Rząd wprowadzając roczne urlopy rodzicielskie zapewniał, że chodzi o dobro kobiet. Jednak po kilku miesiącach od wejścia przepisu w życie widać wyraźnie, że same matki często nie zawsze chcą z nowo nabytego prawa korzystać. “Ambitnym kobietom nie wypada iść na pełny rodzicielski urlop” i na rok “wypaść z obiegu” – skarżą się dziennikarki “Gazety Wyborczej”.
Kiedy rząd zapowiedział, że zamiast półrocznego urlopu macierzyńskiego młode matki będą mogły spędzić w domu ze swoim dzieckiem aż rok, wydawało się, że to świetny pomysł: liczono, że takie udogodnienie przełoży się na wzrost dzietności Polek, które będą miały większy komfort w opiece nad dzieckiem przez cały pierwszy rok jego życia.
Jednak kilka miesięcy po wejściu nowego prawa w życie widać już wyraźnie, że roczny urlop nie dla wszystkich matek jest błogosławieństwem: wiele z nich nie chce z niego korzystać, obawiając się, że podczas tak długiego okresu bierności zawodowej “wypadną z obiegu” i złamią sobie karierę.
Dziennikarki "Wyborczej" się skarżą
– Ja urodziłam po dziewięciu latach pracy w "Wyborczej". Ucieszyłam się, że będę miała prawo do rocznego urlopu, bo chciałam być matką na sto procent. Ale zaraz potem, wobec wszechobecnej krytyki wydłużonego macierzyńskiego, wpadłam w wir niekończących się rozterek – pisze na łamach dziennika Natalia Waloch-Matlakiewicz i wraz z redakcyjną koleżanką Katarzyną Staszak dzieli się z czytelnikami niektórymi z owych rozterek. Co spędza sen z powiek świeżo upieczonym mamom?
Chodzi o presję, jaka jest na nie wywierana w środowisku zawodowym: “Pytali nas: ‘Ty? Rok z dzieckiem w domu?!’. Jakby ambitnym kobietom nie wypadało iść na pełny rodzicielski urlop” – skarżą się. I same przyznają, że częściowo się tej presji poddają, bo nie chcą stracić kontaktu z miejscem pracy i wykonywanym zawodem. Dlatego też jedna z dziennikarek, choć na urlopie, już 5 dni po porodzie redagowała tekst. “Ze strachu, że o mnie w redakcji zapomną” – przyznaje.
Historia dziennikarek “Gazety Wyborczej” stanowi dobrą ilustrację obaw, jakie wobec rocznego macierzyńskiego urlopu od dawna przedstawia prof. Magdalena Środa. Już w 2012 na łamach tego samego dziennika ostrzegała, że wydłużenie urlopu tylko zaszkodzi kobietom, bo osłabi ich pozycję na rynku pracy, zmniejszy szanse na zatrudnienie i karierę. Co więcej, "utrwali stereotypową opiekuńczą rolę kobiet".
"Antykobiecy" tekst?
Nie jest jednak tajemnicą, że środowiska feministyczne nie mówią o dłuższych urlopach macierzyńskich jednym głosem. Symptomatyczna jest pod tym względem krytyka, która spadła na wyznanie Waloch-Matlakiewicz i Staszak ze strony autorki bloga Boska Matka. “Nie będę przepraszać za urlop macierzyński” – napisała blogerka w kontrze do “antykobiecego, mizoginicznego” i przepełnionego jej zdaniem “patriarchalnym protekcjonalizmem” tekstu w “GW”.
“Też jestem dziennikarką. Też jestem na rocznym macierzyńskim. A wcześniej byłam na półrocznym zwolnieniu. Nie, nie czuję się winna. Nie, nie pracuję zdalnie dla mojej redakcji” – pisze blogerka dodając, że “nikt nie powinien robić kobietom (ani mężczyznom) łaski, że mogą z [urlopów rodzicielskich] korzystać”.
"Można sobie poradzić"
Opinię blogerki podziela Marek Lewandowski z NSZZ Solidarność: – Zdaję sobie sprawę z tego, że rynek pracy jest niestabilny, że mamy wysokie bezrobocie, w związku z czym “wypadnięcie z obiegu” aż na rok jest dla pracownika dużym ryzykiem. Niemniej obowiązkiem każdego normalnie funkcjonującego pracodawcy jest zapewnienie pracownikowi powrotu do pracy – ocenia Lewandowski. Przyznaje jednak, że nie zawsze się tak dzieje, a wielu pracodawców nie respektuje wyznaczonych standardów, wywierając na kobiety presję.
Często jednak żadna presja nie jest potrzebna, by młoda matka sama z siebie zrezygnowała z rocznego urlopu: bo boi się, że podczas nieobecności na rynku pracy nie będzie mogła rozwijać swojej kariery. I trudno się takim obawom dziwić.
Jednak Anna Zdrojewska–Żywiecka, właścicielka wydawnictwa Mamania i ekspertka z listy Kongresu Kobiet przekonuje, że czasem (jak było w jej przypadku) macierzyństwo może być bodźcem, który karierę rozwija, a nie hamuje.
– Poza tym urlop macierzyński nie musi oznaczać kompletnego zerwania z pracą. Przykład dziennikarek “Gazety Wyborczej” pokazuje, że można w tym czasie wykonywać różnego rodzaju zlecenia pozaetatowe – mówi Zdrojewska–Żywiecka, która deklaruje się jako zwolenniczka wydłużonego urlopu rodzicielskiego. I zwraca uwagę właśnie na słowo “rodzicielski”.
– Bo trzeba pamiętać, że zgodnie z nowymi przepisami roczny urlop rodzicielski może być dzielony między ojca i matkę. Niech ojcowie też się włączają. Wówczas kobiety nie będą zmuszone opuszczać rynku pracy na cały rok – mówi nasza rozmówczyni.
Zdrojewska–Żywiecka zwraca też uwagę, że problem “wypadnięcia z obiegu” dotyczy przede wszystkim kobiet, które wykonują lepiej płatne i wymagające wyższych kwalifikacji zawody.
Anna Zdrojewska–Żywiecka jako właścicielka wydawnictwa dobrze wie, że urlop macierzyński to dla pracodawcy wyzwanie. – Konieczne jest żonglowanie etatami, znalezienie zastępstwa, itd. Ale można sobie poradzić. Ostatecznie nie mówimy o jakimś marginalnym “problemie”, tylko o sprawie, która dotyczy 50 procent społeczeństwa – przekonuje Zdrojewska–Żywiecka.
Nie umiem sobie nawet wyobrazić jaka atmosfera panuje w redakcji Gazety, skoro Wasze dziennikarki Katarzyna Staszak i Natalia Waloch-Matlakiewicz uznały za stosowne wytłumaczenie się przed czytelnikami (a może bardziej pracodawcą) z faktu… skorzystania z rocznego urlopu macierzyńskiego- swego, co prawda, świeżo przyznanego, ale jednak niezbywalnego prawa. CZYTAJ WIĘCEJ
Anna Zdrojewska–Żywiecka
W dyskusji o urlopie macierzyńskim nie możemy zapominać np. o tych kobietach, które pracują jako kasjerki w supermarkecie. Z ich punktu widzenia problem, o którym mówimy, nie istnieje: roczna przerwa w pracy nie grozi im “wypadnięciem z obiegu”, daje natomiast szansę na dłuższe przebywanie z dzieckiem.