ma przezwisko. I nic dziwnego – na kurczakach dorobił się 371 mln złotych. Prawdopodobnie chociaż raz w życiu jadłeś/aś produkowany przez niego drób. To tylko jedna z osób, które w Polsce dorobiły się fortuny na jedzeniu, a dzisiaj przyczyniają się do tego, że polska żywność jest jednym z naszych hitów eksportowych.
Za granicą Polska kojarzy się z wódką i kiełbasą. Tę drugą sprzedaje się nawet – pod nazwą "polish kielbasa" – w wielkich sieciach handlowych w USA. To właśnie jedzenie jest jednym z naszych największych hitów eksportowych.
Od stycznia do listopada 2013 eksport artykułów rolno-spożywczych miał wartość 18,2 miliarda euro. To o 10,4 proc. więcej, niż w tym samym okresie w 2012 roku. Eksport polskiej żywności rósł dwa razy szybciej w 2013, niż rok wcześniej. Sprzedaż naszego jedzenia tylko do krajów Unii Europejskiej w tym okresie osiągnęła wartość 14,2 miliardów euro. To rekord, który – według specjalistów – Polska ma szansę znowu pobić w tym roku i przebić barierę 20 miliardów euro.
Ministerstwo Gospodarki
I chociaż eksport ten osiągany jest w dużej mierze przez drobnych, ale licznych przedsiębiorców – tak jak w branży jabłek, których eksportujemy rekordowo dużo w Europie, ale nie ma tu gigantów – to jest kilka osób, które z żywności, w tym jej eksportowania, zrobiły wspaniały biznes.
Kazimierz Pazgan - król kurczaków
Pazgana złośliwie nazywa się królem kurczaków, ale nie ma się z czego śmiać. Jego majątek wyceniany jest według "Forbesa" na 370 milionów złotych. Jak sam opowiadał w wywiadach, był prostym człowiekiem, pochodzącym z biednej rodziny. Zaczął zarabiać w 1972 roku, kiedy wziął w ajencję kwiaciarnię. Zarobił na niej pierwsze duże pieniądze. Na liczbach się nie znał – korzystał z intuicji i możliwości, jakie miał. Był sprytny.
Pięć lat później weszła w życie ustawa o gospodarstwach specjalistycznych. Wystarczyło wybudować kurnik na tysiąc metrów kwadratowych, żeby dostać kredyt w połowie umarzany. Do tego państwo miało dawać paszę i zabierać jajka. Pazgan, jak opowiadał w "Pulsie Biznesu", myślał od razu jak by tu zbudować trzy kurniki. W końcu znalazł przepis, który pozwalał powołać mu spółdzielnię kurników, więc tak też zrobił – wciągnął w to rodzinę i dopiął swego. Początki były trudne – do jego kurników nie było drogi, do której dojechałaby ciężarówka. Furmankami zwoził z wspólnikami kamienie, żeby było po czym jechać.
W ten sposób zaczęło powstawać jego drobiowe imperium. W międzyczasie skończyła się sielanka z powodu stanu wojennego, a Pazgan musiał walczyć z PZPR – komuniści nie znosili bowiem prywaciarzy, a on wszedł na święty dla państwa rynek mięsa. Chciał robić kiełbasę, więc państwo zablokowało mu dostęp do wieprzowiny i wołowiny. Miał za to na pęczki kurczaków. Postanowił produkować z nich kiełbasę, choć wtedy wydawało się, że to niemożliwe – ze względu na właściwości drobiu. Pazgan wynalazł metodę, dzięki której potrafi robić kiełbasę z kurczaków, ale nikomu jej nie zdradza. Jego firma Konspol, która dzisiaj zaopatruje KFC, Ikeę, Tesco, Biedronkę, a 30 proc. jej produkcji idzie na rynki zagraniczne, zaczęła się od trzech kurników.
Wojciech Mróz - zaczynał od 5 hektarów gospodarstwa
Mróz nie jest powszechnie znany – zdecydowanie mniej niż Kazimierz Pazgan – ale również znajduje się na liście najbogatszych, z majątkiem szacowanym na 190 milionów złotych. Zaczynał od bycia zootechnikiem w spółdzielni produkcyjnej. W 1980 roku kupił od dalszej rodziny małe gospodarstwo w Borku – pięć hektarów. Z początku hodował tam świnie. Gdy trochę się dorobił, w 1989 roku stworzył ubojnię i masarnię, kilka lat później kolejne.
Dzisiaj jego "gospodarstwo" to 5,5 tysiąca hektarów, gdzie hoduje tysiące krów i świń. Mięso przetwarza we własnych firmach. Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, jego firma "Mróz" od razu postarała się o pozwolenia na eksport na zagraniczne rynki w UE. Dzisiaj ma między innymi 22 sklepy w Irlandii – z własnym zaopatrzeniem.
Józef Bałdyga - porwano mu córkę, spłonęła mu firma
JBB to jeden z największych producentów mięsa w Polsce. Bałdyga z początku był masarzem, potem został kierownikiem zakładu. W 1992 roku wziął kredyt na zawrotną wówczas sumę 300 tysięcy złotych i odkupił masarnię. Zaryzykował. W 2010 roku jego firma była już warta ponad 800 milionów złotych. Przez wiele lat Bałdyga nie eksportował – uważał, że w Polsce jest wystarczający rynek.
