Rodzinne biznesy to gwarancja sukcesu. Szczególnie w muzyce. Talent płynie we krwi, piosenki dziedziczy się, a znajomości przychodzą same. Dzieci sławnych muzyków to temat rzeka. Wybijanie się na cudzym sukcesie to najlepsza trampolina do kariery. Jednak rzadko kiedy młodzi muzycy decydują się wrócić do korzeni i zagrać coś z repertuaru sławnych rodziców. Lepsze wrogiem dobrego?
Wczoraj 34-letni James McCartney, syn słynnego muzyka, zagrał koncert w legendarnym klubie Cavern w Liverpoolu, gdzie ponad 50 lat temu zaczynali Beatlesi. Przy okazji ogłosił reaktywację zespołu, a tak właściwie powstanie nowej grupy, której członkami będą synowie sławnej czwórki. Póki co, chętny jest syn Lenona – Sean i Harrisona – Dhani, pertraktacje z jednym z synów Ringo Starra trwają. Zespół dopiero się formuje. Wkrótce pewnie będzie można usłyszeć pierwsze przeboje. Ciekawe, czy czwórce muzyków uda stworzyć się coś nowego, czy będą tylko odcinać kupony od popularności swoich rodziców. „The Beatles next generation” szczerze życzę powodzenia, w końcu to nie małe wyzwanie zabierać się za piosenki, na których wychowały się pokolenia. Czwórka młodych będzie musiała zmierzyć się nie tylko z nieśmiertelnymi kawałkami, ale też z całą legendą zespołu. A jak wygląda to w Polsce?
Dzieci muzyków mają u nas zielone światło w karierze. Wystarczy wspomnieć Patrycję Markowską, Marię Sadowską czy Wojtka i Piotra Cugowskich. Na salony muzyczne wchodzą gładko, korzystając z nazwiska i znajomości. Nie znaczy to oczywiście, że nie mają talentu. Czasem jednak sporo czasu musi minąć, zanim udowodnią, na co ich stać. Odcinanie się od dorobku rodziców, to dominująca tendencja na polskim rynku muzycznym. Każdy chce udowodnić, że może więcej, potrafi inaczej i lepiej. Rzadko kiedy młodzi muzycy decydują się wrócić do korzeni i zagrać coś z repertuaru sławnych rodziców. Warto jednak zobaczyć tych, którzy się odważyli.
Porażka i sposób na szybki sukces, czy raczej odwaga i dobra inwestycja?
Kazik Staszewski to najpopularniejszy przykład korzystania ze spuścizny rodziców. Nagrane przez Kult płyty „Tata Kazika” i „Tata 2” z utworami Stanisława Staszewskiego sprzedały się w milionach egzemplarzy. Wyciągnięcie na światło dzienne utworów ojca nadało nowy kierunek karierze Staszewskiego. Muzyka, teksty, nowa aranżacja to było prawdziwe odkrycie, które na długo zostało w pamięci fanów. Kazik nie jest jednak typowym przykładem. Jego popularność, znacznie przerosła sławę ojca. Sięgając po utwory Stanisława Staszewskiego był już uznanym muzykiem. Nie musiał mierzyć się z legendą, tylko ją stwarzał.
Inaczej sytuacja wyglądała w przypadku Natalii Kukulskiej, która w 2005 roku nagrała płytę z piosenkami matki - Anny Jantar. „Po tamtej stronie” to płyta zaśpiewana wraz z mamą. Jej utwory zmiksowane są z aranżacjami Kukulskiej. Artystka, która na scenie muzycznej jest praktycznie od urodzenia, latami dorastała do tej płyty. Jest swoistą terapią. Kukulska nie tylko mierzy się na niej z przebojami Jantar, ale też z całą otoczką jej tragicznej śmierci. Płyta nie stała się odkryciem muzycznym, ale była na pewno ważnym wydarzeniem w prywatnym życiu artystki. „Po tamtej stronie” można traktować jako hołd złożony Annie Jantar.
Podobne przesłanki kierowały Anną Rusowicz, córką wokalistki „Niebiesko-czarnych”. Artystka w 2011 roku zadebiutowała płytą „Mój Big beat”, na której między innymi można znaleźć aranżacje przebojów jej tragicznie zmarłej mamy. Rusowicz w przeciwieństwie do Kukulskiej zaczęła swoją karierę od wydania utworów „Niebiesko-czarnych”. Swój pierwszy krok w show biznesie oparła na sukcesie mamy, wychodząc z założenia, że jest jej to, jako córka, winna. Słuchając utworów Rusowicz rzeczywiście można mieć poczucie cofnięcia się w czasie. Wystylizowana na lata 70. artystka do złudzenia przypomina swoją mamę. Jej piosenki nie są jednak ślepo powtórzonymi kawałkami, a ciekawymi aranżacjami.
Na nowo odczytał też muzykę rodziców Jan Młynarski, syn Wojciecha. Jego płyta „Młynarski plays Młynarski” to nie hołd złożony ojcu, a raczej zabawa jego utworami. Jan zdał sobie sprawę, że nie ma szans pobić popularności taty, więc podszedł do swojego zadania z dużym dystansem. Oczywiście jego sytuacja jest nieco inna niż reszty artystów. W końcu Jan zdecydował się sięgnąć po utwory żyjącego artysty. Nie było więc ryzyka patosu czy nadętej powagi. Dzięki temu powstała płyta łatwa i przyjemna, pełna ciekawych aranżacji i nowych rozwiązań.
Jak będzie wyglądało to u Beatlesów? Trudno powiedzieć. Nie ma reguły. Losy polskich artystów pokazują, że warto sięgać po to, co dobre. Nie trzeba wstydzić się i obawiać wtórności. W końcu lepiej dać piosenkom drugie życie, niż trzymać je zakurzone w radiu Nostalgia. Granica jest jednak cienka i trzeba uważać, żeby korzystając ze spuścizny rodziców, nie próbować ugrać sobie czegoś na boku. Rodzinne biznesy to w dużej mierze sztuka dyplomacji.