150 tys. zł zadośćuczynienia oraz przeprosiny na czterech kolumnach gazety – taki wyrok zapadł w sprawie cywilnej przeciwko Dorocie Kanii i tygodnikowi "Wprost". Sąd uznał, że dziennikarka i były naczelny tygodnika Stanisław Janecki pomówili byłego rektora Uniwersytetu Gdańskiego o agenturalność.
Wyrok, który został ogłoszony w czwartek w Sądzie Okręgowym w Warszawie, dotyczy sprawy z 2007 roku. To wtedy Dorota Kania, wówczas dziennikarka "Wprost", napisała, że "przywódcy antylustracyjnego buntu na uniwersytetach", w tym były rektor Uniwersytetu Gdańskiego prof. Andrzej Ceynowa, współpracowali z SB. Powołała się przy tym na akta z
Instytutu Pamięci Narodowej.
Sam profesor przekonywał, że nie był agentem, choć przyznał, iż Służba Bezpieczeństwa w latach 70. zmuszała go do współpracy. Po publikacji pozwał o ochronę dóbr osobistych zarówno autorkę artykułu, jak i ówczesnego naczelnego tygodnika, a także wydawcę. "Jako jeden z pierwszych podpisałem swoje oświadczenie lustracyjne i pokazałem na stronie internetowej Uniwersytetu, by nikt nie posądzał mnie, że, choć mam bardzo krytyczne zdanie o tej ustawie, chcę łamać prawo. Ale nikt nie ma prawa zamykać mi ust i pozbawiać swobody wypowiedz" – napisał w oświadczeniu.
Sąd przyznał mu rację, wskazując na liczne błędy, jakie popełniła w pracy nad tekstem Dorota Kania. "Nie dochowała staranności ani rzetelności dziennikarskiej, była niesumienna i niesolidna, rozpowszechniała nieprawdziwe i krzywdzące informacje, wprowadzała w błąd opinię publiczną" – wyliczył.
Przesądzające o wyroku okazały się orzeczenia sądu lustracyjnego. Dwukrotnie oczyścił on prof. Ceynowę z zarzutów o współpracę z SB. Poza tym, profesor wygrał też z Kanią i Janeckim proces w trybie karnym (ten toczył się przed sądem cywilnym). Sąd wytknął dziennikarzom, że mimo tamtej porażki nie mieli zamiaru sprostować swoich kłamstw.