W końcu się ugiął i dzisiaj JBB coraz prężniej eksportuje swoje produkty na rynki Unii Europejskiej. W 2009 roku musiał sobie poradzić z pożarem jednego z zakładów, później z oskarżeniami o używanie szkodliwej soli. Do tego głośno było o porwaniu jego córki. Pokonał te trudności i szybko wrócił do czołówki. On sam żyje skromnie. W 2009 roku mówił, że gdyby chciał, pewnie trafiłby na listę najbogatszych. Ale nie chce.
Krzysztof Pawiński - skarbówka próbowała go zniszczyć
Zanim zaczął być biznesmenem, robił karierę naukową. Wróżono mu bycie geniuszem w swojej branży. Ale gdy jeden z jego kolegów postanowił otworzyć swoją firmę, Pawiński się przyłączył. Obaj nie mieli nic, sprowadzali z Niemiec zabielacze, na kredyt. Kiedy zarobili trochę pieniędzy, postanowili produkować herbatki ekologiczne w Wadowicach. Wszystko sfinansowali z własnych środków. Ryzyko było ogromne. Wtedy właśnie powstał Maspex – sokowy potentat w Polsce i Europie Wschodniej. Dzisiaj Kubuś, Tymbark, Lubella – to ich najbardziej znane marki, obecne w całym kraju.
Gdy w połowie lat 90. zaczęli zarabiać całkiem poważne pieniądze, zaczęli wydawać je na przejmowanie kolejnych firm i marek. W ten sposób nabyli m.in. Tymbark. W międzyczasie walczyli jeszcze z polską skarbówką, która uznała, że na pewno nie płacą podatków tak, jak powinni. Urząd nie miał racji, ale Pawiński i jego koledzy musieli walczyć o to w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Ta walka prawie wykończyła Maspex, ale udało im się z tego podnieść. Fiskus oddał im wtedy milion dolarów samych odsetek.
Teraz Pawiński znajduje się na 45. miejscu listy najbogatszych wg "Forbesa", jego majątek to grubo ponad 400 milionów złotych. Maspex to gigant: ma 11 polskich i 14 zagranicznych spółek. Ponad 30 proc. jego przychodów pochodzi spoza granic naszego kraju. Pawiński uważa, że to państwo jest największym złodziejem. Sprzeciwia się sposobowi, w jaki funkcjonuje obecnie światowa gospodarka. W wywiadzie dla "Wyborczej" w marcu 2013 mówił:
Zbigniew Komorowski - zaczynał od uprawy cebuli
Lubicie jogurt? Może Bakomy? Jeśli tak, to właśnie dzięki Komorowskiemu możecie je spożywać. Gdy w 1989 roku znany biznesmen zakładał firmę, pomógł mu Edward Mazur – dał gotówkę i wziął kredyt na dwa miliony dolarów. W ten sposób powstała właśnie Bakoma, której nazwa wzięła się od Barbary Komorowskiej, żony biznesmena. Z początku firma uprawiała cebulę i zamrażała warzywa i owoce, głównie na eksport. Jogurty zaczęła produkować w 1992 roku.
Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Edward Mazur, jedyny udziałowiec Bakomy spoza rodziny Komorowskich, 10 lat po otworzeniu firmy sprzedał swoje udziały. Kupił je Danone, za ponad 100 milionów złotych. Dzisiaj Bakoma jest liderem tak zwanej "galanterii mlecznej" i również eksportuje swoje produkty. Oprócz niej Komorowski ma też Polskie Młyny – jednego z potentatów branży zbożowej, także eksportera. Jego majątek wyceniany na 735 milionów złotych dał mu 27. miejsce na liście najbogatszych.
Tak właśnie zarabia się na jedzeniu. Można śmiać się, że ktoś jest królem jogurtów, kurczaków albo soków, ale zawsze będzie to śmiech pomieszany z zazdrością. Kto bowiem nie chciałby zarobić na kurczakach ponad 300 milionów złotych?
Wszystko co obserwuję, cały ten świat, całą tę politykę, to wszystko to na fałszu idzie. Jeśli wyrób klienci kupują i ten wyrób dostaje medal, to rozumiem, ale jak siądzie pięć osób z komisji konkursowej i przyznaje medal za wyrób, to dla mnie nie jest to w porządku. Jeśli naszej mielonki tyrolskiej sprzedajemy codziennie 10 ton od pięciu lat, to ona powinna ten medal dostać, ale ja tych medali nie chcę.
Krzysztof Pawiński
Cytat z wywiadu dla Wyborczej.biz z marca 2013
Żyjemy w modelu inflacyjnym, który polega na tym, że ci, którzy pożyczają, kradną tym, którzy odkładają. Ponieważ najwięcej pożycza państwo, to ono najwięcej kradnie i ten stan rzeczy sankcjonuje. Kiedy sięgniemy do historii, możemy sobie przypomnieć model florencki, gdzie podatki były niskie, ale kupcy musieli przeznaczyć pewne kwoty na zakup obligacji, czyli po prostu długu miasta. Z góry było wiadomo, że miasto nigdy tego nie odda, ale obsługiwało odsetki. Dziś także nikt nie ma nadziei, że na przykład USA oddadzą pożyczone pieniądze, ale ci, którzy je wkładają, chcą mieć od tego odsetki. I tak to funkcjonuje.