
Po pierwsze: Sprawdzić!
Przygotowując wielkanocne przyjęcie, warto przede wszystkim popytać o jedzeniowe zwyczaje. Zawsze może okazać się, że nastoletnia siostrzenica, która ostatnio grymasiła nad żurkiem, rzeczywiście nie je mięsa, a babcia ma nadkwasotę, więc pikantne udka kurczaka odpadają. Trochę inaczej planuje się menu, kiedy ma się świadomość, że wśród gości będzie ktoś, kto nie tknie ani zupy na kości, ani pyszniutkiego schabowego, ani wędlinowych przystawek. Nie ma sensu spędzać doby nad wybitnym pasztetem z królika, skoro skosztuje się go wyłącznie samemu. Z własnego wegetariańskiego doświadczenia wiem natomiast, że bycie pominiętym przy stole jako wyjątek od mięsożernej większości potrafi sprawić przykrość – zwłaszcza jeśli wegetariańskie przekonania deklarowało się już wielokrotnie!
Co kto je – słowniczek:
Może się zdarzyć, że siostra zdradzi nam przez telefon, że jej córka została weganką i poprosi o uwzględnienie tego w menu, a kuzynka zapowie, że przyprowadzi nowego partnera-muzułmanina. Co to do diaska oznacza w praktyce?
Jarosz – najmniej kłopotliwy przypadek. Nie je mięsa białego (drób) i czerwonego (na wszelki wypadek wymienię: wieprzowina, cielęcina, jagnięcina, wołowina, baranina, dziczyzna), ale dopuszcza w swojej diecie ryby i owoce morza.
Wegetarianin – nie bierze do ust niczego, co kiedyś żyło, w tym śledzika, krewetki czy nawet kurczaczka!
Weganin – najtrudniejszy w obsłudze, ponieważ nie przyjmuje żadnych produktów pochodzenia odzwierzęcego lub takie składniki zawierających: jaj, serów, jogurtów, galaretek, ciast robionych z dodatkiem jaj czy tylko żółtek, zup ze śmietaną, makaronów jajecznych. Z przyjemnością za to zje warzywny ratatouille z ryżem czy kaszą.
Muzułmanin – zje tylko to, co jest halal, czyli: nie zawiera krwi (kaszanka!), mięsa wieprzowego, padliny, a także homarów i krabów. Zasadniczo zwierzę, które staje się podstawą posiłku muzułmanina, powinno zostać zabite w sposób rytualny; najlepiej więc potraktować muzułmanina jak wegetarianina.
Żyd – jeśli jest praktykujący, przestrzega zasad koszerności, a to oznacza, że może spożyć mięso zwierząt posiadających "rozszczepione kopyto" i przeżuwających (krowy, owce, barany, ale już nie świnie), stworzeń wodnych z płetwami i łuskami (ryby, ale nie wszystkie owoce morza), niektórych gatunków ptaków. Dopuszczalne są jaja i mleko koszernych zwierząt, miód, owoce (z drzew mających co najmniej trzy lata) i warzywa. Najlepiej więc, goszcząc wierzącego żyda, zrobić zakupy w koszernym sklepie lub restauracji!
Nikt, nawet najbardziej wybredny jarosz, nie oczekuje, że przygotuje mu się osobny jadłospis. Jest jednak subtelna różnica między gotowaniem trzech dań dla jedynego wegetarianina w domu, a zaproponowaniem mu ziemniaków z sosem od pieczeni jako alternatywy dla mięsnego głównego dania. Przygotowanie jednej ciepłej potrawy bez mięsa – np. bezmięsnego żurku czy choćby naleśnika na słono – jest miłym gestem, a równie dobrze może też przypaść do gustu mięsożercom. Od biedy zawsze można też przybrać własnego mięsnego jeża parówkami sojowymi.
Po trzecie: Nie przepłacać!
Jeśli nie mamy doświadczenia w gotowaniu bez mięsa, nie porywajmy się od razu na szparagi, humus własnej roboty i homara – kuchnia bezmięsna nie musi być ekskluzywna, by była smaczna, a już na pewno nie musi być skomplikowana i droga. Wątpiącym polecam archiwum przepisów na nieczynnym już blogu Michała Kaczyńskiego z galerii Raster, który opatentował gotowanie za kilka, maksymalnie kilkanaście złotych, zazwyczaj w wersji jarskiej. Dobrze sprawdza się przygotowanie czegoś, co i tak byśmy gotowali – np. pasztetu z soi oprócz pasztetu mięsnego, bo procedura jest analogiczna, a składniki dodatkowe – te same.
Kiedy już rodzina z niejedzącym mięsa dziwakiem lub dziwaczką pojawi się w naszych progach i zasiądzie przy stole, trzeba pamiętać o jednej koronnej zasadzie, która zagwarantuje pokój (dopóki nie zaczną się rozmowy o polityce): nie proponować wegetarianinowi udka, przekonując, że to przecież kurczak, a kurczak to nie mięso. Naprawdę. Jeśli znamy preferencje jarosza, zostawmy go w spokoju i nie pytajmy trzy razy, czy na pewno nie skusi się “na indyczka”. To prawie tak, jakby przy każdej kolejce nagabywać niepijącego alkoholika, czy by się nie napił. Oczywiście wegetarianin nie je mięsa nie dlatego, że nie może, ale dlatego, że nie chce, ale to nie czyni odpowiadania po wielokroć na to samo pytanie bardziej znośnym.
Po piąte: Rozmawiać!
Uwzględniwszy to, co powyżej, nie należy ulegać paranoi i w ogóle nie pytać jaroszy o ich zwyczaje. Wszelkie jedzeniowe ortodoksje to wdzięczny temat przy stole i nieraz już wegetarianizm ratował mnie na rozmaitych kolacjach przed milczeniem nad zupą. Nie należy jednak mylić sensownych pytań o powody, dla których ktoś nie je mięsa, z wciskaniem mu za wszelką cenę mięsnej przystawki, obrażaniem jego przekonań lub wyśmiewaniem ich. Wegetarianie lubią dzielić się swoimi przekonaniami – oczywiście co za dużo, to niezdrowo – więc mądrze zapytani, mądrze odpowiedzą.