Rafał Kapler, były już szef Narodowego Centrum Sportu w dzisiejszych Faktach po Faktach odniósł się do kontrowersji związanych z jego blisko półmilionową premią. - Czuję się niekomfortowo w dyskusji, czy coś mi się należy. Poza tym nie otrzymam całych 570 tysięcy złotych - mówił.
Jak wyjaśniał sam zainteresowany jedną z przyczyn, dla których przez ostatnie tygodnie trudno było mu się odnaleźć w pracy była właśnie kwestia wynagrodzeń.
- Przychodząc do tej pracy cztery lata temu to mi zaproponowano warunki zatrudnienia. Ja je tylko zaakceptowałem. Przed jej podjęciem zarabiałem dwa razy więcej, więc to nie była kwestia finansowa - tłumaczył.
Kapler zapewnia, że decyzję podjął autonomicznie i żadne osoby trzecie nie miały na nią wpływu - ani minister sportu, ani nikt inny. Potwierdza to wcześniejsze słowa Joanny Muchy, która mówiła o rozstaniu w "przyjaznej atmosferze".
Były szef NCS, który pracował krócej niż było to zaznaczone w umowie wyjaśnia, że nie otrzyma całej premii, czyli zaplanowanych 570 tysięcy złotych. Nie zdradził jednak ile w takim razie ostatecznie wpłynie na jego konto. - Podejmując decyzję o rezygnacji ze stanowiska nie myślałem o ewentualnej premii. Nie przyjąłem tej pracy dla pieniędzy, powtarzam, że naprawdę zarabiałem dwa razy więcej - wyjaśniał.
W jego opinii dyskusja na temat wynagrodzenia powinna być przedmiotem rozmowy tylko pomiędzy pracodawcą a pracownikiem. Trudno się z tym nie zgodzić, o ile kilkusettysięcznej premii nie pokrywają podatnicy.
Będąc w temacie finansowym przypomniał też, że budowa Stadionu Narodowego zakończyła się nie tylko szybko (w 32 miesiące), ale i o 300 milionów złotych taniej niż planowano.