– Skoro księża potrafią nawet nosić koronki, dlaczego odmawiać tego prawa innym? Paradoks polega na tym, że to oni korzystają ze świadomości genderowej. Społeczeństwo toleruje przecież, że wyrzekają się zalegalizowanych związków, nie podejmują się opieki nad dziećmi, ubierają się inaczej niż inni mężczyźni – mówi w "Bez autoryzacji" prof. Jan Hartman.
Beata Kempa napisała do Małgorzaty Tusk list z prośbą o wsparcie swojej walki z gender. Myśli pan, że znajdzie w żonie premiera sojuszniczkę?
Jan Hartman: Proszę mnie nie rozśmieszać, to jest szczeniacka zabawa PR-owców Ziobry. Gdzie napuszczą Kempę, tam ona poleci. To się nazywa hucpa.
Wojna posłanki Kempy z gender to pomysł ekspertów od wizerunku?
Pewnie tak, chociaż ona ma swoje prawdziwe źródło w Kościele. Pamiętajmy, że temat "ideologii gender" wypłynął, kiedy arcybiskup Michalik tłumacząc pedofilię wśród księży przerzucił winę na dzieci i feministki. Partie kościelne tylko chwytają ten wiatr żagle, odgadują życzenia duchownych i podlizują się im, ile tylko mogą. To jest teatr: jedni coś wymyślą, drudzy odpowiedzą jeszcze ostrzej. Widzę też tutaj aspekt etyczny. Dla mnie jest czymś etycznie wstrętnym wymyślanie kolejnych postaci diabła: po Żydach, liberałach i kosmopolitach teraz jest gender.
Rozmawiając z Kempą m.in. w programie Tomasza Lisa rzeczywiście miał pan wrażenie, że działa cynicznie. Nie ma w tym prawdziwej troski i przekonania?
Cynizm pojawia się na górze, u inteligentnych ludzi. Zwykły wykonawca po prostu się fanatyzuje, daje mu się coś do wierzenia i mówi: "do roboty". Cyniczny jest więc ten, kto organizuje tę kampanię przeciwko gender, a nie zwykły prosty wykonawca, który po prostu jest głupi. Wydaje mi się, że tak właśnie można powiedzieć o Kempie. Ona tylko rzekomo w imię wyższych celów wykonuje zadania propagandowe i partyjne. Nie lęka się śmieszności czy złości, bo sama pogardza tymi, którzy na jej działania się oburzają.
Nie sądzi pan, że jej i innych przeciwników gender retoryka jednak przemawia do sporej części Polaków. W internecie jest filmik, gdzie ludzie pytani na ulicy, co to jest gender, mówią "przekaźnik tranzystorowy" albo "dżem". Nie wiedzą, o co chodzi, ale mobilizują się przeciwko.
Nie, to nie jest groźne. Kiedyś tę samą rolę pełnili Żydzi, ale to było niebezpieczne, bo oni naprawdę istnieli. A gender to jest diabeł bez ciała. Oczywiście prawdą jest, że ludzie prości, podatni na manipulację, są wykorzystywani przez partie fundamentalistyczne i Kościół. Oni się trzymają tego wyschniętego jeziorka, kurczącego się elektoratu, który bazuje na resentymentach. To ci ludzie, którzy boją się obcych, lepszych, takich, którzy mają więcej.
A może trochę sami jesteście winni temu, że taki obraz gender funkcjonuje. Może nie wystarczająco tłumaczyliście, na czym polega? Może pozwoliliście, by patrzono na gender przez pryzmat przebierania chłopców za dziewczynki w jednym przedszkolu?
Przede wszystkim nie ma nic złego w tym, że chłopiec ubiera się w sukienkę. Przecież dziewczynki chodzę w spodniach. Bardziej poważny problem w przedszkola to przymus religijny. Dzieci na lekcjach religii są demoralizowane. Wmawia się im, że mają dwie matki, że wisi nad nimi jakiś Anioł Stróż. To są dopiero dewastujące treści.
Ale ja pytałem o waszą odpowiedzialność.
Ale my sformułowaliśmy mówiliśmy o tym, co to jest gender. Co więcej możemy zrobić? Proponowałbym, by skupić się jednak na deprawacji tych dzieciaków. Czas wywołać publiczną dyskusję o tym, jak z publicznych pieniędzy finansowane są lekcje religii i jak, czasem wręcz przemocą, zmusza się maluchy do uczestniczenia w nich. Skończmy też z tym, że nie można rozmawiać o dogmatach kościelnych. Przecież twierdzenia, że katolicy są na jakimś wyższym poziomie duchowości niż inni, że przyroda ma służyć człowiekowi, są absurdalne. Rozpocznijmy dyskusję o tych absurdach.
To już na koniec: naprawdę nie miałby pan nic przeciwko, gdyby mężczyźni, tak jak kobiety w spodniach, chodzili po ulicach w sukienkach?
Ale przecież są już mężczyźni w sukienkach, i to w Kościele. Paradoks polega na tym, że świadomość genderowa bardzo mocno funkcjonuje wśród księży. Oni z niej korzystają. Społeczeństwo toleruje przecież, że wyrzekają się zalegalizowanych związków, nie podejmują się opieki nad dziećmi, ubierają się inaczej niż inni mężczyźni. Dla mnie nie byłoby żadnego problemu, gdyby mężczyźni chodzili w sukniach. Skoro księża potrafią nawet nosić koronki, dlaczego odmawiać tego prawa innym?