Zgwałcona biegaczka z Lasu Kabackiego opowiedziała w rozmowie z "Newsweekiem" o tym, w jaki sposób zachowywali się wobec niej policjanci. Mieli oni nie wierzyć w jej zeznania i skłaniać ich odwołania. Publikacja sprawiła, że stołeczna policja postanowiła rozpocząć czynności sprawdzające. Czy i tym razem sprawa zakończy się umorzeniem?
Sprawą zgwałconej biegaczki z Lasu Kabackiego żyła cała Polska. Nie tylko ze względu na to, że podobna tragedia mogła przydarzyć się każdemu, ale również z uwagi na liczne, nieraz bardzo kontrowersyjne i haniebne komentarze oskarżające samą biegaczkę o sprowokowanie całej sytuacji. Dziś sprawa ponownie wychodzi na światło dzienne, tym razem jednak dotyczy zachowania policjantów.
Wszystko za sprawą publikacji tygodnika "Newsweek" w którym ukazał się artykuł Wojciecha Staszewskiego. Udało mu się dotrzeć do ofiary gwałtu, która opowiedziała o kulisach śledztwa. Jak stwierdziła, tak naprawdę została zgwałcona trzykrotnie. Przez polityków, bezdusznych internautów oraz przez policjantów właśnie.
Reakcja na słowa "Anny"
Wojciech Staszewski z tygodnika "Newsweek" przyznaje w rozmowie z naTemat, że normalne jest, że policja przyjmując zgłoszenie o gwałcie może mieć wątpliwości, czy historia nie jest wymyślona. Zwłaszcza, jeśli nie udaje się szybko znaleźć sprawcy ani ustalić śladów, które by na niego naprowadziły. Nie dziwi go, że policjanci chcieli sprawdzić wątpliwości.
– Problem tylko w tym, czy robiła to w sposób, który pomaga dojść do ustalenia prawdy? Czy też zastosowała psychologiczną manipulację, niedozwolone naciski, które miały poprawić policyjną statystykę (poprzez wycofanie zgłoszenia)? Z opowieści "Anny" (taki pseudonim w artykule nadał jej Wojciech Staszewski) wynika, że była to czysta manipulacja, której "Anna" się na szczęście nie poddała. Niech teraz zwierzchnicy sprawdzą, jak było i postąpią potem jak należy – mówi Staszewski.
Okazuje się, że publikacja przynajmniej częściowo odniosła skutek. Tuż po niej Komendant Stołeczny Policji polecił przeprowadzić czynności wyjaśniające dotyczące postępowania funkcjonariuszy w związku publikacją wywiadu z pokrzywdzoną, jaki ukazał się w tygodniku „Newsweek”.
Ofiara nie wniosła oskarżenia
W czasie, gdy miało dojść do nagannego zachowania funkcjonariuszy, "Anna" nie korzystała jeszcze z pomocy prawnika, przez co nie potrafiła właściwie zareagować na oskarżenia policjantów. – Te wydarzenia skłoniły moja klientkę do zasięgnięcia pomocy profesjonalisty – słyszę od adwokat Katarzyny Gajowniczek-Pruszyńskiej. Jak mówi, fakt zabrania jej klientki na miejsce zdarzenia nie został nawet uwzględniony w notatce służbowej.
– Sposób, w jaki została potraktowana przez tych funkcjonariuszy policji, uzasadnia i ośmiela mnie do stwierdzenia, że była to podwójna wiktymizacja pokrzywdzonej. Potraktowano ją niewłaściwie, podważając jej wiarygodność w miejscu, w którym jej zdaniem doszło do popełnienia wyrządzonego czynu – mówi prawniczka "Anny".
Jednak nawet po zatrudnieniu prawnika, "Anna" nie złożyła doniesienia. Głownie dlatego, że klientka Katarzyny Gajowniczek-Pruszyńskiej nie znała nawet imienia i nazwiska tego funkcjonariusza policji, który później nie przeprowadzał z nią dalszych czynności. – Bałyśmy się również tego, że mogłybyśmy się okazać "pieniaczkami". Zależało nam bardziej na skupieniu się na sprawie, niż na jakimś odwecie – mówi prawniczka.
Policjanci zostaną przesłuchani
Dla ofiary najważniejsze było to, aby wykryć sprawcę przestępstwa. To jednak się nie udało, w związku z czym postępowanie zostało umorzone. Adwokat "Anny" złożyła w tej sprawie zażalenie, które ma niebawem zostać rozpatrzone. Jak potoczą się losy śledztwa ws. zachowania policjantów wobec pokrzywdzonej? Rzecznik Komendy Stołecznej Policji zapowiada, że tego dowiemy się za mniej niż 30 dni.
– Czynności te są w toku (na ich przeprowadzenie przewidziany został termin 30 dni, obejmują także rozmowę z funkcjonariuszami zaangażowanymi w prowadzenie tego postępowania) i po ich zakończeniu będę mógł odnieść się do sformułowanych w powyższym wywiadzie uwag dotyczących zachowania funkcjonariuszy – zapowiada st. asp. Mariusz Mrozek.
Kazali mi stanąć w tamtym miejscu i policjant powiedział, że mam za małe obrażenia ciała. Ja na to, że nie potrafię nad tym ubolewać. On, że mi nie wierzy. Że świadkowie niczego nie widzieli. I powiedział, że lepiej, żebym od razu odwołała zeznania, bo później to się będzie ślimaczyć w prokuraturze. Byłam wstrząśnięta. On wybrał specjalnie to miejsce, podobną porę, wiedział, że sam jest rosłym mężczyzną, tak jak sprawca. Rozmawialiśmy wcześniej, że robi na mnie takie wrażenie. Spojrzał mi w oczy i powiedział, że to dziwne, iż sprawca miał broń, a jednak mnie nie zastrzelił. Poczułam się, jakby mi mówił, że powinien był mnie zastrzelić. To było okropne.
Katarzyna Gajowniczek-Pruszyńska
Adwokat biegaczki zgwałconej w Lesie Kabackim
Jest to bardzo delikatna sprawa dla pokrzywdzonej i ja nie chciałam jej namawiać do czynności, które mogłyby eskalować jej traumę w tej sprawie. Tym bardziej, że później policja zachowywała się właściwie.